Czarna gwiazda (1947-2016)
Co to znaczy dla dziennikarza dowiedzieć się, że artysta, którego uważa za jedną z kluczowych postaci muzyki popularnej, właśnie zmarł? Powiedzmy, że dowiaduje się o ósmej, jedzie właśnie do pracy. Kolumny jego gazety schodzą do druku o 11.00, więc jeśli szybko dojedzie, będzie miał 2,5 godziny na napisanie wszystkiego, co chce napisać. Trochę jak z wypracowaniami w szkole. Tylko stawka nieporównywalnie wyższa. Po drodze dzwoni radio, dzwoni telewizja, koledzy pukają w szybę drzwi redakcyjnych, że to straszne, inni koledzy esemesują, czy już wiem. Przez półtorej godziny to się obmyśla plan tekstu, a nie sam tekst – i na blog już nic zostaje poza tym, że David Bowie nie żyje, że zmarł w wieku 69 lat, trzy dni po urodzinach i trzy dni po wydaniu naprawdę niezłej płyty. Można jeszcze naprędce dorzucić definicję gwiazdy.
Otóż hasła „gwiazda” w kulturze się nadużywa. Oczywiście, regularnie umierają wielcy artyści i są to każdorazowo bolesne straty i okazje, by sobie czyjś dorobek – czasem po latach mniejszej aktywności tego kogoś – przypomnieć. Ale prawdziwy sens tego słowa uświadamia mi śmierć Bowiego. Bo dlaczego popularny artysta jest gwiazdą? Nie dlatego, że świeci, tylko dlatego, że jest w centrum czegoś, bo wokół niego odbywa się jakiś ruch ciał niebieskich, bo siłą grawitacji trzyma jakiś kawałek wszechświata. Nie chodzi tu tylko o wartość czysto artystyczną – z którą Bowiemu czasem bywało po drodze, czasem nie. Chodzi o bycie punktem odniesienia. A z tym u Bowiego było łatwo, bo oferował nie jedną postać, z którą można się było zidentyfikować, tylko cały pakiet postaci. W różnych momentach swojej muzyczno-aktorskiej kariery odgrywał różnych bohaterów. I był nie tylko postacią świata muzyki, ale pełnoprawnym aktorem, a właściwie też tancerzem, mimem, kreatorem mody i sam nie wiem, kim jeszcze. Poza tym jeśli ktoś przez tyle lat, co on, gra dużą rolę w przemyśle rozrywkowym, tworzy mnóstwo powiązań – i jego zniknięcie powoduje nieodwracalne zmiany w krajobrazie. Nie znam się za bardzo na astronomii, ale z takiego układu gwiezdnego można pewnie bez wielkich konsekwencji coś wyjąć, tak jak z wieży w grze Jenga. Ale z jednego łatwiej wyjąć coś małego, z drugiego – coś świeżo dorzuconego. Bowie nie był ani małą postacią, ani postacią słabo zakorzenioną w kulturze. Rozmiarów próżni po odlocie tego kosmity nie da się dziś określić.
Dodatkowo Bowie nie ułatwił nam wszystkim życia, zaszywając w ostatniej (podwójne znaczenie) płycie Blackstar (sam tytuł + symbol gwiazdy – w czerni!) i dziwną historię, którą można powiązać niektórych spośród wcześniejszych bohaterów jego piosenek, i wreszcie niemal wprost (co sam dopiero dziś widzę jak na dłoni) wpisane pożegnanie w utworze I Can’t Give Everything Away. Refren tej piosenki, o tym, że nie można się całkowicie ujawnić, zdradzić, będzie mi teraz chodził po głowie do końca dnia, kiedy aktualizowane na bieżąco teksty kolegów po fachu będą szacować rozmiary straty. Sam, biorąc pod uwagę przyziemne ograniczenia czasowe, nie będę nawet próbować.
Komentarze
Tak jak cebula w wierszu Szymborskiej jest na wskroś cebulą, tak Bowie był na wskroś artystą. Zaczynając od urody, przez to co tworzył i jak się zachowywał wedle moich standartów był po prostu artystą totalnym.
Za komuny DB to była ktoś, jeden z niewielu, kto się nami interesował. Słuchaliśmy go jak przyjaznego głosu z tamtego lepszego świata, który nas wzywa. Trudno przecenić jego znaczenie dla naszej młodości. A poza tym to trochę jest, jakby anioł odleciał. Bo ten człowiek ma w sobie coś anielskiego. Farewell, silly boy blue!
RIP DAVID BOWIE
Ashes to ashes….dust to diamonds
Dzisiaj jadac tramwajem, a bylo okolo 8.00, sluchalem albumu „Blackstar” a takze video „Lazarus”. Potem nadeszla wiadomosc o smierci Davida Bowie.
8 stycznia w szwedzkiej TV4 byla rozmowa z rezyserem video „Lazarus” Johanem
Renckiem(alias Stakka Bo jako muzyk)), ktory przez pol roku ostatnie pracowal z Davidem Bowie via Skype.
Bowie przesylal wiele szkicow i pomyslow do video. Rezyser jest takze autorem drugiego video do „Blackstar”. David Bowie zyczyl sobie, by muzyczne videa byly bez zbytecznych efektow technicznych. Zapytany Johan Renck o Bowie i jego dluga nieobecnosc odpowiedzial Renck, z pewnych oczywistych mu wzgledow on „nie jest jego glosem na zewnatrz”
Ale „Lazarus” i jego przeslanie bylo bardzo oczywiste. Piekna scena z czaszka ozdobiona szmaragdami wewnatrz helmu astronauty. Swiat „Ziggy Stardusta” jak z filmu „Labirynt Pana” i nieco Andre Bretona z diamentami Damiena Hirsta z Alicji w Krainie Czarow. Bowie mowil rezysorowi przesylajac rozne pomysly: ” to wszystko mam w mojej glowie, zrob do cholery cos z tym, cokolwiek ci sie podoba”. Wszystko w swiecie
surrealistycznym bez znaczenia poszczegolnych elementow.
Johan Renck uwaza, ze David Bowie to najbardziej tworczy artysta w odroznieniu od tych, ktorzy „maja tylko takie mniemanie o sobie”
* „Lazarus” https://www.youtube.com/watch?v=y-JqH1M4Ya8
Przed oczami okładka „Lampy Alladyna”, a w uszach „Time” z tej płyty – natychmiastowe skojarzenie po wiadomości o śmierci DB 🙁