Moje upodobania są dość… osobliwe

Nie należałem wprawdzie do 834 tysięcy Polaków, którzy zobaczyli film „50 twarzy Greya” w pierwszy weekend, ale też nieźle się bawiłem. Być może nawet lepiej. Bo moje upodobania są, jak by to określić, osobliwe. A scena z filmu, o której donieśli mi znajomi – gdy pan mówi do pani „moje upodobania są dość… osobliwe”, a pani na to „pokaż mi” czy coś w tym stylu – okazała się świetną pożywką memów, które w Polsce wychodzą jak zwykle nieco lepiej niż gdzie indziej. My jesteśmy po prostu narodowo mocni w osobliwych upodobaniach. Stąd zresztą na przedstawienie „Ciemnej strony Kamila Durczoka” we „Wproście”, idealnie zgrane z premierą filmu, trudno mi patrzeć inaczej niż tylko część kampanii promocyjnej „50 twarzy Greya” (bo jeśli na dziennikarstwo śledcze, to bardzo osobliwe). Dziś będzie o tym, że i ja mam osobliwe upodobania. Mam nadzieję, że gdy o nich opowiem, staną się nieco mniej dziwne.

Weźmy takich RSS B0YS (zaraz opowiem dlaczego właśnie ich). Bycie do tyłu z ich nową płytą teoretycznie wielkiej ujmy nie przynosi. Pytałem sąsiadów, co ich zdaniem znaczy nazwa zespołu – obstawiali aplikację pod Androida (mieli nawet sugestię, co ta aplikacja mogłaby nam aplikować). Znajomy miłośnik Pink Floyd, zaprawiony przecież w długich wstępach, po kwadransie zbył mnie pytaniem, kiedy się zacznie. Koleżanka z redakcji (nie czytała tekstu o anonimowych muzykach) półżartem zapytała nawet, czy RSS to jakiś kolejny rolniczy związek zawodowy. Sam mam wprawdzie na koncie krótki wywiad z RSS-ami, ale zdaję sobie sprawę, że do najbardziej znanych nie należą. Ale nie mam też specjalnego interesu w tym, żeby się popisywać, że przesłuchałem ich płytę. Jako anonimowa grupa nie będą ganiać po ulicy za złą recenzję, albo narzekać w telewizji śniadaniowej, że nikt nie pisze. Co więcej, jeśli nawet się obrażą o to wrzucenie pod szyld Greya, nie przyjdą z pretensjami, bo 50 twarzy to oni mają na co dzień. Albo i więcej. Z założenia – jako zespół wciąż utrzymujący otoczkę anonimowości i zmieniający się z płyty na płytę. Niewykluczone, że dochodzi nawet do jakichś przetasowań w składzie i że RSS-owego Petera Gabriela zastąpił właśnie RSS-owy Phil Collins, podobny, ale nie identyczny, a my stoimy jak wryci na etapie RSS-owego „A Trick of the Tail” i nie zdążyliśmy się jeszcze nawet na dobre zorientować.

Z całą otoczką grupy RSS, fetyszyzowaniem Afryki, nadużywaniem w tytułach „O”, a właściwie „0” i jeszcze różnych znaków typu slash czy backslash, a wreszcie tajemniczych skrótowców (tytuł płyty: „HDDN”, mój ulubiony utwór: „W00TK00NK00N”, no, może jeszcze „YYXTYYTYYC”) powoduje, że mało kto przesłuchanie każdej nowej płyty uznałby za coś koniecznego. Żadna tam sprawa przetrwania gatunku, po prostu osobliwe zainteresowania. Ale jednak jest w tym coś pociągającego. Większość więc uzna ich niszę, zbyt nowoczesną, żeby ktokolwiek zrozumiał. Choć „HDDN” to płyta wcale nie tak nowoczesna, jak się wydaje. Brzmienie grupy wprawdzie nie jest już tak mocno podbudowane zmuszającym do tańca basem (a przynajmniej nie na całym albumie), ale ciągle mieści się w kręgu muzyki osobliwie tanecznej. Bardziej niż baza rozwinęła się tu tym razem nadbudowa, syntezatorowe riffy przedzierają się rozpaczliwie przez gąszcz rytmów, pomiędzy ping-pongowe akcenty rytmiczne wchodzą barwy zgrzytliwe, czasem wprost odwołujące się do szeroko pojętej estetyki industrialnej. Jest w tym coś z ducha nowej fali, muzyki początków lat 80., kiedy wątki taneczne, industrialne i fascynacje afrykańską rytmiką współistniały gdzieś bardzo blisko siebie. A zarazem te wszystkie kołaczące, klekoczące, a przy odrobinie wyobraźni – stukoczące niczym końskie kopyta na bruku w serialu „The Knick” – rytmy mają w sobie urok odtrąconej (pewnie ze względu na osobliwość) odnogi techno. Takiego parowego techno – przez analogię do steampunku.

Nowofalowy urok RSS-ów polega na pewnej surowości, nieokrzesaniu i nadproduktywności. No i futuryzmie, żeby tak nawiązać do zbliżającej się polskiej edycji książki Simona Reynoldsa, o której wspominałem ostatnio. Dwupłytowe „HDDN” jest pewnie trochę za długie, idealnie brzmiałoby po skróceniu do rozmiarów jednej płyty, a wtedy zachowałbym więcej utworów z krążka numer 2, który zawiera podobno efekty występów duetu/nieduetu na żywo. Tutaj napięcia jest więcej, nawet jeśli wdało się w całość więcej chaosu. Ważne jest, jak w opisywanej niedawno improwizacji, śledzenie procesu – stąd klasa takiego utworu jak „Boy L -> <- Boy R". Nie każdego to zadowoli, ale 834 tysięcy Polaków w pogoni za osobliwymi gustami nie może się co do ogólnej zasady mylić, nieprawdaż? No i żeby całość zamknąć nawiązaniem do sukcesu Greya - jeśli ten film zarobił na polskim rynku 17 mln zł w weekend, to wydanie 12 zł za cyfrową kopię RSS B0YS jest aktualnie największą artystyczną nonszalancją, na jaką możecie sobie dziś pozwolić, żeby podkreślić waszą osobowość, a nawet osobliwość. Bo chyba nie zamierzacie jej dowodzić, idąc na „Greya”?*

RSS B0YS „HDDN”
Mik.Musik/BDTA 2015
Trzeba posłuchać: 2 i 4 na płycie pierwszej, druga połowa drugiej płyty.

*Jeśli ktoś uważa, że ta uwaga końcowa jest niezrozumiała, niech się nie przejmuje – może jednak będzie się na „Greyu” dobrze bawić.