No i przyszli o świcie…
Muzyka przyszła. Oczekiwana od trzech lat trudna druga płyta grupy Kamp! okazała się rzeczywiście dość trudna – na tyle, że moim zdaniem właśnie dlatego łódzko-wrocławskie trio zdecydowało się ogłosić datę wydania tuż przed samym wydaniem. Wypuścić nową muzykę na rynek jak gdyby mimochodem. Ale nie. Żaden „mimochód” się w takiej sytuacji nie uda. Zresztą zaraz – czy płyta niespodzianka dostaje półtorej kolumny w największym poważnym dzienniku w kraju? Wydaje mi się zresztą, że te wszystkie dywagacje nie są ważne. Istotny jest fakt, że nową płytę zespołu, który dał początek wielkiej elektropopowej fali w tym kraju, można już na całym świecie kupić (paradoksalnie najprościej za pięć funciaków w sklepie za rogiem).
Orneta – z ładnym geograficznym tytułem – to płyta z jednej strony odważna. Ani w tak oczywisty sposób taneczna, jak to bywało wcześniej (w serwisie linkowanym wyżej dali jej etykietkę „Balearic”), ani w tak prosty sposób przebojowa, jak się grupie zdarzało. Przynajmniej nie w całości. Na pewno ciekawsza brzmieniowo niż debiut – ale czy atrakcyjniejsza? Wychodzi w kierunku estetyk, które w muzyce popularnej przynależą wciąż raczej do pogranicza niż do mainstreamu – jak mocno wyeksponowany efekt taśmy, choćby w 3000 Days, czy zamierzona pauza z denerwującym dźwiękiem interferencji telefonu komórkowego w środku utworu tytułowego (sprawdzałem z pięć razy). Najprawdopodobniej też jest to album na dłużej – w sensie różnorodności i rozmaitości pomysłów do odkrywania – niż poprzedni. Ale mnie przynosi podobne problemy natury produkcyjnej jak poprzedni krążek (pisałem o nich trzy lata temu).
Sygnałem zmian był już na pewno udany utwór Arsene Wenger promujący płytę, praktycznie instrumentalny, na tyle dobry, by dużo sobie po całości obiecywać, a zarazem odnoszący mnie, fana siostrzanej w stosunku do Kamp! grupy We Draw A, właśnie do dorobku tych ostatnich. A to dobre odniesienie – formalna swoboda jeszcze nikomu w tej dziedzinie nie zaszkodziła.
Ale oczywiście – jak poprzednio – pozostaje spory potencjał przebojowy. Choćby w otwierającym album utworze Half Nelson, opartym na chwytliwym, mocnym syntezatorowym riffie i partiach wokalnych nieco w duchu Animal Collective (ten duch wróci zresztą później kilka razy, sam wolę w repertuarze Kamp! klasyczny, noworomantyczny styl śpiewania z okolic No Need To Be Kind). Z całą pewnością też duża część nowej płyty dobrze się sprawdzi jako materiał koncertowy. Mam wątpliwości w wypadku kilku utworów z dość wykręconymi pomysłami retro nawiązującymi wyraźnie do fali chillwave’u. Mam na myśli Trap Door z charakterystyczną syntetyczną gitarą (?), tudzież brzmieniami Yamahy DX7 wszechobecnym w tapetowej muzyce z lat 80. Z pewnością jednak syntetycznych smaczków do odkrywania dla zainteresowanych starym sprzętem jest tu więcej. Czy raczej byłoby – gdyby nie ich skrzętne ukrywanie za dynamiczną zasłoną wynikającą z przyjętej metody produkcji.
Stały kłopot, który mam (i być może pozostaję w tym odosobniony) ze współczesnymi elektropopowymi albumami – także zachodnią konkurencją dla Kamp!, który gra w światowej lidze – polega na tym, że wszystko rozgrywa się w nich na niemal tym samym poziomie dynamicznym. Zatem na Ornecie, gdy już dynamika jest w jakiś bardziej zróżnicowany sposób ogrywana (co w tym momencie wynika, jak często w tym gatunku, z nadbudowywania kolejnych ścieżek instrumentów) w utworze Dorian, łapię na chwilę oddech. W innych momentach, łącznie z naprawdę znakomitą pierwszą częścią albumu, produkcja robi na mnie dość jednostajne i przytłaczające wrażenie – jak gdyby stworzono ją z myślą o cichym odsłuchu – a brzmienia rozmywają się i tracą kontur. Przy odsłuchu głośnym, szczególnie słuchawkowym, niekiedy może to irytować.
Podoba mi się, jak działa zespół i jak pracuje wytwórnia, co rusz odkopująca dla sceny nowych wykonawców (w kolejce mamy już Oxford Drama, których płyta też się właśnie ukazuje). I w warunkach idealnych jest to album na wyższą notę, byłoby z pewnością dużym błędem nie wysłuchać go w całości. Choć oszukiwałbym siebie, a do tego okazał brak szacunku muzykom i ich publiczności, twierdząc, że w pełni akceptuję to, jak ostatecznie brzmi.
KAMP! Orneta, Brennnessel 2015, 7/10
Komentarze
2/10
niestety DAVE GAHAN and the Soulsavers tej plyty nie da sie sluchac „Angels & ghosts”, Columbia Records. Depeche Mode (DM) ciagle na „pauzie”. Po kilku solowych projektach kolejny dla Soulsavers (poprzednio wspolautor Soulsavers „The Light the dead see”, 2012, bez Gahana na okladce) ) Material muzyczny autorstwa Dave´a Gahana i Richa Machina. Singel hit „All of this and nothing” cos z Ennio Morricone (instrumenty smyczkowe). Martin Gore kolega z Depeche Mode byl wielce pomocny w solowej karierze frontmana DM. Rowniez moj „ziomal” Szwed Christofer Berg ( m.in.DM ” Delta machine”).
Widocznie Soulsavers, tym razem wymieniony Dave Gahan na okladce, liczy na fanow DM) Na Wiki czytamy, ze to grupa „electronica”” ale zawartosc plyty przeczy temu.
I zaden z utworow nawet nie rowna sie balladzie „Presence of God” z poprzedniej plyty.
Dave Gahan zaprzecza reaktywacji Depeche Mode. Fascynuje go grupa
Algiers, dystopiczne ekspereymentalne trio z Georgii.
PS zamiast DP – Algiers „Blood”, gospel electronica
https://www.youtube.com/watch?v=g3L0NI8vcMg
W tym tygodniu mineloo 25 lat od powstania zespolu Pearl Jam. Z tej okazji gazeta SeattlePI zamiescila kilka zdjec i informacji na temat zespolu.
http://www.seattlepi.com/entertainment/music/article/Pearl-Jam-is-25-years-old-6585375.php#photo-4908605
Przy zdjeciu numer 5 jest komentarz o publicznie znanej niezbyt przyjaznej znajomosci miedzy Kurt Cobain i Eddie Vedder.
Image 5/12
It’s no secret that Nirvana’s Kurt Cobain was a vocal critic of Pearl Jam. He said they were sellouts, calling them „corporate pop rockers.” However, before his April 1994 death, Cobain and Eddie Vedder had made up. At the 1992 MTV Video Music Awards, Cobain and Vedder slow-danced to Eric Clapton performing „Tears in Heaven.” Check out the footage here.
In fact, then-President Bill Clinton sought Vedder’s counsel in the aftermath of Cobain’s suicide. The day after Cobain’s body was found, Pearl Jam was in Washington, D.C., and Clinton spoke to Vedder privately to ask whether he should address the nation about the tragedy. However, Vedder reportedly expressed concern that more publicity would encourage copycat suicides and Clinton ultimately never made a special statement about the event.
Ja pamietam jeden z pierwszych koncertow Pearl Jam kiedy zaczeli byc popularni. Koncert byl zaplanowany w dosyc malym miejscu na tego typu wystep – Benaroya Hall (tylko 2500 miejsc). Bilety jak zwykle rozprowadzal Tickemaster. Bylismy 9 w kolejce przekonani, ze dostaniemy bilety. Bilety rozeszly sie w trzy minuty i tylko druga osoba w kolejce dostala bilety.
Dla wyjasnienia Ticketmaster sprzedaje bilety jednoczesnie we wszystkich swoich kasach w kraju. Pojecie „kto pierwszy ten lepszy” ma doslownie bardzo szeroki zasieg. To dylo dawno temu. Nie sadze, aby teraz bylo tak duze zainteresowanie koncertem Pearl Jam.
Jeszcze jedna wiadomosc dla zwolennikow muzyki rock & roll i „Rock & Roll Hall of Fame & Museum”. Slynne muzeum w Cleveland, OH obchodzi 20 lat powstania. Z tej okazji powstal film dokumentalny pokazywany w calym kraju na stacji PBS (Public Broadcasting Service) w znanej serii Great Museums.
Na razie film mozna obejrzec tylko na PBS. DVD ani wersja on-line jeszcze nie jest dostepny. W stanie Washington PBS pokazal ten film tydzien temu i mialam okazje to zobaczyc.
Film bardzo mi sie podobal. Czekam az film bedzie mozna nabyc na DVD.
Tu jest zwiastum tego filmu oraz daty i miejsca kolejnych pokazow na lokalnych stacjach PBS
http://greatmuseums.org/explore/more/sound-tracks-the-rock-roll-hall-of-fame-museum
Zaintersowani filmem „Rock & Roll Hall of Fame…” moga czekac ogladajac inny odcinek Great Museums. W tym odcinku dowiemy sie miedzy innymi jaka muzyka jest podstawa rock & roll, czyli blues. Odcinek „The Blues Lives On: The Delta Blues Museum” jest dostepny „on line” razem z niektorymi innymi odcinkami tej serii. Odcinek jest poswiecony muzeum o nazwie „The Delta Blues Museum” polozonym w samym sercu blues – Clarksdale, MS.
Cytujac jednego z komentatorow tego filmu, Morgan Freeman, jest to muzyka klasyczna tego kraju. Mam nadzieje, ze spodoba sie wam ten film.
Film trwa 30 minut.
http://www.snagfilms.com/films/title/the_blues_lives_on_the_delta_blues_museum
W serii Great Museums nie widze odcinka o Experience Music Project w Seattle. Moze taki film jest w przyszlych planach. EMP to muzeum muzyki zalozone w holdzie dla Jimi Hendrix przez jednego z dwoch zalozycieli firmy Microsoft – Paul Allen. Paul zawsze byl wielkim fanem Jimi Hendrixa i sam gra na gitarze.
Przez lata muzeum poszerzylo swoj zasieg. Od samego poczatku EMP bylo popularnym miejscem dla poczatkujacych muzykow, dla ktorych Paul Allen zawsze udostepnial miejsce do koncertow w salach EMP.
SEINABO SEY
kiedys wspominalem o tej szwedzkiej wokalistce soulowej (lat 25), ktora jest kolejnym sukcesem eksportowym. Nawet doczekala sie swej podobizny na szw. znaczku pocztowym obok ABBY. Znana uprzednio z hitow „Younger” (rowniez remix DJ Kygo), „Hard Times”
Obecnie jej album-debiut „Pretend” (Universal) , po dwoch EPs. Soul z korzeniami w amer. tradycji gospel. Nawiazuje do lat 90, nieco Massive Attack oraz Moby+modern hit machines a przede wszystkim swoim pieknym soulowym glosem.
*
Seinabo Sey, Pretend
https://www.youtube.com/watch?v=6xbX5hCk9FE
nowy Kamp! to nawet na ruskich serwerach leży pirackich… tacy znani.