Wagner gra żonie

Pamiętacie album Waglewski gra-żonie? Pewnie nie, bo mimo obecności kilku granych i później utworów nie była to płyta szczególnie często przypominana (ze wznowieniami chyba krucho). Choć stanowiła hołd dla Grażyny W., z pewnością bardzo ważnej dla polskiego rynku muzycznego postaci drugiego planu. Tu mamy Kurta Wagnera grającego i śpiewającego żonie. Bo lider Lambchop, ledwie pięć lat młodszy od Wojciecha Waglewskiego, zapowiadał ten album z jednej strony jako podarunek dla małżonki. Z drugiej – jako hołd dla Kendricka Lamara, Kanye Westa, Franka Oceana czy Shabazz Palaces, których muzyka, jak tłumaczył, zniszczona jest brzmieniem głośniczków ze spożywczaka i komórek. No i tak Wagnerowi, facetowi w wieku średnim (53 lata), zaszumiał w głowie jakiś kryzys wieku średniego, tylko zamiast od żony uciekać (jak Wayne Coyne ostatnio), napisał album w hołdzie dla niej. Za to przy okazji uciekł w młodzieżowy trend. A przy tym jeszcze jedno: wpisał w nową płytę grupy polityczne drugie dno, czytelne w dniu wyborów w Ameryce.

To najpierw na temat tego dna. Tytuł FLOTUS jest akronimem i rozwija się to – jak piszą w mądrych zagranicznych gazetach – jako For Love Often Turns Us Still. Ale słuchacz radiowego HCH zwrócił mi uwagę, że to przecież akronim amerykańskiej Pierwszej Damy – First Lady of the United States – pod którym ta występuje np. na Twitterze. Czyli jasne odwołanie – trochę do superpopularnej Michelle Obamy, a trochę może jeszcze do żony Wagnera, która (tak się składa) jest bardzo ważną działaczką Partii Demokratycznej w stanie Tennessee. Jej lokalną szefową i kandydatką do stanowego senatu.

Miłość jest tu trudna do zakwestionowania. Redaktor JH w ostatniej audycji przypomniał mi, jak Wagner śpiewał piosenkę ze sceny warszawskiego koncertu przez komórkę do swojej żony Mary Mancini, biorąc sobie całą salę Fabryki Trzciny za świadków swojej wielkiej tęsknoty. Jasne są też pozytywne podteksty: Wagner podziwia kobiety wielkiej polityki (w tym Michelle Obamę) i zastanawia się, że także i on sam – podobnie jak Bill Clinton już za chwilę – może się stać FLOTUS-em, czyli pierwszą lady. A w prostym i ładnym dość tekście promującego album The Hustle przekonuje, że miłość może trwać w nieskończoność: Nie chcę nigdy cię opuścić, a to bardzo, bardzo długo. Muzycznie rzecz łączy zaprogramowany rytm i jak gdyby wyjętą z minimalistycznych utworów Reicha partię klarnetu. Z całą pewnością na koniec roku utwór ten będziemy wspominać jako jeden z bardziej zaskakujących, jakie się w ciągu tych 12 miesięcy ukazały.

Lambchop jest zespołem, którego instrumentalistów – choćby pianistę Tony’ego Crowa czy basistę Matta Swansona – niesłychanie szanuję. Osłabianie ich roli jest więc powodem do zaniepokojenia. Kolejny to owa fascynacja przetwarzaniem głosu u Wagnera, dotąd alt-country’owego, trochę soulowego wokalisty o głębokim, przyjemnym barytonie. Justin Vernon z Bon Iver pokazał ostatnio, jak dużo potrafi zepsuć koncentracja na efektach. Utwory Lambchop są tu w porównaniu z piosenkami Vernona o wiele porządniej zbudowane, ale Wagner zapadł na chorobę współczesnych wokalistów, psując ten swój ciepły głos w imię czegoś, co mogłoby się spodobać żonie (poważnie!), najwyraźniej gustującej w nieco innym repertuarze. A właściwie zaraził się chorobą od grupy Shabazz Palaces, na których koncercie podpatrzył pudełko TC-Helicon Voicelive 2. Czyli multiefekt pozwalający modulować elektronicznie głos w czasie rzeczywistym, na koncertach, włącznie z symulacją Auto-Tune’a i wszelkimi harmonicznymi zabawami znanymi z płyt z czarną muzyką. Nie zachwycałbym się działaniami Mai Ratkje, gdybym nie dopuszczał przetwarzania głosu w ogóle, purystą w tej dziedzinie nie jestem, ale u Wagnera rzecz wprowadza efekty bardzo niemiłe, brzmienie niepasujące do reszty – już od pierwszego utworu, w którym do bajecznie ciepłej sekcji rytmicznej dołącza góra jak z marnej empetrójki.

Z kilkoma wzlotami (m.in. Howe, Writer i NIV) FLOTUS miałby zadatki na jedną z najlepszych płyt w dyskografii Lambchop. Tymczasem momentami zwyczajnie drażni. Może dlatego 18-minutowy The Hustle pozostał – jak dla mnie – najlepszym utworem z tej płyty. Sam Wagner przyznał ostatnio w wywiadzie, że nagrywał ten utwór wcześniej, a możliwości urządzeń zaczął zgłębiać dopiero niedawno. Może to dlatego? Ale może najistotniejsze jest to, że – jak wiemy z medialnych doniesień – żonie się podobało.

Z drugiej strony – jeśli dzisiejszych wyborów w USA nie wygra mężczyzna, to pewnie i FLOTUS zabrzmi jutro milej.

LAMBCHOP FLOTUS, Merge/City Slang 2016, 7/10