Taśmy resortowych dzieci
Bardzo dziękuję za słowa otuchy i wsparcia związane z faktem wysłuchania przeze mnie poprzedniej recenzowanej płyty. Za chwilę może przyjdzie pora na kolejne, bo mam kilka niemiłych refleksji dotyczących tego, co mi się od czasu do czasu na Facebooku (niemiłe refleksje wzbudza sam fejs, wiem) wyświetla. Czasem wolałbym po prostu nie widzieć odbywających się tam dyskusji artystów i wydawców. Ale jak już wejdę, to bum – widzę na pierwszym miejscu i cóż z tym zrobić? Dziś będzie więc trochę szumu na temat hałasu na Facebooku, albo odwrotnie. W połączeniu z koncertem życzeń. „Czytaj całość” klikacie naprawdę na własną odpowiedzialność.
Otóż wyświetlił mi się na fejsie link do tekstu z „Polityki” o ForTune, opatrzony dosadnym (i nawet zabawnym) cytatem. Jestem dość podatny na wyraziste komentarze, więc czytałem dalej. A tam grupa bliskich mojemu sercu autorów, artystów i wydawców dość ostro się obeszła z tekstem, nie znajdując w nim satysfakcjonujących szczegółów dotyczących polskiej sceny jazzowej, sugerując, że to tekst sponsorowany, a wreszcie robiąc sobie bekę z tygodnika, że „szacowny”, wytykając brak umiejętności reporterskich autorowi – bo za mało faktów – i wychodząc z jakże modnym argumentem „resortowych dzieci”. No to zrozumcie mnie, że muszę się odnieść. To ja zamawiałem i redagowałem ten tekst. Udało mi się – jak wiecie z poprzednich wpisów – mimo problemów odpalić gramofon, jestem świeżo po wieczorze z „The Oslo Tapes” Lassego Marhauga i Matsa Gutafssona (tę płytę dostałem w gratisie, więc oczekuję kolejnych sugestii na temat sponsoringu), wyłączyłem na razie Facebooka, więc mam odpowiedni nastrój.
Z prawdziwą radością odbieram przede wszystkim argument resortowych dzieci, świadczący o oczytaniu osoby komentującej. Obcowanie z książką w dzisiejszych czasach to cenna rzecz. Średnia na Polaka to coś koło jednej pozycji – a że padło właśnie na tę? Cóż, widziałem, że witryny są pełne „Resortowych dzieci”. Jako osoba przewrażliwiona na punkcie metryki chciałbym jednak sprostować pewien fakt: jestem raczej resortowym wnukiem. Wnuki mają w porównaniu z dziećmi resortowymi dużo lepiej. Mniej bezpośrednich związków z resortem i znacznie większa dywidenda, do tego prowokacyjne słuchanie „The Oslo Tapes” w pracy. Ta luksusowa sytuacja pozwala mi zresztą przychodzić do redakcji po to by sprawdzać artystyczne ploteczki na fejsie i zamawiać u autorów teksty dotyczące tak mało ważnych fanaberii jak polska wytwórnia jazzowa, której prezesi wydali w niecały rok dwadzieścia parę płyt, ogólnie wzbudzając – że zacytuję ten fejsbukowy komentarz – „niesmak”.
W tym naszym resorcie na wakacjach odpłynęliśmy tak daleko, że wymyślamy sobie, żeby teksty pisali nie krytycy, tylko reporterzy. To już fanaberii szczyt: słowami człowieka opisującego regularnie Polskę małomiasteczkową, sprawy społeczne i dostającego za to jakieś różne nagrody opiszmy zjawisko, jakim jest wytwórnia płytowa. Zróbmy to takim językiem, żeby wciągnąć do zabawy Polskę B i ludzi, którzy jazzową edukację skończyli na Komedzie – toż to hipsteriada z założenia i do kwadratu. A gdzieś tam pod płaszczykiem tej po resortowemu markowanej społecznej, edukacyjnej (a zarazem kulturalnej!) misji zainkasujemy walizki pieniędzy prosto ze śmieciarkowej branży, na przedłużenie twórczych wakacji. I za co? Za to, że reporter 21 razy używa słowa „prezes” (za to zresztą oddzielne kwiaty od prezesa – nieźle mi się trzymają na biurku). I jeszcze za demonstracyjne ignorowanie jeszcze mniejszych, a równie prężnych wytwórni, o których wprawdzie pisaliśmy rok wcześniej, ale za to o których złowrogo milczymy już od roku. Przynajmniej na łamach papierowych, bo te markujące rzeczywiste zainteresowanie teksty na blogu nie są w stanie przekonać żadnego twardego tropiciela resortowych dzieci, ani kogoś, kto w uwadze na temat resortowości w tym kontekście nie czuje – że przypomnę słowo zacytowane wcześniej – niesmaku.
No więc odświeżyłem sobie fajną recenzję z przeszłości człowieka, który się resortom nie kłaniał i zapłakałem rzewnymi łzami nad swoim losem. Przecież w sprawie „The Oslo Tapes” – wyimprowizowanego noise’owego winyla na 12 cali i na 45 obrotów, zaczynającego się tak potwornie ostro i gwałtownie, że pożegnałem się już w myślach ze swoim resortowym wzmacniaczem, a na stronie B proponującego przyjemny nawet, lecz rozdzierający emocjonalnie magiel – trudno powiedzieć coś więcej i lepiej od Bangsa z jego sentencją „If you ever thought feedback was the best thing that ever happened to the guitar, well, Lou just got rid of the guitars”. Ci panowie tworzą więc hałaśliwą i ciekawą muzykę ery wyemancypowanego przesteru. Tylko gdzie jest „Koncert życzeń”, w którym mógłbym komuś zadedykować fragmenty „The Oslo Tapes”? I czy nie prowadzimy rozmów na tak wysokim poziomie agresji, nawet nieświadomie, że Gustafsson i Marhaug w niczym już nawet nie prowokują, tylko notują i opowiadają? Jeśli światopoglądowo bliscy mi ludzie w kilka godzin eskalują dyskusję na temat słabego ich zdaniem tekstu do poziomu resortowych dzieci, to gdzie szukać pocieszenia, jeśli nie u Marhauga? I czy mam się dziwić, że po swojej dość – wydawało mi się – zdystansowanej i chłodnej recenzji nowej Masłowskiej w „Polityce” dostałem dziś taki oto papierowy list:
Dla B. Chacińskiego z powodu pochwały płyty Masłowskiej w „Polityce”: Autorze o zepsutym umyśle! Przecież to są wydzieliny, wymiociny, plwociny i bździny! Jeśli Masłowska jest artystką, to ja jestem królem Anglii! Z politowaniem – Doktor Mateusz Zawier.
Rozejdźmy się na weekend w swoje strony: ja (biorąc sobie pod uwagę rzeczową część uwag krytycznych) dokonam refleksji na temat poziomu tekstów drukowanych w dziale kultury tygodnika „Polityka”, a uczestnicy dyskusji na fejsie dokonają refleksji na temat charakteru tych ostatnich. I zastanowią się, czy naprawdę nie lepiej poklepać po ramieniu, zadzwonić czy napisać maila z uwagami do redakcji zamiast rozkręcać w cienkim medium rozmowę, która do niedawna zawsze kończyła się Hitlerem, a teraz fantazjami na bazie domniemań red. Targalskiego. Dedykuję wam, kochani, „The Oslo Tapes” powered by Bocian Records, ze znakiem pokoju i wyrazami głębokiego szacunku. Z samego serca resortu.
MATS GUSTAFSSON / LASSE MARHAUG „The Oslo Tapes”
Bocian 2014
Trzeba posłuchać: Jeśli nie strona A, to na pewno B. Odsłuch na stronie wydawcy.
Komentarze
Wpis był edytowany. Czytelnicy zwrócili uwagę, że na fejsie jest coś takiego jak prywatność. Nie zanotowałem, ale chylę czoła przed tymi, którzy próbują jej bronić, choć uwagę zwrócili nie tutaj, tylko na fejsie.
F**K FACEBOOK 🙂
_____________________________
Lykke Li
https://www.youtube.com/watch?v=D7iLERCEznI
Pan Chaciński chyba przekonał się na własnej skórze jak działa towarzystwo na fejsbuku. Przecież gdyby branża wiedziała kto zamawiał ten tekst, nikt by nie ośmielił się go krytykować. Uśmiałem się! #hipokryzja #interesowność #krytykanctwo #zazdrość
@obserwator –> bez przesady, w sumie to, kto zamawiał, można wyczytać ze stopki.
milo przeczytac recenzje tego debiutanckiego ( tak ! ) duetu. Paal Nilssen -Love ( bliski wspolpracownik Gustafssona ) podczas ostatniej wizyty w Polsce zapytany o mnogosc nie tylko wydawnictw ale i roznorodnosc stylistyczna wytworni w ktorych publikuje odpowiedzial bardzo lakonicznie :” Potrzebujemy jako muzycy kazdej”
IMO z kupą się nie polemizuje.
http://www.hapna.com/H51.html – Mats Gustafsson (alto saxophone), David Stackenäs (guitar), Magnus Broo (trumpet), Johan Berthling (double bass).
List – mistrzostwo świata, do oprawienia w ramki! „Pol i tyka” – to trochę jak pismo dla geodetów;)
James Plotkin & Paal Nilssen-Love: Death Rattle, Rune Grammofon 2013
_________________
https://www.youtube.com/watch?v=n9fOXxdW96o
@obserwator. Strzeliłeś w samo poroże! Tak właśnie działa to „towarzystwo”… nie tylko na facebooku…
dzisiaj prezentuje plyte Oslo Tapes na zywo w klubie Powiekszenie ( Lasse Marhaug ograniczyl chwilowo swoja aktywnosc koncertowa wiec koncertu promujacego to wydawnictwo narazie nie bedzie ) . Od godziny 21:15 duet Bocian i Recognition.
http://aerophonicrecords.bandcamp.com/album/naancore – Dave Rempis (alto saxophone), Lasse Marhaug (electronics)