Gdy Motorik spotkało Afrique

Dziś nie będzie płyty wielkiej tak po prostu, ale płyta zaskakująca tak w całości. Płyta, która jeszcze parę tygodni temu wydawała się jakimś dziwnym mitem. I której wydanie sprawia, że wiele historii o tym, jak to spotykała się biała i czarna rytmika w XX wieku, przechodzi… do historii po prostu. Bo cóż za znaczenie ma fakt, czy kompozycje były aby najważniejsze w dorobku artysty. Tym bardziej, że były tu właściwie tylko dwie – każda w trzech różnych wersjach. Wyobraźcie sobie: jest rok 1970. Niemiecki producent Konrad „Conny” Plank, lat 30, pracuje w studiu – jeszcze w Kolonii. Wiadomo, że ma już na koncie pracę z Karlheinzem Stockhausenem w eksperymentalnym studiu WDR. Pracował też z Kluster i Alexandrem Von Schlippenbachem. Dotknął więc jeszcze w latach 60. trzech wielkich żywiołów muzyki. W lipcu 1970 roku rejestruje pierwszy album Kraftwerk, ale (tu wchodzi na scenę drugi bohater wpisu) w tym samym miesiącu (wg opisów z oryginalnych taśm) wchodzi do kolońskiego Rhenus Studio 7 niejaki Duke Ellington. Pan od Motorik, nagrywający później przez lata charakterystyczne krautrockowe kapele, a w końcu electro-pop, spotkał w ten sposób pana od swingu.

Plank i Ellington od dawna nie żyją. Sesja w pełnym kształcie nigdy – aż do teraz – nie została wydana. Opis Henrika von Holtuma odtwarza strzępki faktów: Duke Ellington szukał w Kolonii miejsca na próby, znalazł mu je Conny, proponując zarazem, że (bez zobowiązań) dokona nagrań w czasie prób. Ingo Krauss, żyjący do dziś inżynier dźwięku, który z nim współpracuje, potwierdza tę wersję historii. Co więcej – to on przygotował mastering wydanej właśnie płyty prezentującej te sesje. Opublikowała je oficyna Grönland, założona przez Herberta Grönemeyera i dokumentująca m.in. dorobek Planka.

Ellington wraz z zespołem zarejestrował po trzy wersje dwóch utworów: Alerado i Afrique. Pierwszy jest stosunkowo zwyczajnym, swingowym szlagierem, którego poszczególne odsłony pozwalają sobie uzmysłowić, jak pracował Duke nad tempem i sposobem, w jaki „płynie” rytm w bigbandowych wykonaniach. Najbardziej podręcznikowa wydaje się pierwsza, w ostatniej słychać największy luz, najwięcej szaleństwa, choć to zarazem wersja (podobnie jak druga) wyciszona. Ciekawszy jest utwór numer dwa, z gęstą partią perkusji na „tomach”, dalej z Billem Davisem na organach w ważnej roli, ale też z zacięciem niemal awangardowym w sposobie prowadzenia orkiestry. Owszem, w realiach roku 1970 awangarda jazzowa jest już zupełnie gdzie indziej, ale to klasyk Duke Ellington, poza tym łatwo uwierzyć, że w tej hipnotycznej partii bębnów słychać właśnie niemiecką Motorik. I ta historyczna podróż jest już przy pierwszej wersji Afrique porywająca. To, co dzieje się w wersji trzeciej, gdzie pojawiają się wokale (nie wiadomo czyje – von Holtum pisze o skandynawskiej kochance Ellingtona), to właśnie owo całkowite zaskoczenie, o którym pisałem na wstępie. Jeśli kojarzycie późniejsze fuzje orkiestrowego jazzu i wokalistyki, ta po prostu musi na was zrobić wrażenie. To prosty technicznie utwór, w którym swing schodzi na dalszy plan, a właściwie – znika. Jeśli do końca tej krótkiej (29 minut) płyty nie wysłuchaliście – tym gorzej dla was, bo właśnie ten ostatni element robi z niej coś wyjątkowego już nie tylko na historycznym, ale i czysto muzycznym planie.

The Conny Plank Session to oczywiście nie jest płyta dla każdego. Ale zarówno fani zespołów w rodzaju Sun Ra Arkestra, jak i miłośnicy krautrocka powinni jej posłuchać. Ocena punktowa jest tu czymś zupełnie umownym. Nie żałuję ani złotówki wydanej na ten album, bo prawdopodobnie jeszcze przez wiele miesięcy, a może i lat nie przestanie mnie dziwić – a w poprzednim wpisie było coś na temat tego, jak ważny jest ten efekt zaskoczenia i co dokładnie z nami robi. Mam też pewne poważne przeczucia, że im dłużej obcujemy z muzyką, tym silniej zaczynamy w niej słuchać czegoś, co jest poza nutami, produkcją i brzmieniem – historii, pulsu czasów, którym przecież w końcu też jest.

Dziś będzie o tym pulsie czasów jeszcze co nieco w Letniej Nocy w radiowej Dwójce, do której też wracam po krótkiej nieobecności. Po 23.00.

DUKE ELLINGTON & HIS ORCHESTRA The Conny Plank Session, Grönland 2015, 8/10