10.00 Ola Bilińska. ליבע ליד
Nic nie działa o tej porze tak ożywczo, jak coś pięknego. Choć to dla mnie niespodziewany kierunek w połączeniu z tym językiem, który łatwiej mi było połączyć ze ze sprawami przyziemnymi niż wzniosłymi. Miałem kiedyś przyszywaną babcię, a w zasadzie nianię, osobę wyjątkową, choć dość prostą, wcześniej kucharkę z Łodzi, a potem żonę szewca z Marek, która wtrącała czasem coś w jidysz (a była wtedy jedyną osobą w moim otoczeniu, która ten język znała) i to raczej nie były liryki. Tymczasem pieśni miłosne z założenia powinny być urokliwe – i te są. Mamy od paru lat – dzięki festiwalowi Nowa Muzyka Żydowska – największe chyba zagęszczenie projektów piosenkowych wykorzystujących jidysz na świecie. A po ukazaniu się Libelid Oli Bilińskiej być może i najpiękniejszą współczesną płytę w jidysz.
Pamiętam ten projekt w wersji koncertowej ze sceny Muzeum POLIN i wtedy, owszem, podobał mi się, ale nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia. W studiu do grupy muzyków znanej z poprzedniego albumu Bilińskiej, Berjozkele (to z kolei były kołysanki), dołączyły harfistka Kasia Kolbowska i wiolonczelistka Edyta Czerniewicz. Już w Mamenju, lubenju połączenie brzmień tych instrumentów z trąbką Kacpra Szroedera daje efekt nieziemski, a jeśli dołączyć do tego znaną jeszcze z Babadag słabość Bilińskiej do zapuszczania się w rejony starego 4AD (tutaj skojarzenia z Dead Can Dance wracają co jakiś czas) mamy obraz muzyki niosącej lirykę zawieszoną poza czasem, której powolne podziały rytmiczne odmierza kontrabas Michała Moniuszki. Autorka śmiało idzie w drony (kapitalny In der fincter), albo dokłada do katalogu archiwalnych także nowy motyw: tytułowy utwór napisany przez Raphaela Rogińskiego do tekstu dwujęzycznej przedwojennej poetki Debory Vogel. Wokalowo – dykcja z innej epoki (o uczestnictwie Bilińskiej jako neo-Alibabki w projekcie wskrzeszającym utwory Wodeckiego publiczność nie powinna zapominać) i precyzja niczym u Josephine Foster, z którą już kiedyś autorkę Libelid porównywałem.
Przyznaję, że nie byłem aż tak wielkim fanem Berjozkele, ale zapisuję się do fanklubu Libelid. To duża, ważna, świetnie wymyślona i dopracowana płyta, której wartość wykracza poza rekonstrukcję zagubionych w przeszłości pieśni, często tradycyjnych, ludowych. To brawurowe ożywienie melodii i tekstów, których dziś już nikt nikomu by w innych warunkach nie zaśpiewał. Do 11.00 urok pewnie nie pryśnie, a może zdążycie zamówić – co nie jest najłatwiejsze, więc podpowiadam: tu.
OLA BILIŃSKA Libelid, ŻIH 2016, 8-9/10