Nie je, nie pije, ale zagra wszystko
Huczy mi w głowie po wysłuchaniu tej krótkiej płyty. I wiecie, co to jest? To dźwięk zamykanych zespołów z okolic Dream Theater, westchnień metalowych wirtuozów i zatrzaskiwanych futerałów gitar naśladowców Pata Metheny’ego. Idą roboty, by zabrać im robotę. Czyli wizja trochę niepokojąca, niczym z niedawnego tekstu Olafa Szewczyka o sztucznej inteligencji. Bo jak tu wygrać z perkusistą, który ma cztery ręce, gitarzystą, który gra na dwóch gryfach jednocześnie albo wokalistą, który wyświetla teksty piosenek na czole? Dzisiaj o tym, o co ten hałas.
Punkt wyjścia jest króciutki – i przyjęty jakoś bez wielkiego rozgłosu, czemu trochę się dziwię. Bo przy wszystkich zastrzeżeniach epka „Music for Robots” Squarepushera z cybernetycznym zespołem Z-Machines to rzecz godna odnotowania w historii związków muzyki i maszyn. Jenkinson jako człowiek obmacujący w muzyce krańce możliwości ludzkich, wydolności maszyn, skrajne tempa i modulacje, nadawał się doskonale do zaprogramowania robotów, do tej pory grających zdaje się głównie jakieś spektakularne covery. Tremola i tryle Z-Machines w „Sad Robot Goes Funny” czy kulminacyjnym „Dissolve” robią więc duże wrażenie – a jednocześnie bardzo szybko identyfikowalne są jako efekt pracy maszyn. Powyższy fragment z YouTube pokazywał rywalizację między skonstruowanymi przez Japonczyków Z-Machines a niemieckim składem Compressorhead. Tutaj już fragment płyty Squarepushera:
Rzecz nie jest bynajmniej pomysłem z wczoraj czy przedwczoraj – raczej logiczną konsekwencją marzenia, które w muzyce pojawia się od bardzo dawna (Conlow Nancarrow, Kraftwerk, nurt electro, orchestrion – także ten w wizji Pata Metheny’ego itd.), a który znalazł bardzo dobrą pożywkę w poszukiwaniach sceny elektronicznej lat 90. Squarepusher jako spec od automatów, a zarazem bardzo biegły technicznie basista od dawna takiej formuły poszukiwał – jako jeden z tych elektroników, którzy nie godzili się na koncertowe granie zza pulpitu z gałkami. A płytą „Music for Robots” kończy pewien etap, nazwijmy to, wyścigu zbrojeń. Wydał regularny zestaw nowych kompozycji na cyber-zespół, pokazując wszystkie zalety takiego sposobu pracy – np. brak ograniczeń wynikających z możliwości fizycznych instrumentalistów, na pewno też szybkość przyswajania nowego materiału, zerową podatność na uzależnienia i groupies – ale też wady – pewną suchość, sterylność tego wykonania, dającą się odczuć trudność w subtelnym budowaniu dynamiki utworów. Słowem: grają jak roboty.
Jeśli traktować to jako wyścig, Squarepusher wyprzedził – co znamienne – swojego kolegę i zdecydowanie większego leniucha, Aphex Twina. Ten ostatni opowiadał dość długo i detalicznie o swojej obsesji na punkcie orkiestry robotów, gdy miałem okazję z nim porozmawiać przed Europejskim Kongresem Kultury (pełna rozmowa tutaj). Mówił wtedy o tym, że wreszcie ma dla niego sens praca w normalnym studiu:
To dla mnie ekscytujące, że pomieszczenie odsłuchowe dobrze brzmi, bo dotąd zawsze pracowałem w byle jakich warunkach. Teraz mam wielką konsoletę, studio pianistyczne, które połączone jest z jeszcze jednym – to wypełnia wielki zestaw perkusyjny. Gra na nim robot, którego zbudował dla mnie Godfried Willem-Raes z Logos Foundation, znany konstruktor takich urządzeń. Mogę dzięki temu wydobywać dźwięk w naturalny sposób, poprzez uderzanie w dowolne przedmioty, ale programować to wcześniej komputerowo. Cała rzecz jest sprzężona z fortepianem.
Brzmi to jak kontynuacja pomysłów z „Drukqs”, twojej pianistycznej płyty sprzed 10 lat.
Tam miałem komputerowo sterowany fortepian, teraz są już dwa instrumenty działające na podobnej zasadzie. Ostatnie utwory robię właśnie w ten sposób – nie ma żadnych elektronicznych źródeł dźwięku. Żadnych syntezatorów.
Tylko gdzie te wszystkie utwory? – chciałoby się zapytać. I westchnąć. Bo materiał z płyty „Drukqs” świadczy dość dobitnie o tym, że Aphex Twina interesowałyby nieco inne aspekty robociego grania i że cały czas warto czekać na jego propozycję – pod warunkiem, że nie zniechęci się tłokiem w tym muzycznym rejonie i nie spłoszy. Utwory Jenkinsona będą teraz tak czy inaczej wzorcem i punktem odniesienia. I można jego małej płyty nie lubić, można ją krytykować, ale nie warto zupełnie ignorować – nawet jeśli po latach Jenkinson, programujący z łatwością dziesiątki kolejnych utworów, sam zaczyna trochę przypominać człowieka maszynę.
SQUAREPUSHER X Z-MACHINES „Music for Robots”
Warp 2014
Trzeba posłuchać: „Dissolver”
Komentarze
Bez obrazy Redaktorze, ale to wiadomość stara. Sprzed ok. 3-4 miesięcy. A czy słyszał Pan o tym, że w Japonii gwiazdą jest wirtualna postać ? http://www.youtube.com/watch?v=pdbNIDlZR1A
http://en.wikipedia.org/wiki/Hatsune_Miku
P.S. To wieści jeszcze starsze od Pańskich 🙂
dobre! dziewczyny tez 😉
Nudy. Brzmi ten wyjątek jak jakieś postartrockowo-newageowo-hardsmoothjazzowe plumkania… 😉
Pomijając kwestie konstrukcji robotów, inżynierii ich ruchów projekt wydaje się być jedynie sztuką dla sztuki. Takie same brzmienia i dynamikę gry można uzyskać za pomocą jednego laptopa. Z muzycznego punktu widzenia zatem nic się nie zmienia i nie widzę tu rewolucji.
Nawet jeśli w grę tych robotów został zaprogramowany jakiś logarytm pomyłki (naśladujący ludzką niedoskonałość) to i tak podobnego logarytmu użyć można w laptopowym sofcie.
Druga kwestia, to czy są lepsi muzycznie od ludzi? Tylko na tyle na ile ich programista jest lepszym kompozytorem od innych.
Mimo wszystko uważam, że jak na razie to człowiek jest w stanie swoimi manualnymi zdolnościami i wyobraźnią wprowadzić w zakłopotanie automaty, nie zaś odwrotnie. Dajmy na to choćby Battles, czy na rodzimym podwórku Kubę Suchara z Mikrokolektywu, to są dopiero roboty!
W czasach kiedy tryumfy na parkietach święcił drill’n’bass (nomen omen dziedzictwo Squarepushera), jungle, drum’n’bass czy idm chętnie posługiwano się stwierdzeniem dotyczącym warstwy rytmicznej że „nie zagrałby tak żaden perkusista”. Dziś słuchając perkusji Suchara odnoszę wrażenie, że tak skomplikowanej, wielo-walorowej i ekspresyjnej rytmiki nie zaprogramowałby żaden artysta z kręgu laptopowej elektroniki.
@Bartosz Nowicki –> Celna bardzo uwaga na temat Kuby Suchara.
Co do samych robo-muzyków – są jednak pewne cechy, które czynią z nich coś pośredniego pomiędzy laptopem a żywym muzykiem – na przykład zestaw perkusyjny jest maszynerią, której części wzajemnie na siebie działają i zawsze inaczej brzmi w grze na żywo, a inaczej składany z sampli. Laptop będzie tylko odgrywał sample, robot będzie grał zaprogramowaną partię – zapewne zresztą też przy użyciu laptopa skleconą, ale subtelne różnice w efekcie końcowym będą, choćby to były różnice na poziomie rezonansów i pogłosów. I podejrzewam, że tego typu czynniki interesują np. twórców pokroju Aphex Twina – poza oczywiście czynnikiem wspomnianego przeze mnie „wyścigu”.
Absolutnie nie uważam, żeby to czyniło robo-muzyków lepszymi od ludzi, a płytę Squarepushera traktuję po prostu jako ciekawy eksperyment.
Squarepusher to sam na basie gra jak robot, więc jest tu właściwym człowiekiem na właściwym miejscu ;-). Zgadzam się z uwagą Bartka, że zaprogramowanie robota do gry na instrumencie da inny efekt niż zaprogromowanie analogicznego bitu. Ale jak już mówimy o rezonansach, to dochodzimy do największej przewagi człowieka – robot będzie miał (przynajmniej na razie) zaprogramowany rezonans, nie przedłuży sam z siebie dźwięku, nie zagnie struny, nie włoży między nie śrubokręta itp itd. To w efekcie sprawia, że (na razie) robot grający na instrumencie jest czymś dziwnym, co wykorzystuje otoczenie człowieka ale wnętrze już bynajmniej, czyli jest tak po środku i w sumie nie wiadomo po co. I czy Conlon Nancarrow nie robił tego analogowo pół wieku temu?