Westworld: Retro w retro w retro

Piszą, że Westworld Jonathana Nolana to serial SF? Hm, może i tak, ale w pierwszej kolejności to opowieść retro. A nawet podwójnie retro, albo i potrójnie. Ta jak scenariusz Incepcji tworzony przez jego brata Christophera Nolana (zwykle pracują razem) był wejściem w sen we śnie we śnie, tak tutaj mamy kilka poziomów sentymentalnych wizji przeszłości. Przyszłość jest w tym wszystkim najmniej ważna. Chodzi o przeszłość. A w najlepszym razie przyszłość w przeszłości. Czyli tak jak w całej kulturze. Ale dlaczego piszę tu o serialu?

Po pierwsze dlatego, że seriale oglądam, bo ich scenariusze i dialogi nie obrażają widza tak mocno jak te w dzisiejszych filmach kinowych. I pierwszy odcinek Westworld (współautorką jest Lisa Joy, żona Jonathana Nolana), na który czekałem z ciekawością, zdążyłem nawet obejrzeć dwukrotnie, zwracając uwagę na drugi i trzeci plan. Po drugie, dlatego, że zdążyłem się długo interesować fantastyką, a nawet o niej pisać – i w Westworld, podobnie jak kiedyś w powieściach Dicka (do których w sposób pośredni nawiązuje – także za sprawą głównego tematu: rodzenia się świadomości u maszyny), świat nie jest do końca wymuskany i miejscami pachnie naftaliną. Historia dotyczy bliskiej przyszłości, ale z bliska wyglądającej jak rekonstrukcja przeszłości. A to – jak mi się wydaje – w tych czasach gwarancja sukcesu.

A zatem Westworld jest retro w pierwszej kolejności z samego założenia – jako remake, a właściwie powrót do świata filmu Michaela Crichtona Świat Dzikiego Zachodu z roku 1973. Nie proponuje zupełnie nowej wizji SF, tylko sięga do opowieści sprzed lat. Na drugim poziomie – jest retro, bo retro był sam oryginał. Podobnie jak popularne przez lata westerny, Świat Dzikiego Zachodu, pokazując park rozrywki, w którym człowiek mógł na chwilę zostać bohaterem na amerykańskiej prerii, oferował podróż w przeszłość, a nie w przyszłość. Supernowoczesne maszyny pozwalały nam się poczuć jak w czasach, kiedy mężczyźni bardziej śmierdzieli, szybciej wyciągali broń i (że się tak odniosę do buraczanego tekstu pewnego polityka) gwałcili troszkę bardziej. Życie było bardziej niebezpieczne, a większe przestępstwa uchodziły płazem. Słowem: chodziło o to, by zrekonstruować za ciężkie pieniądze przeszłość. A wreszcie, na trzecim poziomie – popatrzmy na bohaterów serii. Nawet tych ludzkich. Przyjeżdżają do parku tematycznego i okazuje się, że potrafią jeździć konno, posługiwać się starą bronią palną, wybierają przeszłość. A dr Robert Ford (Anthony Hopkins), który od 30 lat produkuje te wszystkie coraz doskonalsze roboty, to starszy pan w kamizelce i z zegarkiem z dewizką. Wizjoner z przeszłości, który cały czas produkuje ludziom przyszłość! A jednocześnie odtwarza wapory Dzikiego Zachodu. W dodatku pierwszy raz spotykamy go na jakimś dolnym poziomie całego przedsiębiorstwa produkującego roboty, które wygląda jak stare, opuszczone centrum handlowe. Niby na górze są nowoczesne, minimalistycznie urządzone hale, ale fenomen tego serialu będzie się opierał raczej na tym, co stare.

Tym razem dobrałem początek do płyty, a nie odwrotnie. Od lipca słucham sobie od czasu do czasu – dla poprawy nastroju, tak jak w tym październikowym dniu, w którym woda wlewa się do butów – ostatniej płyty wykonawcy znanego jako The Bongolian. Płyty, która – dodajmy – choć przyjemna, to wcale wybitna nie jest. Co więcej, zbiera wszelkie możliwe klisze muzyczne ostatnich dekad. Weźmy pierwszy utwór Octavius: trąbki jak z Jamajki, w tle wyświechtany rytm „Apache break”, na wierzchu przepuszczony przez wokoder głos jak u Air. W utworze drugim (a potem w dziewiątce) mamy bardziej elektroniczną wariację na temat B-52s. Czyli utwór retro na temat grupy, która była retro już dawno temu. W kapitalnym Jan Hammer of Gods pojawia się zabawa na całego z konwencją muzyki ilustracyjnej lat 80. A całą resztę wypełniają syntezatorowe miniaturki i wariacje z gatunku tych, do których od dnia zero syntezatory Mooga wykorzystywano – bo od dnia, gdy wypromowano go na muzyce Bacha, zawsze był w równym stopniu retromaszyną, co maszyną przyszłości. Na okładce syntezator w wersji starożytnej (Rzym), tytuł: Moog Maximus. To jest właśnie, proszę Państwa, przyszłość w przeszłości. Megatrend kulturalny. W tym żyjemy, to nas kręci, a momentami nawet podnieca.

Oczywiście bezpośrednim powodem, dla którego skleiłem dziś serial z płytą, jest utwór Vacation in Westworld – jeden z najlepszych w zestawie. Rodeo, elektroniczne country czy bluegrass to również kierunki, w jakich muzyka syntezatorowa chadzała. Ale to przecież utwór w prosty sposób inspirowany właśnie tym bardzo konkretnym hitem kinowym Crichtona sprzed 43 lat. I trafia, ze swoim funkiem, breakami i innymi elementami tęsknoty za muzyką lat 70., w wymarzonym momencie. Jako kolejny poziom zanurzenia w przeszłości. A raczej wizji przyszłości, którą mieliśmy kiedyś, a która – z braku fajnych nowych wizji – zdaje się obowiązywać wciąż i wciąż. I wciąż.

Wydawało mi się, że tym samym opisałem rzeczywistość muzyczną ostatnich lat, tę najnowszą. Ale nie do końca. Rzuciłem okiem na wydawcę płyty brytyjskiego artysty (The Bongolian to prywatnie Nasser Bouzida). Hasło Blow Up Records wydało mi się znajome. Sprawdziłem – no tak, wiele lat temu wydawali płyty Add N To (X) – zespołu, który zafascynował mnie pod koniec lat 90. swoją wyjątkową, brudną i mroczną syntezatorową wizją retro. Więc teraz wracam do retro jako do odbicia starego retro, które fascynowało mnie kiedyś. A Add N To (X) nie są z tego punktu widzenia przeszłością, tylko wizją przyszłości w przeszłości, jeśli wiecie, co chcę powiedzieć – i jeśli za bardzo nie namieszałem. Co zresztą (całe to namieszanie) byłoby skądinąd bardzo serialowym zabiegiem.

THE BONGOLIAN Moog Maximus, Blow Up 2016, 6/10
WESTWORLD Jonathan Nolan, Lisa Joy, HBO 2016