Rozbity kokos, czyli płyta na długi karnawał
Owszem, można sobie próbować patrzeć na afrykańskiego muzyka z europejską wyższością – jako egzotykę i Murzyna, który bije w kokos (cytując jeden z moich ulubionych utworów Afro Kolektywu z czasów „Machiny” i „City Magazine’u”). Może i czasem jest w tym jakieś historyczne fatum. Weźmy chwalony przeze mnie w ostatnim rankingu archiwaliów album Senegalczyka Mor Thiama. Wprawdzie świetny, to jednak po latach sprowadził lidera z roli sesyjnego perkusisty Freddiego Hubbarda i Lestera Bowiego (specjalizacja: djembe) do roli etatowego bębniarza w sekcji Króla Lwa jednego z amerykańskich Disneylandów. Czyli w praktyce do roli owego Murzyna bijącego w to, w co wszechobecny stereotyp każe mu bić. Można więc sobie robić podśmiechujki z nie dość zaawansowanej technicznie Afryki i z półamatorskiej dystrybucji, ale przychodzi moment, gdy takie stereotypowe określenia więzną w gardle, nogi chodzą same, a grudzień przynosi drugą najlepszą taneczną płytę roku po senegalskiej wycieczce Marka Ernestusa. I też wyprodukowaną w Afryce – w Nigerii, w latach 80. Doing It in Lagos. Boogie, Pop & Disco in 1980s Nigeria.
Z tego świata stereotypów skutecznie potrafi wyrwać człowieka wsłuchanie się w afrykańskich basistów. Oni najczęściej robią różnicę i są najtrudniejsi do podrobienia. A przy tym stosunkowo mało się o nich pisze, choć znajdziecie z łatwością całe elaboraty o perkusistach z Afryki (weźmy tylko nigeryjskich: Tony Allen, Babatunde Olatunji, Remi Kabaka). Tymczasem właśnie basistów podziwiać można – a nawet trzeba – w gęstej partii w Holiday Action Livy Ekemezie czy w Don’t Give It Up Willy’ego Roya trzymającym się głównie na obłędnej linii klangującego basu – bez kompleksów i na czasie, gdy chodzi o brzmienia wykorzystywane na Zachodzie. Albo wreszcie w kapitalnej technicznie partii „Soula” Oshijo w Identify With Your Root Odiona Iruoje. Słychać, jak mocno wpłynęło na rozwój sceny świetnych instrumentalistów wiele lat działalności Feli Kutiego. Ale afrykański funk i afrobeat to coś, co przebija się tutaj w najsłabszych momentach. W tych lepszych słychać dużo więcej.
Weźmy teraz syntetyczne linie basowe cichego bohatera tej kompilacji Nkono Telesa, grane prawdopodobnie na Moogu i najwyraźniej z ręki, z nieprawdopodobnie funkowym nerwem, który kojarzy mi się z modną parę lat temu chłodną sceną synthpopową z Niemiec (Gina X Performance), pod warunkiem, że odtworzyłby ją ktoś technicznie biegły jak Hancock. Partia Telesa, który na scenie Lagos był przybyszem z Kamerunu i zdążył nagrać kilka własnych płyt, a wiele innych produkować lub uczestniczyć w sesjach jako sideman, buduje tu raz i drugi cały utwór. I w tym sensie ten muzyk bywał afrykańskim Hancockiem – poza syntezatorami grywał na clavinecie (od tej strony prezentuje go kompilacja Brand New Wayo sprzed kilku lat). A groove’y basowe, jakie stworzył do obecnych na Doing It in Lagos przebojów Petera Abdula (Don’t You Know), a szczególnie Steve’a Monite’a (Only You) to partie klasyczne, choćby i jakość brzmienia nadgryziona została zębem czasu. Zresztą brzmienie i tak dużo lepsze niż w rozsianych po sieci klipach (proszę się nie sugerować jakością tych obok). Bo te piosenki znaleźć się da, ale cóż z tego, skoro jakość dźwięku na albumie Soundway bije je na głowę.
Kompilacja koncentruje się na stylu boogie, czyli późnym obliczu nurtu disco, kiedy to technologia stała na coraz wyższym poziomie, a fascynacja możliwościami syntezatorów i automatów perkusyjnych jeszcze nie wyprowadziła artystów z naturalnego funkowego rytmu, ale już prowadziła w stronę electro, kojarzonej z electro muzyki maszyn. Stąd tytułowy utwór składanki Fellas Doing It In Lagos grupy Hotline to coś dokładnie w pół drogi pomiędzy wykorzystywanym na parkiecie R&B lat 70. a wygibasami breakdance’u. Słyszymy tu charakterystyczne efekty dźwiękowe tak lubiane przez Grandmaster Flasha (vide The Message), ale też rzeczoną Ginę X. Mocny taneczny puls mógłby wyjść z fabryki Arthura Bakera. Nawiązań do electro jest zresztą więcej – rapowane partie pojawiają się u wspomnianego Odiona Iruoje, a aranżacje kojarzące się z Newcleusem czy Afrika Bambaataa – w dwóch ostatnich nagraniach, ponownie ze stajni Telesa. To jest zresztą temat na kolejną składankę od Soundway, którą chciałbym usłyszeć.
Ten klucz technologii w ogóle wydaje się ważny dla lat 80. – epoki, w której zestaw powszechnie wykorzystywanych i taniejących urządzeń na moment zrównał szanse Trzeciego Świata z tym pierwszym. Afro-rock uzależniony od studiów nagraniowych, choć interesujący, zdecydowanie naśladował Zachód, dodając garść afrykańskich ozdobników. Fala boogie i późnego disco lat 80. – warto tu śledzić roczniki poszczególnych nagrań – wydaje się poza drobiazgami wykonawczymi (tutaj słyszalnymi na przykład w bardziej amatorsko zrealizowanych partiach wokali w niektórych nagraniach – w tej materii najtrudniej oszukać) kompletnie pozbawiona kompleksów wobec Ameryki i Europy. Czasem zresztą korzystającą – jak dziś – z zachodnich studiów. I o ile na etapie disco zainteresowanie Afryką bywało jeszcze niezdrowe (wspomnijmy Africa Simone’a, od którego w Polsce każdą opowieść o kokosie trzeba zacząć: jego płyta wyszła u nas w roku 1978 i była pierwszym albumem mojego dzieciństwa), tu nigeryjski przemysł proponuje naprawdę rozsądną alternatywę dla amerykańskiego, a przede wszystkim muzykę atrakcyjną dzisiaj. Dlatego warto się za tym albumem rozejrzeć. W najgorszym razie grozi wam spontaniczna domówka. W przypadkach skrajnych dojść może do rozbicia mentalnego kokosa.
RÓŻNI WYKONAWCY Doing It in Lagos. Boogie, Pop & Disco in 1980s Nigeria, Soundway 2016, 8/10