Rok 2014 w danych, czyli jak zarobić na Pokoleniu Z

Chodzi o to pokolenie dzisiejszych dzieciaków i nastolatków, o którym co jakiś czas mówi nadsyłany do mnie spam mailowy. Z tytułami w stylu: „Zmaksymalizuj zyski dzięki naszym szkoleniom na temat Pokolenia Z”. Otóż przemysł muzyczny już dawno je w tej sferze maksymalizuje, nawet bez specjalnych szkoleń. Światowy raport o sprzedaży muzyki za rok 2014 przygotowany tradycyjnie przez IFPI, wyraźnie wskazuje na to, że o hitach roku dowiemy się najwięcej od swoich dzieci. Jeśli i Wy chcecie wiedzieć, to już tłumaczę, bo zdążyłem u moich zasięgnąć języka.

Pierwszą dziesiątkę albumów roku (sprzedaż 10 mln egz.) otwiera album z muzyką do filmu „Frozen”, czyli „Kraina Lodu”. Film zarobił dotąd, bagatelka, ponad miliard dolarów. Ale piosenkę „Let It Go” – wykonywaną oryginalnie przez Idinę Menzel (znacie?), nie tyle piosenkarkę, co raczej aktorkę musicalową – dość długo musiałem ignorować. W wersji polskiej nosi tytuł „Mam tę moc”, w wykonaniu Katarzyny Łaskiej (znacie?), też aktorki znanej z musicali Teatru Roma. Kto zna, ten zna – pierwszy raz „Mam tę moc” usłyszałem od razu w wersji duetowej mojej córki i siostrzenicy (4 lata, chyba się jeszcze załapują na Pokolenie Z?), nawet nie wiedziałem, że to aż takie popularne w Polsce. Z kolei na czele globalnej listy bestsellerowych singli znalazło się „Happy” Pharrella Williamsa, piosenka, którą mój syn (lat 7) poznał szybciej ode mnie, bo przecież zanim została singlem była częścią soundtracku filmu „Minionki rozrabiają”. Sprzedało się tego – w wersjach cyfrowych – 13,9 mln.

Wiem, co sobie teraz myślicie: że to mógł być zbieg okoliczności. Że nie zawsze familijne kino i familijna muzyka ratują show biznes. Pewnie tak, ale spójrzmy na dalszy ciąg tych list.
Lista bestsellerowych albumów 2014 (wszystkie formaty łącznie):
1. Różni wykonawcy, Frozen
2. Taylor Swift, 1989
3. Ed Sheeran, X

Lista singli 2014 r.:
1. Pharrell Williams, Happy
2. Katy Perry feat. Juicy J, Dark Horse
3. John Legend, All of Me
(Idina Menzel i „let It Go” jest na piątym)
Pełne zestawienia można znaleźć TUTAJ.

Publiczność Taylor Swift to nie liceum, Katy Perry to raczej nie ludzie w średnim wieku, co do Eda Sheerana i Johna Legenda można dyskutować, ale mieszczą się w grupie familijnej rozrywki muzycznej. Może to i błaha refleksja, ale pamiętajmy, w jakiej sytuacji jest cały przemysł: lekko traci (-0,4 proc. w 2014 roku), coraz mocniej się cyfryzuje (więc wpływ na jego kształt ma w coraz większym stopniu „głosowanie” smartfonem, a w mniejszym – głosowanie portfelem w sklepie muzycznym), a serwisy oparte na subskrypcji są – jak głosi raport – „kluczowym elementem portfolio przemysłu muzycznego”. Tak czy inaczej – idziemy w stronę generacji Z. Jak zombie, powiedzieliby złośliwcy, zważywszy na społeczne działanie smartfona. Pozostaje się jednak cieszyć z wyników winylu, który w Polsce zanotował w roku 2014 dwukrotny wzrost sprzedaży i przyniósł (cytuję raport) sprzedaż na poziomie 12 mln zł. I jest to ponownie największy przyrost procentowy spośród wszystkich nośników.

Wiem już, co będę robił przez weekend – będę indoktrynował moje dzieci w sprawie muzyki na płytach. Bo rynek rozjeżdża się już fundamentalnie na dwie grupy: młodych streamujących, względnie popowych cyfrowych i starszych/dojrzałych o kolekcjonerskich i bardziej płytowych upodobaniach. Ci drudzy są jednak w odwrocie („The Endless River” Pink Floyd, bestsellerowe niby z założenia, jest jednak dopiero na 9 miejscu na liście!). Dążenie do tego, żeby dzieciaki słuchały czegoś poważniejszego niż piosenki z musicali, to raczej walka z wiatrakami. Każdy – z wyjątkiem jednostek muzycznie niepokalanie poczętych, które Lutosławskiego i Cage’a wyssały z mlekiem matki – musi przejść przez popowy epizod. Z mojej perspektywy ważne jednak, żeby nie każdy skończył na streamowaniu hitów z listy bestsellerów, tylko poszedł w jakimś sobie tylko właściwym kierunku.

Było ostatnio trochę premier polskich, proponuje więc świeżą zagraniczną. „Damogen Furies” Squarepushera wyszło przedwczoraj (a propos – jeszcze jeden news z raportu IFPI: od lipca premiery albumów na całym świecie będą wyjściowo w piątki!) i zdążyło się już zderzyć z falą krytyki – towarzyszącej ostatnio wszystkim działaniom tego autora – ale potem ton recenzji jakby złagodniał. Tom Jenkinson wraca bowiem do całkiem niezłej formy. Kto ocenia całą płytę przez pryzmat pierwszego utworu (w wersji CD przynajmniej!) „Stor Eiglass”, ten być może skończy na wytykaniu mu podobieństw do hitu „Just Like Heaven” The Cure. W informacji prasowej nie ma wprawdzie słowa na ten temat, a utwory są brzmieniowo odległe, ale bliźniacze pod względem konstrukcji, więc niektórzy już dziś udowadniają plagiat, porównując jeden i drugi:

Nie zamierzam negować potrzeby wypłacenia tantiem Robertowi Smithowi. Bo podważać tę potrzebę byłoby trudno. Wolę się jednak skupić na tym, co na „Damogen Furies” słychać dalej, czyli na powrocie do przetworzonych elektronicznie wątków jazzowych z początku kariery, tyle że podanych tu z większą jeszcze intensywnością i lepszą kontrolą całości brzmienia. Nie wyobrażam sobie, żeby miłośnikom „Music Is Rotted One Note” czy „Hard Normal Daddy”, które kiedyś sprawiły, że zainteresowałem się Squarepusherem, nie przypadło to wszystko do gustu. Doświadczenia Jenkinsona z misternym drobieniem warstwy melodycznej nagrania sprawiły, że na nowej płycie nerwowo poszarpana jest nie tylko warstwa perkusyjna, ale cała struktura kompozycji. To mi się podoba, podobnie jak fakt, że temu szarpaniu nie towarzyszą już charakterystyczne i już nieco wyeksploatowane pochody gitary basowej z przyspieszonymi wersjami funkowych i jazzowych pasaży. Mamy więc rozpoznawalną muzykę Squarepushera bez jednego z jej najbardziej charakterystycznych elementów.

Jeśli frenetyczny w finale „Rayc Fire 2” nie jest kolejną próbą elektronicznej odpowiedzi na szaleństwo fusion, to czymże innym miałoby być? A przecież muzyka elektrycznych składów Davisa ciągle jest żywym punktem odniesienia dla różnych elektronicznych projektów. Trudno też nie myśleć o wydanej niedawno EP-ce Jenkinsona „Music for Robots” i trudno sobie nie wyobrazić potencjalnego wykonania muzyki z nowego albumu właśnie przez rodzaj takiego zmechanizowanego zespołu. Podobnie jest dalej, choćby w zdecydowanie jazzowym harmonicznie „Baltang Arg”. Owszem, jest w tej muzyce – podobnie jak kiedyś w jazzrockowych popisach – nieuchronny popis techniczny, ale u Jenkinsona jest on oparty zawsze o sprawność kompozytorską, nie odbieram go jako pustego w środku popisu na wysokim tempie. Ale co na to Pokolenie Z?

SQUAREPUSHER Damogen Furies, Warp 2015, 8/10