Co nas jeszcze czeka w roku 2015?

11 płyt, na które warto czekać w najbliższych miesiącach. I kilka, na które zapewne czekać nie warto. Bo ogółem premier zapowiada się mnóstwo. Płyty New Order, Public Image Ltd., Duran Duran, solowy Keith Richards, Iron Maiden – w drugim półroczu roku 2015 można się będzie poczuć trochę jak w połowie lat 80. Co jeszcze się ukaże? Na co warto odkładać pieniądze (o ile ktoś w ogóle jeszcze płaci za muzykę)? I co może mieć wspólnego New Order ze Zbigniewem Wodeckim? Dziś ściąga dla wszystkich zagubionych fonograficznie między urlopami i festiwalami.

Gdyby dało się jakoś liczbowo określić współczynnik hajpu jako wyraz oczekiwań wiązanych z premierą płyty, to rock opera punkowców z grupy Titus Andronicus, która wychodzi za kilka dni, miałaby wyjątkowo wysoką punktację. Już teraz ma mocne 9/10 i tytuł albumu miesiąca w magazynie „Uncut”, a „Rolling Stone” porównuje ją z Quadrophenią The Who. Śmiało. Ale pierwsze próbki pozwalają mi jednak delikatnie wątpić w to, że będzie to w swojej klasie lepsze niż choćby David Comes To Life Fucked Up.

21 sierpnia wysokonakładowa prasa będzie się z pewnością rozpisywać o nowym albumie The Weeknd Beauty Behind the Madness. Na Polifonii raczej nie będę się rozwodzić na temat Abla Tesfaye (było zresztą poprzednio), za to na pewno wspomnę wtedy coś o nowym Wilco, płycie zatytułowanej Star Wars, którą „Rolling Stone” uznał za dowód tego, że zespół znów potrafi się cieszyć graniem. „RS” odważnie porównał ją przy tej okazji z Yankee Hotel Foxtrot i Being There. Redakcja przyznała grupie Jeffa Tweedy’ego 4,5 na 5 punktów. Trudno jednak traktować tę wysoką ocenę zupełnie poważnie, mając w pamięci 5/5 dla ostatniego U2 i „piątkę” dla Wrecking Ball (ale też Magic i Working on a Dream) Bruce’a Springsteena. Za to Wilco udostępniają w sieci za darmo, więc można sprawdzić samemu. Na pierwszy rzut ucha – na pewno ciekawsze niż trzy powyższe płyty Springsteena, o ostatnim U2 nie wspominając. Wklejam poniżej jako przerywnik w wyliczance. Z The Weeknd ma to jedną cechę wspólną – mogą się te płyty spotkać w przyszłorocznej rywalizacji o Grammy.

Miałem okazję słuchać nowego Beach House (28 sierpnia). Dość krótki album nosi tytuł Depression Cherry. I tutaj rewolucji nie ma, ale duet Legrand-Scally brzmi nie gorzej niż poprzednio. Ciekawie za to spojrzeć na świeżą jeszcze niedawno grupę, która ma już 10 lat. Choć z większą ciekawością będę tego samego dnia czekać na Stuff Like That There – nowy album grupy z 30-letnim stażem, Yo La Tengo. Płyta ma być rodzajem kontynuacji albumu Fakebook sprzed lat. Znajdziemy tu covery (m.in. The Cure i Hanka Williamsa), starsze utwory YLT w nowych wersjach i świeże kompozycje. Do zespołu dołączył z powrotem gitarzysta Dave Schramm, jego członek w pierwszych latach działalności. Ostatni piątek sierpnia (przypomnę, że teraz premiery płytowe ukazują się – po unifikacji – właśnie w piątki, po obu stronach oceanu) w ogóle zapowiada się dość mocno. Ukażą się też nowe albumy Foals, Destroyera, a także – uwaga – 22. płyta Motörhead.

Wrzesień będzie właśnie tym sygnalizowanym już miesiącem lat 80. Najpierw 4 września ukaże się nowy album Public Image Ltd. zatytułowany What the World Needs Now… Słuchałem i miło mi oznajmić, że to ten sam zespół, który dobrą formą zaskoczył cztery lata temu na Off Festivalu. Zaryzykuję, że – przy równie koszmarnej okładce – nowa płyta muzycznie wypada jeszcze lepiej niż poprzedni album This Is PiL. Choć mogłaby się spokojnie ukazać w roku 1985, a nawet bardziej by wtedy pasowała. W każdym razie słucham z przyjemnością, a utwór Double Trouble już dostępny dla wszystkich.

W 30 lat później jedni świętują (będzie Hunting High and Low a-ha w specjalnej edycji), inni próbują nawiązać do dawnych sukcesów. Grupa Duran Duran wyda płytę numer 14, w klasycznym składzie (do tego sprzed 30 lat zabraknie tylko Andy’ego Taylora). W tym samym tygodniu trzecią solówkę opublikuje Keith Richards. Dziennikarz „New Yorkera” już słyszał, ale starał się raczej opisać bohatera niż samą płytę. A biorąc pod uwagę doświadczenia z przeszłości, będzie co opisywać także na muzycznym planie. Z całą pewnością będzie co opisywać – jak zwykle – w wypadku Low. A 11 września ukazuje się nowy album grupy z Minnesoty Ones and Sixes. Sądząc po udostępnionym singlu No Comprende – zapowiadają się bardziej szóstki niż jedynki. Zapewne niebawem będę mógł powiedzieć więcej.

25 września bardzo oczekiwana premiera nowego New Order Music Complete, pierwszego bez Petera Hooka. I dodatkowo pierwszego dla firmy Mute – któż by się spodziewał, po latach? Za to mamy powrót do studyjnego składu Gillian Gilbert po krótkiej przerwie. Singla Restless można już posłuchać, więc wklejam powyżej. Nurtuje mnie jednak zupełnie inny fragment albumu. Piosenka Plastic, która według Wikipedii (omylnej, ale dość jednak sprawnej) przynosi gościnny udział (sampla?) Zbigniewa Wodeckiego. Sam utwór zapowiada się nieźle, jeśli wziąć po uwagę wersję koncertową, ale gdzie tu miejsce dla Wodeckiego? Chyba muszę wykonać w tej sprawie parę telefonów. Może jakiś żart – tym bardziej, że francuska Wiki w tym samym miejscu podaje nazwisko Elly Jackson z La Roux – ale jeśli żart, to nawet zabawny. W każdym razie raczej kaczka wikipedyczna, bo – jak twierdzi „Guardian” – Jackson śpiewała tę piosenkę na żywo z zespołem.

Niewiele wiem o albumie Mercury Rev The Light In You, który ukaże się tego samego dnia. To pierwsza naprawdę nowa płyta od wielu lat, duże zaskoczenie, a poza tym – znów grupa z, jakkolwiek by na to patrzeć, 30-letnim stażem. W tym samym tygodniu jeszcze nowe albumy Julii Holter, Kurta Vile’a, grupy Dungen i Davida Gilmoura, który ze swoim nowym singlem Rattle That Lock zdążył już nawet wejść na Listę Przebojów Trójki. Sam kawałek, dość melodyjny, ale też gładki i popowy, kojarzy mi się bardziej z Chrisem Reą niż z Pink Floyd, a wideo nagrane pod kierunkiem fachowców z Hipgnosis pokazuje, jak bardzo estetycznie popsuła się ta firma od lat 70. Ale tak z klimatu utworu – też w sumie pasuje to do roku 1985.

W październiku nowa płyta Jeana-Michela Jarre’a E-Project. Słyszałem fragmenty i nie powala to co prawda, ale wydaje się przynajmniej ciekawsze od ostatnich produkcji Francuza jako koncept – płyta składa się z utworów nagranych we współpracy z różnymi innymi artystami elektronicznymi, m.in. Vince’em Clarkiem, grupą M83 i Edgarem Froese z Tangerine Dream, dla którego był to ostatni muzyczny projekt, nad którym pracował przed śmiercią w styczniu br. Ja jednak spośród premier październikowych najmocniej wyczekuję nowego Johna Granta – Grey Ticles, Black Pleasure wychodzi 2 października. Tytuł ma się odnosić do kryzysu wieku średniego i koszmarów (jak wyjaśnia sam Grant na łamach „Mojo”), a jako goście pojawią się na płycie Tracey Thorn, Goldfrapp i Amanda Palmer.

W Polsce będzie się pisać na pewno o Jidyszlandzie Karoliny Cichej (koniec sierpnia), zaskakującej coverowej EP-ce Happy Pills (już za parę dni – miałem okazję posłuchać i z doświadczenia radzę: dosłuchajcie do końca), no i o przygotowywanym albumowym debiucie Korteza (nieco później – i mam nadzieję, że jeszcze w tym roku).

Oddzielnie postaram się niebawem zająć propozycjami małych wydawców. Stale uaktualniana lista premier oczywiście również pod tym adresem. Mam jednak nadzieję, że naprawdę wielką płytą drugiego półrocza będzie coś, czego jeszcze w tym zestawieniu nie ma.