Scrm_Prf afx6 FU2ION herbie mix [814]
Sacrum Profanum znów sprzedane w całości i – jak to przy koncertach orkiestrowych – pełne opanowanie i dyscyplina. Zresztą kto nie słuchał na żywo, mógł prześledzić w radiowej transmisji. Na koniec zabrzmiały orkiestrowe opracowania warpowskich utworów grane przez London Sinfoniettę i o ile rzeczywistość zdecydowanie dogoniła już ich pomysł sprzed 11 lat (podobno LS pracują już nad czymś nowym w tej dziedzinie), to takie na przykład „Pete Standing Alone” Boards of Canada wciąż broni się w tej wersji wybornie. Za to impreza na 25-lecie Warpa na zakończenie była pełna dziwnych, mocnych i czasem trudnych do przewidzenia wydarzeń. Nie dojechał Rustie. Battles grali jakieś nowe utwory, chwilami robiąc wrażenie lekkiego bałaganu na scenie. Autechre ogrywali za to swój szaleńczy abstrakcyjny rave jak zwykle przy zgaszonych światłach, a ponieważ przy okazji sala miała wysoki poziom wilgotności, mnie w gęstym tłumie zaparowały okulary i przez moment poczułem się w krakowskim Forum naprawdę niepewnie. Mimo że w zasadzie nawykłem do tłumów. Miłym elementem tego wieczoru był dla mnie za to tłumek pod stoiskiem, gdzie sprzedawali mającą na festiwalu premierę nową płytę Aphex Twina. Dawno nie widziałem, żeby jakaś muzyka w fizycznej postaci schodziła w Polsce na moich oczach w takim tempie – poza może Bednarkiem na warszawskich targach Co Jest Grane. No i nie wyobrażałem sobie, że kiedyś trafię na listening party nowej zagranicznej płyty, na którym ludzie z takim nabożeństwem będą się wsłuchiwać w materiał, a przy tym nie będzie to album grupy U2.
13 lat upłynęło już od wydania albumu „Drukqs”. I jeśli dokładnie przeanalizować wywiady – których było w ostatnich latach coraz więcej – czas ten obfitował w różne, czasem sprzeczne deklaracje Aphex Twina dotyczące jego przyszłej płyty. Należałem akurat do entuzjastów „Drukqs”, na której to płycie James pokazał się jako kontynuator linii Cage’a pełną gębą. O czym notabene dobrze opowiedział ten pierwszy program London Sinfonietty (w Krakowie był fortepian preparowany Cage’a, ale nie było „Prepared Piano Pieces” Aphexa). Przy okazji Europejskiego Kongresu Kultury artysta deklarował, że praca z orkiestrami to jest to, no i że aktualnie nagrywa na specjalnie przygotowanych akustycznych instrumentach, wykorzystując jednak do tego interfejs MIDI. Dlatego trochę mnie na początku zdziwił, a nawet zawiódł lekko elektroniczny, „oldschoolowy” nawet styl nowego albumu „Syro”. Aphex Twin wykonuje na nim mniej więcej taki gest jak Squarepusher na (granym na Sacrum paradoksalnie w wersji z orkiestrą) w pełni elektronicznym „Ufabulum” – wraca do korzeni. Na szczęście za zabawną, niemal metrową listą wydatków na nowy album (okładka się wielokrotnie rozkłada) i pod jak zwykle dość abstrakcyjnymi, „zakodowanymi” tytułami coś się kryje.
Zacznijmy jednak od końca, bo ostatnia na liście „aisatsana” jest zapewne tym czymś, nad czym ślęczał Aphex jako kompozytor utworów fortepianowych. Zaskakuje proste brzmienie instrumentu, uzupełnione tylko o śpiew ptaków zza okna. No ale to jest coda odcinająca się wyraźnie od reszty płyty. Dominantą całości jest za to fusion, z syntezatorem przejmującym funkcję gitary basowej, albo wręcz mrugnięcie okiem do Herbiego Hancocka z okresu jego syntezatorowych obsesji. Nie na darmo poza listą płac i listą utworów mamy jeszcze jedną – schowaną w wewnętrznym booklecie listę maszyn wykorzystanych przez Aphex Twina przy pracy nad tą płytą. Lista ta wypełniłaby w całości tę notkę, a urządzenia, jakie się na niej pojawiają, wypełniłyby z kolei porządne muzeum syntezatorów.
Prawdziwą feerię takich syntetycznych brzmień przynosi misterna kompozycja „CIRCLONT6A (syrobunkus mix)” i siostrzana (przynajmniej tytuł na to wskazuje) „CIRCLONT14 (shrymoming mix)”, o nieco bardziej mrocznym charakterze i na wściekłym beacie, trochę już bardziej banalna. Rytmicznie album wypełniają konstrukcje bardzo misterne, ale jednak miłe dla ucha, nie wpadające w hałas, zniekształcenia, ani zwielokrotnione drille. Aphex wkracza w wiek średni i ewidentnie nie próbuje atakować wielkim brzmieniem, zmiażdżyć, zgnieść słuchaczy tak, jak to zrobił na wspomnianym EKK, wykonując remiks Pendereckiego (który swoją drogą mógłby trafić na jakieś wydawnictwo). Wraca znów w dobrze rozpoznane rejony elektronicznych „bleepów” – dźwięków, jakie zbudowały mit wytwórni Warp. Proponuje szybkie sekwencje zmian akordowych i przestrajane pitch-bendem syntetyczne dźwięki. Widać, że znów zakochał się w sprzętowych syntezatorach.
Niespecjalnie w tym kontekście dziwi fakt, że „Syro” to album na dłużej. Trwający ponad 10 minut „XMAS_EVET10 (thanaton3 mix)” zyskuje przy każdym przesłuchaniu, choć początkowo wydaje się utworem sztucznie rozciągniętym i nieco bezbarwnym. Suitą w stylu IDM. Każde przesłuchanie przynosi też inne odkrycia, wśród moich ulubionych fragmentów najpierw znalazł się „produk 29”, a potem trafiły na nią „syro u473t8+e (piezoluminescence mix)” i „PAPAT4 (pineal mix)”. Dla nich warto z miejsca ten album kupić. Przy ich słuchaniu trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Richard D James ściga się dziś trochę z własnym cieniem, a trochę – z młodszym o ponad dekadę Flying Lotusem. W ramach jednej wytwórni, ale korespondencyjnie. 7 października wychodzi płyta tego drugiego i wtedy – jak myślę – łatwiej będzie oceniać realną wartość „Syro”. Na razie można napisać tyle, że Aphex Twin przynajmniej nie zakpił ze słuchaczy, a wiemy, że do tego jest zdolny.
APHEX TWIN „Syro”
Warp 2014
Trzeba posłuchać: CIRCLONT6A (syrobunkus mix) (koniecznie!), produk 29, syro u473t8+e (piezoluminescence mix), PAPAT4 (pineal mix). Nie jestem za to zbytnio przywiązany do promującego album nagrania „minipops”, ale i tu nie ma dramatu:
Komentarze
Nowy Aphex Twin to arcydzieło po latach. To chyba najlepsza jego płyta najbardziej spójna. Nie przewraca świata ale jest, jakby to nie zabrzmiało, mega przyjemna i elegancka niczym garnitur u dobrego krawca z najlepszych dostępnych materiałów, bez ekstrawagancji – po prostu klasyka smaku. Takie wrażenia po drugim dniu. Cóż starzeję się , po czterdziestce coraz częściej doceniam bardzo dobre rzemiosło. Dla fana pozycja obowiązkowa dla młodzieży podróż w czasie : )
Dlaczego dla młodzieży podróż w czasie? Ze względu na brzmienia to raczej dla fanów podróż w czasie, a produkcja już z 21 wieku.
Album niesamowity, precyzyjny i spójny, skoncentrowany
Taki powrót po latach to ja rozumiem i zdecydowanie powyżej moich oczekiwań.
Mało w ostatnich latach płyt z tak skoncentrowaną i precyzyjną elektroniką, której słucha się tak łatwo i przyjemnie i za każdym przebiegiem odkrywa coś nowego.
Przywołany przez Gospodarza Flying Lotus, pomimo pewnego powiewu świeżości, to jednak nie ta półka.