Słuchaczu, zmieniłeś się!
Sam jeszcze nawet nie wiesz, jak bardzo się zmieniłeś, słuchaczu. Może jeszcze nie widziałeś ostatnich badań statystycznych przeprowadzonych dla IFPI, które dotyczą nawyków słuchania w grupie wiekowej 16-64, pozwól więc, że Ci o nich opowiem. Po pierwsze, na 84 proc. pochodzisz z któregoś z 13 krajów świata, największych muzycznych rynków. I – co pewnie Cię nie zdziwi – nie ma wśród nich Polski. Jeśli używasz gramofonu lub odtwarzacza CD do słuchania muzyki, to znaczy, że jesteś w zaniku. Bo wyniki ogólnoświatowego badania (Ipsos, duża próbka) opisują sytuację jasno. Głównym trendem jest to, że odbiorcy muzyki właśnie rezygnują ze swojego ulubionego urządzenia do słuchania, czyli komputera, na rzecz smartfona. Ale to nie wszystkie odkrycia.
Jakie jest ulubione źródło muzyki tych wszystkich współczesnych słuchaczy? Czy ciągle płyta CD, czy może jednak winyl? Nie, nie, żarty na bok – oczywiście YouTube, z którego korzysta 82 proc. zbadanych. Prawie połowa (49 proc.) z najmłodszej (16-24) grupy słuchaczy ripuje płyty z YouTube’a, co jest zajęciem niby nie całkiem legalnym, ale za to banalnie prostym. Zresztą tak naprawdę pewnie nie płyty, tylko pojedyncze nagrania w ten sposób zgrywają. Meksykanie robią to nawet częściej (u tych z YouTube’a do słuchania korzysta 99 proc. odbiorców muzyki). Problem w tym, że o muzykę zamkniętą w fizycznej formie nikt nawet nie pytał, pojawia się tylko jako kategoria „purchasing (physical or download)”, która – jak się można domyślać – wśród najmłodszych słuchaczy, tych poniżej 24 roku życia, jest najrzadszą formą obcowania z muzyką, po kategoriach „free video streaming” i „licensed audio streaming”. Jak więc sami widzicie, wielki przemysł muzyczny, który za pośrednictwem IFPI zbadał w ten sposób swoją publiczność, zajmuje się dziś głównie dylematem, czy wygra streaming darmowy, czy jednak płatny.
Ciekawe są odpowiedzi na pytania w poszczególnych grupach wiekowych – na tyle, że aż postanowiłem wyciąć obrazek (który jednak ciągle należy do IFPI, gdyby ktoś pytał) i wkleić go wyżej. Pokazuje dwie prawidłowości, co do których – przyznaję – można było mieć pewne podejrzenia. Po pierwsze: Im jesteście starsi, tym mniej was interesują nowości (po 50. roku życia prawie w ogóle). Po drugie: Im jesteście starsi, tym bardziej macie gdzieś całą muzykę w ogóle.
Jeśli pochodzisz, drogi słuchaczu, z takiego kraju jak Korea Południowa, Szwecja czy Meksyk, to prawdopodobnie poza streamingiem nie widzisz świata. Jeśli jesteś z Japonii, to jesteś najbardziej konserwatywnym z potężnych muzycznych odbiorców i zapewne uparcie kupujesz płyty CD to ostatnie akurat wiadomo z innych rynkowych podsumowań. To kraj, który znajdziecie w ogonie wszystkich statystyk dotyczących muzyki cyfrowej i streamingu. Poza tym w statystyce zajęto się następującymi krajami: USA, Kanadą, Wielką Brytanią, Francją, Niemcami, Hiszpanią, Włochami, Australią i Brazylią.
Raportowi towarzyszą zdjęcia. Ośmioro ludzi słuchających muzyki na słuchawkach, w tym jedna z komputera, dwa rysunki i jedno zdjęcie smartfona, cztery pary różnych słuchawek i jeszcze jeden komputer ze słuchawkami. Zniknęły piktogramy dotyczące odbioru muzyki w sposób inny niż prywatny, indywidualny, osobisty. No, jest jeden samotny głośnik estradowy na stronie 7. Nawet nie zestaw stereo. O gramofonach i innych źródłach dźwięku tradycyjnie widniejących w logach wytwórni możecie zapomnieć. Zostają słuchawki najnowszego iPhone’a, które – choć zapewne są akustycznie tak słabe jak dotąd – teraz będzie trzeba dla utrudnienia co jakiś czas ładować (nie mówiąc o gubieniu jednej z nich), a żeby podłączyć swoje ulubione, dobrze brzmiące słuchawki – kupić sobie za dodatkową opłatą przejściówkę. Smartfon rządzi muzyką. Zmieniło się pod tym względem wszystko, choć jeśli czytasz te słowa, z pewnością na smartfonie albo na komputerze (mogę sprawdzić w statystykach), to pewnie sam już to dobrze wiesz, drogi słuchaczu.
Nowego Wilco słucham też z komputera – przyznaję. Choć zespół robił wokół tego promocję nastawioną na śliczne wydania fizyczne – puszczał ludziom, wyobraźcie to sobie tylko, w specjalnie wybranych sklepach muzycznych (a oni potem otagowywali swoje zdjęcia #IheardSchmilco). Jeszcze przed oficjalną premierą. Na komiksowej okładce widnieje gramofon, który tatuś podłącza do prądu z narażeniem życia i zdrowia, a córka pewnie myśli, że tak już musi być. I odkrywa taniec do muzyki podawanej w inny sposób niż na silent disco. Krótka, ale znamienna historia. Znamienna także w wypadku grającego dość tradycyjną wersję rocka zespołu, który poprzednią płytę, Star Wars, udostępnił za darmo w sieci – oczywiście również na wzmiankowanym YouTubie.
Czy ma mnie to wszystko zbliżać do zespołu Wilco, jako fana starych form odbioru muzyki? Być może tak, zresztą 36-minutowa płyta nadaje się do odsłuchu z udziałem osób trzecich, można na przykład zwrócić uwagę na krótką solówkę Nelsa Cline’a w Someone to Lose, na bliskość Sonic Youth w Common Sense, albo na Dylanowski głos Jeffa Tweedy’ego tu i ówdzie. Problem jednak w tym, że sama forma odbioru to nie wszystko, a płyta Wilco należy do najsłabszych w wydaniu tego zespołu. Problem nastręcza tu nawet wskazanie jednej kompozycji, którą powinno się poznać koniecznie. Gdybym musiał, wskazałbym Cry All Day, choć to by była łatwizna, skoro i sam Tweedy najwyraźniej (sądząc po czasie trwania utworu) uznał ją za kluczową dla tej płyty.
Mam trochę inaczej niż ci słuchacze z tabelki. Też się zmieniam, ale właściwie im dalej w życie, tym bardziej interesuje mnie to, co nowe. Tym bardziej mnie nie interesuje to, co dobrze znam. Lubię nowe wrażenia, wolę tradycyjny odbiór, ale lubię udostępniać muzykę innym. Blisko mi więc do okładkowego bohatera nowego Wilco. Sami widzicie, że to się musi skończyć źle.
WILCO Schmilco, dBpm/Anti- 2016, 5/10
Komentarze
Niezbyt optymistyczne jest to zestawienie, Bartku. Jednak cały ten stan schyłku pewnej epoki w muzyce (i nie tylko w niej) odpowiada moim hedonistycznym preferencjom…
Zabrakło mi jedynie w twoim felietonie konkluzji autora: czy warto tęsknić za tym, co odchodzi?
Gdzie w raporcie jest napisane, że CD i (zwłaszcza) winyl są w zaniku?
Jeśli tak, to jak to skonfrontować z rosnącą w zawrotnym tempie (wydawałoby się) popularnością winylu?
Serwisy streamingowe to ciekawe zwierzęta, wzmacniające jedynie trend i chęć tworzenia własnych playlist w miejsce słuchania płyt jako kompletnych zestawów „wymyślonych” przez artystę. Oczywiście muzyka poważna stoi trochę obok takich rozważań, bo siłą rzeczy Symfonia Tego, czy Koncert Fortepianowy Innego same w sobie stanowią dość długą całość, którą można potraktować jako „album”.
Do serwisów typu Spotify podchodzę z rezerwą. Jeśli już, wolę korzystać z wielu dostępnych streamów w internecie (w sensie tych odbieranych jak radio, bez możliwości wpływu na zawartość).
Wydaje mi się, że tendencja dla Music is important to me nie zmienia się w czasie i spadek wraz ze wzrostem wieku słuchaczy nie jest znakiem naszych czasów. Z wiekiem ludzie tak mają. Wśród moich znajomych, kolegów ze studiów czy średniej widzę to wyraźnie i procentowe spadki są znacznie głębsze. 64% uważam za bardzo optymistyczny wskaźnik w porównaniu z rzeczywistością, w której funkcjonuję.
Za dramatyczne uważam natomiast słuchanie muzyki ze smartfonów. Przy większości nawet mały wzmacniacz słuchawkowy nie ratuje sytuacji. Epoka minimalizacji wszystkiego bardzo źle wpływa na jakość komponentów służących przesyłowi/wzmocnieniu dźwięku, a pomysły producenta ajfonów to już w ogóle makabra. Będziemy słuchać stratnych empetrójek poddanych dalszej kompresji przez protokoły takie jak bluetoothowe (jeszcze bardziej stratne) na słuchawkach z mikrozasilaniem i mikrowzmacniaczami. Nie ma się co dziwić, że większość obecnie wydawanych płyt jest dynamicznie spłaszczona. W przeciwnym razie fani smartfonów nic by nie słyszeli.
@Rafał Kochan –> Niezbyt optymistyczne, to fakt, ale poradzimy sobie. Czy warto tęsknić? Dla mnie tam nic nie odchodzi, choć odczuwam coraz mocniej odklejanie się od tendencji rynkowych. To również odpowiedź @Gostek Przelotem –> Oczywiście sprzedaż winylowych wydawnictw rośnie, co mnie cieszy, ale dojmujące jest to, że w tym badaniu nawet niespecjalnie one IFPI interesują. Moim zdaniem świadczy to o tym, że choćby duże koncerty inwestowały w winyl, to wiedzą już, że nie będzie on osią ich biznesu, a tego szukają. Zatem (konkludując i uogólniając, bo oczywiście granice płynne) dwa światy: cyfrowa lista przebojów dla mas i winylowy rynek alternatywny/koneserski.
@rkd –> Nic dodać, nic ująć. Zgadzam się w pełni.
Sytuacja przypomina mi rynek piwa. Są piwa produkowane przez małe browary, kilkukrotnie droższe od zwykłych, zwykle typu IPA, APA, ogólnie górna fermentacja. W ostatnich latach zaczęły się robić bardzo popularne. Duże browary to zauważyły, więc każdy dla świętego spokoju też produkuje swoją wersję. Idealnie pozbawioną charakteru definicję tego typu piwa na rynek masowy. Czy spadła produkcja zwykłych piw? Czy ludzie się na nie przerzucili? Czy kibice zasiadający do meczu uzbrojeni w sześciopaki będą się delektować 3 litrami indian pale ale z IBU 90? Nie ma szans.
Teraz wszyscy konsumują dużo i konsumują pobieżnie. Niezbyt często słyszy się, że jakiś zespół nagrał konkretnie ten i ten fajny kawałek, oceniamy i słuchamy całych płyt, kilka razy maksymalnie i przechodzimy do następnych.
Wybieram sobie czasami zestaw do wypróbowania (na ślepo, nie śledzę specjalistycznych blogów) i trafialność mam niestety poniżej 50% – tzn. większość tych piw, pomimo że są generalnie dość, a nawet bardzo drogie, jest po prostu słaba.
Większość „dzieci” – tych objętych badaniami, żyje z muzyką w smartfonie od urodzenia, że tak powiem. Brzmienie empetruchy jest dla nich czymś naturalnym, więc nie zauważają w tym rozwalcowanym dźwięku nic zdrożnego. Poza tym smartfon jest w tej chwili biegunem, wokół którego obraca się życie wielu ludzi – praktycznie wszystko, czego potrzebują mają pod ręką w tym cholernym wafelku
Mimo to myślę, że producent „audiofilskiego” telefonu z dobrym wbudowanym DAC-iem (DAK-iem?) i wzmacniaczem ma szansę zarobić dobry pieniądz.
Bartek Chaciński
14 września o godz. 15:14 1154129
Każdy sobie poradzi. Nie o radzenie tutaj chyba chodzi. Raczej o nowe okoliczności, które są źródłem różnego rodzaju kryzysów, w tym kryzysu muzyki w ogóle.
A rzekoma wzrastająca popularność winyla to bardziej łabędzi śpiew tego nośnika niż jego jakiś renesans.
To ja o płycie. Nie umiem, tego w żaden sposób racjonalnie uzasadnić, ale w zalewie „nowej muzyki”, przeprodukowanych płyt (ostatnio kolejny przykład Local Natives) z ulgą przyjąłem nieco staroświeckie, ale jak dla mnie pełne uroku kompozycje Wilco. Z każdy odsłuchaniem nucę coraz bardziej i coraz więcej. Może moje ciepłe uczucia wobec tej płyty to echo fenomenalnego, akustycznego bisu podczas białostockiego koncertu, albo może ja starzeję się, tfu zmieniam się inaczej niż Bartek.
To ja jeszcze trochę zaprzeczę swoim własnym narzekaniom powyżej. Zacząłem słuchać muzyki w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku. Początkowo na magnetofonie szpulowym nagrań ojca, później na monofonicznym magnetofonie Emilia z zepsutym przyciskiem od nagrywania (trzeba było cały czas trzymać). Potem pojawił się gramofon Unitry bodajże.
Płyty nagrywało się z radia, w weekend z samego rana. Tak nagrałem Reign In Blood Slayera, czy pierwszą płytę Annihilator. Nagrywało się na kasety, a że z czystymi był problem to kupowałem hurtowe ilości Majki Jeżowskiej, zmiętolony papierek w dziurkę z zabezpieczeniem i wszystko gra. W latach 90. pojawił się u mnie kompakt. Przedtem kupowałem pirackie kasety z Takt’u czy innych tego typu przedsiębiorstw. Trzeba przyznać, że z metalu wychodziło wtedy wszystko i wszystko można było kupić za niewielką cenę. Dema Samaela zgrywało się z siedemnastej kopii od znajomego. Jaka była wtedy jakość? W ogóle o tym nie myślałem, a emocji, które wtedy przeżywałem słuchając (z historycznego punktu widzenia) strasznej chały czasami, próżno teraz szukać. Z tego punktu widzenia sytuacja dzieciaków ze smartfonami, czy ludzi słuchających muzyki z wirelessowego głośniczka z 4 cm membraną jest o niebo lepsza. A to, że ludzie muzyki nie kupują, to znak czasów. Skoro wszystko jest na jutiubie w jakości 100 razy lepszej niż przegrywana kaseta, to po co kupować.
Popatrzcie na różne fora internetowe. Tylko zacząć temat muzyczny o jakimkolwiek gatunku, a po 1 godzinie wyskakują linki do tylu płyt i zespołów, że 1. nie da się tego wszystkiego przesłuchać 2. nawet nikomu przez myśl nie przejdzie, żeby to wszystko kupić.
Winyl fajna sprawa, bezdyskusyjnie, ale zakup niektórych płyt wymaga nieprzeciętnej czujności, np. nowy Pye Corner Audio z Ghost Box’a. Sprzedaż skończyła się w dniu premiery. Wszystko zostało wykupione, a PCA pasuje do tego nośnika wyjątkowo dobrze. Można znaleźć na discogsie, owszem, ale za 5 krotnie wyższą cenę. Frustrujące.
@rkd
Tu akurat ciekawą analogię poruszyłeś – uzyskanie sensownej jakości na nośnikach, źródłach i sprzęcie dostępnych „w tych czasach” rzeczywiście nie było łatwe, więc oczywiście – muzyka nagrana z szumiącej Trójki na przysłowiowym Kasprzaku na kasecie Stilon raczej kazała się domyślać, co grało, niż rzeczywiście słuchać. Dziś jednak w formatach do słuchania można przebierać jak w ulęgałkach – od nędznych empetr”u”jek po pliki DSD, DXD i inne cuda.
Jak już wspomniałem – dzisiejszy człowiek chce mieć wszystko pod ręką w telefonie, a jeśli czegoś nie ma to w ciągu kilku sekund sobie kupi, ściągnie, posłucha na Tubie. Nabycie płyty przestało być misterium. Iść do sklepu, znaleźć tytuł, przynieść do domu, ROZCIĄĆ FOLIĘ (format CD w jewel boxach pozbawił nas tej przyjemności), wyjąć z namaszczeniem krążek, itd. itd.
Popularnosc winyla jest mirazem jedynie. Wystarczy zerknac na naklady. W latach 80 to tyle sie siodemek wydawalo… A o nakladach lp z lat 80, to mozna obecnie jedynie powspominac. Nosniki fizyczne umarly i nic tego juz nie zmieni. Rynek wtorny glownie jest widoczny. Naklad rzedu 500 sztuk calkowicie pokrywa zapotrzebowanie rynku, w wiekszosci przypadkow (nawet „gwiazd”).
Zmiany w swoim słuchaniu zauważyłam i bez takich statystyk, szczególnie iż na pytanie o ważność muzyki w moim życiu nadal odpowiem zdecydowanie twierdząco, ale już ilość utworów na last.fm spadła mi drastycznie i zatrzymała się na około 1/5 tego co nabiłam 8 lat temu w pierwszym roku korzystania z tego serwisu xD Z kilku przez kilkudziesięciu ulubionych artystów, których ulubione płyty znałam na pamięć, przeszłam do tylu różności i nowości, często pojedynczych utworów, że sama przestaję ogarniać nazwy i być na bieżąco.. Nie mam już czasu i sił by być tak bardzo w temacie jak kiedyś. To wszystko wydaje mi się istotniejsze niż zmiany nośnika, który w moim przypadku dość płynnie, w etapach kilkuletnich przeszły drogę: kasety->cd->mp3 z telefonu i komputera->Spotify. Tego ostatniego używam od kilku lat i cieszę się z łatwości i szybkości dostępu, a ostatnio z podsuwanych propozycji 😉 A jakość.. cóż muszę się bardzo wsłuchiwać, żeby przy prostocie podkładu muzycznego większości gatunków odczuwać różnicę między dobrze zakodowanym mp3 a flv xD
Od kilku lat zastanawiam się kiedy nadejdzie ten moment, gdy zespoły zrezygnują z tradycyjnej formy przekazu czyli płyt. Bo i po co, skoro płyt słuchają już tylko recenzenci, ludzie po 40. i garstka hipsterskich freaków. Ciekawe jak będzie wyglądała muzyka w innym formacie i jak zmieni się rynek koncertowy. Już teraz widać, że „nowe pokolenie” festiwalowiczów ma zupełnie inne preferencje i następuje coraz większa fetyszyzacja headlinerów.
Nie wiem czy warto tęsknić, za tym co odchodzi. Ale dla mnie czasy, w których zdzierało się delikatnie folię z winyla, a potem wyciągało płytę (ten zapach) z koperty i kładło na talerz był pewną celebracją muzyki. Tym bardziej, że po mniej więcej 20 minutach trzeba było wstać i płytę przełożyć na drugą stronę. A potem dokonać kolejnego świadomego wyboru czyli wybrać kolejną płytę. Niby drobiazg, ale dziś, gdy muzykę ma się w komputerze lub na smartfonie owa celebracja i jednak pewna uważność przy doborze muzyki zanika. Przynajmniej ja tak, to odczuwam. I niby to wygodne, bo można posłuchać muzyki na spacerze, w aucie i w pracy, ale coś się traci. Trudno, dążenie do wygody jest znakiem naszych czasów i trzeba się z tym pogodzić.
A z powyższego zestawienia najbardziej mnie zaniepokoiło, że po 50. to już w zasadzie zero nowości. Jasny gwint trza się spieszyć, choć obserwując kolegów i znajomych mam wrażenie, że w Polsce to większość już 35 roku życia nowości ma w nosie i zatrzymuje się muzycznie na tym czego słuchało się w młodości.
Na koncertach handluje się przede wszystkim „merch-em” – koszulki, kubki, pierdoły.
Artyści powinni (wielu już tak robi – bandcamp chlubnym przykładem) sprzedawać pliki bezpośrednio ze strony. Na koncertach ewentualnie handlować pamiątkowymi pendrive’ami. W ten sposób wycinamy mejdżorsów, bo problem dystrybucji w internecie nie istnieje.
Największym kosztem pozostaje proukcja materiału, ale i z tym, myślę, można sobie poradzić.
Na marginesie bandcampu – Skrzek zamieścił tam koncert z Kościoła Św. Krzyża w Warszawie z 1983 roku. Byłem na tym koncercie!. Jakość taka tam sobie, ale FLACzki za 5 euro – czego więcej chcieć? To jest dla mnie idealny model sprzedaży. W magazynie nie leży, miejsca nie zajmuje.
Na płyty nie mam też (już) miejsca. Oba regały na CD już prawie zapełnione. Wiem, że słuchanie FLACzków i przewijanie PDFa na tablecie to nie to samo, ale i tak nie bardzo mam miejsce na kolejne regały glazury.
Ja do streamów mam ograniczone zaufanie. Wystarczy, że artysta się wycofa, bo spodziewane przychody są znikome, bo trudno zdrierżyć, że większość kasy trafia do streamującego, a nie artysty itp i już może moich ulubionych płyt nagle tam nie być. No chyba, że tak to nie działa, nie wiem do końca.
Koszmarny jednak będzie czas gdy wszystko będzie cyfrowe, niefizyczne. Dla mnie ta celebracja przy wyjmowaniu winyla, cedeka ma ogromne znaczenie i ten świadomy wybór, wystawanie przy regale i zastanawianie się czego by teraz posłuchać. I choć zdecydowaną większość kupowanych płyt ripuję i koduję przenosząc na inne nośniki, na kartę pamięci do samochodu, na telefon, do komputera, to i tak byłoby mi strasznie szkoda, gdyby fizycznie płyty zniknęły.
Druga sprawa – jeśli ma się wszystko w komputerze (ja mam kilka tysięcy płyt zarchiwizowanych) to bardzo trudno się przez to przedziera.
Wszystko jest identyczne, wyrażone ikonką folderu, bez żadnej szansy na przykłucie uwagi czymś wyjątkowym (okładką, wymiarami, grzbietem, kształtem). Kończy się na tym, że lepiej znam płyty zespołów z początku alfabetu. No tu może przesadziłem, ale coś w tym jest. Jak nie mogę podjąć decyzji czego posłuchać, komputer nie jest tak pomocny jak ogromniasty regał. Ale flac’i – tak, jak najbardziej. 🙂
@rkd
Żeby nie było wątpliwości, ja też tęsknię za misterium słuchania płyty (co zresztą napisałem).
Poważniejszym problemem cyfrowej kolekcji jest łatwość, z jaką całą może trafić szlag. Wystarczy upuścić dysk na ziemięi pyk! kilka tysięcy płyt właśnie uleciało do nieba. Wiem, wiem – kopie zapasowe bla bla bla. Niemniej, same w sobie, nośniki analogowe – płyta, negatyw, szpargały papierowe są same w sobie trwalsze od zer i jedynek. Porysowana klisza czy naddarta kartka papieru jest wciąż czytelna. Uszkodzony plik można tylko skasować.
Jeśli masz problem z przewinięciem na dół, to wystarczy nacisnąć klawisz „end”, czy choćby „page down” (jak takie masz w urządzeniu) i już przenosisz się w dalsze rejony. Można też inaczej sortować foldery – według daty, rozmiaru itp. – od razu zmieni się perspektywa. Przy odrobinie samozaparcia można też ikonę folderu z tej żółtej nudy zamienić na okładkę płyty.