Patrzcie, jaką fajną mieliśmy kiedyś przyszłość

Dlaczego interesujemy się starą elektroniczną muzyką eksperymentalną? Może już o tym wspominałem, ale odpowiedź jest tak prosta, że trudno od niej uciec: bo ta muzyka zawiera w sobie optymistyczną, czasem wręcz naiwną wizję przyszłości, jakiej trzymały się lata 60. I w tej wizji scena eksperymentalna wydaje się bardziej konsekwentna niż Beatlesi czy inni ówcześni twórcy. Dzieje się tak z powodów równie prostych, więc czasem już przytaczanych: fascynacji technologią, wiary w to, że jest ona w stanie zmienić świat, no i jeszcze dlatego, że świergoczące, szumiące i atakujące kaskadami przypadkowych dźwięków syntezatory na zawsze związały się z transmisjami podbojów kosmosu i obrazami science fiction (wówczas jeszcze nie tak mocno skażonej zwątpieniem i dystopijną myślą). Duża część z tych książek, filmów, a co za tym idzie – towarzyszącej im muzyki – opowiadała historię dzisiejszych czasów – początków XXI wieku. A my, żyjąc w tych czasach, tak mocno wyobrażonych w fantastyce i tak mocno się od niej różniących, odczuwamy specyficzny rodzaj obcości (możecie ją nazywać duchologią). Może powinienem mówić o sobie: sam ją odczuwam. Bo to nie jest to, co obiecywano! Cofanie się do muzyki ze starych studiów eksperymentalnych jest więc dziś jak podróż do alternatywnej rzeczywistości. Do świata, który miał być. Dlatego też dziś taki, a nie inny, dobór płyty.

Jeśli chodzi o użytkowe podejście do tworzonej muzyki, spośród wszystkich europejskich studiów eksperymentalnych BBC Radiophonic Workshop wydaje się najbardziej pasować do powyższej wizji. Oczywiście za sprawą takich prac jak muzyka do serialu Doctor Who, ale nie tylko. Powstawały tu reklamy, krótkie formy dla telewizji, muzyka do audycji popularnonaukowych, przez lata Brytyjczycy mogli w tym widzieć coś, czego odpowiednikiem u nas była – oparta na importowanych elementach muzycznych i opisywana przeze mnie jakiś czas temuSonda. Kompozytorzy skupieni wokół Radiophonic Workshop pozostawili po sobie mało monumentalnych dzieł, ale mnóstwo klimatycznych miniatur, skrawków, dżingli, a do tego praktycznych sposobów i metod pracy. I nie piszę tego po to, by zaraz ogłaszać pojawienie się kolejnego boksu Delii Derbyshire, tylko by przedstawić zupełnie nową, współczesną, ale jednak niedzisiejszą płytę. Bardzo paradoksalną, bo z dzisiejszego punktu widzenia nie ma tu nic nowego, rzecz jest powrotem do stylistyki wypracowanej w latach 60., a zatem opisywanym wyżej wehikułem przenoszącym nas do alternatywnej rzeczywistości. Nosi stylowy tytuł Burials In Several Earths i przynosi nagrania ze stycznia 2014 roku, więc zasadniczo współczesne.

Brytyjczycy zamknęli BBC Radiophonic Workshop już dawno, prawie 20 lat temu, ale za to byli jednymi z pierwszych, którzy zdali sobie sprawę z powracającego zainteresowania studiami eksperymentalnymi i zadbali o archiwizację nagrań, a także ich kontynuację (pod kuratorską opieką Matthew Herberta). I dziś grupa skupionych wokół Radiophonic Workshop kompozytorów, wśród których najstarszy jest Paddy Kingsland – w grupie znalazł się też Martyn Ware z Heaven 17 – nagrywa muzykę, która duchem nawiązuje do złotych lat studia. Burials In Several Earths (pierwszy album studia od 32 lat!) przynosi utwory długie – w większości – i bardzo mocno przesycone opisywaną atmosferą eksperymentalnej muzyki ilustracyjnej. Z dużą dynamiką i fantastycznymi barwami oryginalnych maszyn, używanych tu bez wykorzystania MIDI, w tym dwóch syntezatorów Roland Jupiter 8, Korgami MS20 i MS50 oraz modularnym systemem Rolanda 100M. Pełną listę sprzętu dostajemy we wkładce.

Od potężnych wejść syntezatora modularnego w utworze tytułowym, po ostatnie, niespodziewane trochę akcenty gitarowe w finale – autorzy tych nagrań próbują nam najwyraźniej opowiedzieć na dwóch płytach całą historię Radiophonic Workshop, jednocześnie tworząc nową, nastrojową muzykę ilustracyjną. Są tu więc kosmiczne glissanda, potężne modulacje, które jak zawsze wywołują dreszcze. Są nieco Oldfieldowskie gitary (także w Things Buried in Water), ale przede wszystkim fortepian, który wprowadza element sentymentalizmu do tej wieloplanowej – dobrze nagranej, ale dziś to pikuś – konstrukcji dźwiękowej. I ten melancholijny fortepian, choćby w końcowym The Strangers’ House, robi moim zdaniem różnicę między oryginalnymi a dzisiejszymi nagraniami. Tamte opisywały przyszłość, te opisują wizję przyszłości w przeszłości, a zatem nuta nostalgii jest konieczna. Łezka w oku i wzruszenie wpisane są już w formułę tego grania, nie musimy więc się o nią szczególnie starać i dokładać od siebie. Wystarczy szklaneczka ulubionej substancji konserwującej, fotel i jakaś powieść sf z przeszłości, a jak ktoś nie ma, to nawet i „Bajtek” lub egzemplarz „Młodego Technika”.

THE RADIOPHONIC WORKSHOP Burials In Several Earths, Room 13 2017, 8/10