Załamująco łamiąca wiadomość
Wczoraj znów zadzwoniła do mnie po komentarz telewizja. Ta dwucyfrowa telewizja. Że nie na temat Warszawskiej Jesieni – dziwnym nie jest. Że nie o nowej płycie Richardsa albo Gilmoura – to już mnie trochę zdziwiło. Zgadujcie dalej. Otóż (jak się dowiedziałem od dziennikarki z telewizji) dwóch amatorskich muzyków z Polski weszło na scenę i zagrało razem z U2 na koncercie w Sztokholmie. Istotnie – jest to w pewnym sensie „łamiąca” wiadomość. A nawet załamująco łamiąca. Niedługo ważniejsze od muzyki, premier i festiwali będzie to, że gość z Polski zrobił sobie selfie z Bono. w garderobie po koncercie. Na drugi dzień w „Dzień dobry TVN” zdradzi, jak sobie zrobił to selfie. Sami sobie jednak gotujemy ten los.
Wczoraj przeczytałem też recenzję nowej płyty Keitha Richardsa we „Wproście”. Krótka forma to jest to, z czym wszyscy na łamach tygodników się zmagamy – nie będę się więc pastwił nad tym, że recenzja po przesłuchaniu Crosseyed Heart niosła mniej faktów o tej nowej muzyce niż mój tekst napisany przed przesłuchaniem płyty. To już zgotowaliśmy. W głębokim smutku pogrążyły mnie jednak pierwsze słowa tej 600-znakowej notki: Od wydania ostatniej solowej płyty „Pirata z Karaibów” minęło ćwierć wieku. Aha, pół wieku kariery i facet jest „Piratem z Karaibów”.
Oczywiście sami sobie zgotowaliśmy ten los, stopniowo dostrzegając w muzyce tylko potęgę zmiany obyczajów, seks i narkotyki. Teraz na czołówkach większości portali żeby dotrzeć do kultury muszę przewinąć rubryki plotkarskie i reklamy ćwiczeń na płaski brzuch i preparatów wybielających zęby, a jak już dotrę do kultury, to z muzyki nic w niej nie ma. A jeśli już jest, to o tym, że Morrissey przewiduje zamach na polityka, a Liroy zmienił nazwisko na Liroy. Więc może zaproszenie do dyskusji o dwóch amatorskich, ale jednak muzykach, którzy zagrali jednak na scenie, w dużym mieście i jeszcze repertuar znanego zespołu, powinienem przyjąć? A skoro nie przyjąłem, to może jednak nie w ramach buntu przeciwko światu, tylko lenistwa?
Jedyne, co mnie usprawiedliwia, to fakt lekkiego oszołomienia muzyką Joan Shelley. No bo nie pisałbym tego wszystkiego powyżej, gdybym płyty nie miał dziś w zanadrzu. Jest to rzecz delikatna i prosta – folkowe piosenki śpiewane dość słodkim głosem, ale znakomicie oprawione w nieprzesłodzone partie gitary (czasem z lekkim plumkaniem banjo w tle), częściowo przez samą autorkę, częściowo przez współpracującego z nią Nathana Salsburga. Czasem słychać też fortepian. Album momentami wpada w konwencję z okolic country, w stylu Gillian Welch, chociaż punkt wyjścia samych piosenek jest dla Shelley nieco inny: Leonard Cohen, Doug Paisley, Joni Mitchell. Laura Snapes w nowym wydaniu „Uncuta” klasyfikuje Shelley jako część najnowszej fali Americany, tej samej, która wydała z siebie Ryleya Walkera czy Williama Tylera. W zasadzie to nawet klasyfikuje ją w pewnym sensie słowami samej artystki.
Nie przeczę, nie próbuję nawet ogarnąć całej amerykańskiej sceny folkowej, jestem jednak podatny na różne podpowiedzi, a do Shelley przyciągnął mnie jej świetny duet z Willem Oldhamem w Stay On My Shore, efekt przypadkowego spotkania dwójki artystów, utrzymany zresztą w podobnym stylu, co poprzednie przykłady współpracy Bonniego ‚Prince’a’ Billy’ego z Dawn McCarthy. Shelley ma jednak nieco większe możliwości głosowe, które delikatnie powściąga na albumie, nie zasłaniając popisami świetnych utworów – No More Shelter, Easy Now czy Subtle Love. Prostota rozwiązań chroni je i tej dziedzinie przed przesłodzeniem.
Joan Shelley pochodzi z Kentucky, choć materiał na płytę pisała – niczym Cohen – częściowo w podróży po Grecji. To nie jest jej pierwszy album, ale wciąż początek kariery. Na etapie, gdy wykonawca ma już „>stronę na Bancampie, ale nie doczekał się jeszcze wpisu na Wikipedii. Kiedy powstanie, zbierze pewnie linki do znakomitych recenzji Over and Even. Ale prędzej już złamie wam serce niż trafi do sfery „łamiących wiadomości”.
JOAN SHELLEY Over and Even, No Quarter 2015, 8/10
Komentarze
Bartek, musisz jednak uderzyć się trochę w swoją pierś także, gdy niezbyt pochlebnie wypowiadasz się o tzw. popkulturze, szczególnie o osobach zajmujących w niej muzyką. Weźmy na ten przykład twoją krótką recenzję z tego wpisu. Sporą część tej recenzji wypełniają różne nazwiska, z którymi kojarzy się ci ta artystka. Bardzo fajnie, że zwróciłeś uwagę na to, że jej album powstał w czasie podróży, tylko czy faktycznie ma to swoje przełożenie na muzykę zawartą na tym albumie? A jeśli tak, w jakich aspektach?
Mimo to krzepiące jest to, że ty, jako przedstawiciel tejże popkultury, potrafisz być srogi w swych opiniach na temat środowiska, z którego się wywodzisz. Ciekawi mnie tylko, czy te słowa krytyki dotrą do zainteresowanych osób? Czy może jedynie będą stanowić populistyczną zaprawę w utwierdzaniu społecznego betonu, który już od dawna bardzo nisko ceni sobie wszelkie media powszechne.
Oczywiście sami sobie zgotowaliśmy ten los
– tu jest liczba mnoga. Z waleniem się w pierś nie mam problemu.
Drogi Panie Bartku,
Gość od muzyki napisał list do Donalda Tuska.
Po przeczytaniu przeżyłem szok, ponieważ z tego co wiem to przodkowie Kukiza przybyli akurat do Polski z kraju Azji Tuchaj-Beja.
Ciekawi mnie jakie jest stanowisko większości polskich muzyków czy też szerzej artystów w sprawie uchodźców. Czy jest do pomyślenia np. jakiś koncert na ich rzecz w Polsce?
Czy chowamy się za selfie z Bono?
Z lokalnych wiadomosci, gdzie dominuje wizyta prezydenta Chin, ktory wlasnie wyladowal na lotnisku firmy Boeing, Paine Field, dowiedzialam sie, ze piosenka „Smells Like Teen Spirit” zostala wybrana jako „most iconic song of all time”.
Naukowcy z Goldsmiths University w Londynie studiowali elementy wybranych przebojow. „Smells Like Teen Spirit” jest wyzej na liscie od takich przebojow jak Imagine (John Lennon), One (U2), Thriller (Michal Jackson), Bohemian Rhapsody (Queen), Hey Jude (The Beatles) i God Save the Queen (S e x Pistols).
Dr. Mick Grierson, ktory prowadzil analize mowi, ze Goldsmith University wykorzystal algorytm wedlug ktorego mierzono dysonans oraz czestotliwosc zmiany akordow i uderzen (beats) na minute.
Oh, well.
Tu jest oryginalny artykul.
http://www.komonews.com/news/entertainment/Nirvana-song-named-most-iconic-of-all-time-328667421.html
Drogi gospodarzu, taki smętny wpis, a na rynku nowy Amorphis (bomba!), nowi Ironi (jeszcze za mało słuchałem żeby ocenić), od niedawna nowy Godsmack (kapitalny!), żyć nie umierać!
@Witold – też przeczytałem ten list i też przeżyłem zawód. Niestety Kukiz popłynął w prawicowym mainstreamie. Dla mnie osobiście jest spalony. Nie tylko przez ten list.
Mnie załamuje, że czasopismo prowadzone przez lata przez Wiesława Weissa w internecie funkcjonuje obecnie właśnie jako taki rockowy tabloid. Już nawet Weiss zachowuje się niepoważnie i pakuje się w jakieś flame wars z konkurencją.
Pismo to, wraz z jego naczelnymi twórcami, utraciło wszelkie oznaki opiniotwórczości jakieś 20 lat temu. Nie wiem, kto może go kupować i czytać, ale podejrzewam, że są to ludzie o mentalności pszenno-buraczanego, narodowowyzwoleńczego, prawackiego katolibanu z lekkim odchyłem na lewą stronę.