Kwiaty dla złodzieja: John Oswald

Jutro 60 lat kończy John Oswald. Jeśli nie wiecie, kto to taki, a nie czytaliście tekstu w najnowszej „Polityce”, spieszę przypomnieć: kompozytor nielegalny. Najsłynniejsza płyta z jego utworami „Plunderphonic” wydana w roku 1989 została natychmiast prawnie wycofana z dystrybucji, a całą resztę nakładu zniszczono. Dlatego możecie go nie znać. Choć z drugiej strony, jeśli dotarliście na tę stronę, znaczy to, że macie dostęp do Internetu, a więc również do wszystkich plądrofonicznych utworów Kanadyjczyka, które można bez większego trudu znaleźć w sieci – trzeba tylko wiedzieć, na co kliknąć. To może teraz ktoś z Państwa chciałby zapytać, czymże jest ta plądrofonia?

Najkrócej to ująć tak: pisanie utworów w taki sposób, by wykorzystać tylko fragmenty już istniejących utworów. Do tego tak, żeby zachować ich rozpoznawalność, no i z podaniem źródła. John Oswald nie chował się ze swoją metodą twórczą, gdy wydawał kluczowe dla plądrofonii (ang. plunderphonics) pozycje zmontowane z nagrań tak znanych wykonawców jak The Beatles, Elvis Presley, Dolly Parton, Led Zeppelin, Metallica czy James Brown. Przeciwnie, opisywał, co z nimi zrobił i dlaczego. Że wrzaski i onomatopeje u Browna, amerykański kaznodzieja podłożony pod „szatańskie” brzmienia Led Zeppelin, że zdeformowana płciowość Dolly Parton w zwolnionym tempie „Pretender” i tak dalej. W dodatku nie wziął za oryginalną płytę „Plunderphonic”, wytłoczył ją w jedynie 1000 egzemplarzy. Ale w niczym go to nie uchroniło przed długimi rękami prawników. Pierwsi zameldowali się ci najdrożsi, od Michaela Jacksona. No i musiał oddać nakład na przemiał. Werdykt brzmiał: album narusza prawa autorskie i nie wolno go rozpowszechniać.

Więcej o historii Oswalda i nowych form przetwarzania wątków w bieżącej papierowej „Polityce”. Nie chcę samemu sobie odbierać chleba. Ale nie chcę też pozostawiać Czytelników tego bloga z gołymi rękami. Dlatego przytoczę zapis mailowej rozmowy, którą udało mi się odbyć z jutrzejszym jubilatem.

Najpierw zapytałem o dwie okrągłe rocznice, które przypadły na ten rok – jego 60-tkę i 25-lecie oryginalnej EP-ki „Plunderphonics”, tej wydanej jeszcze przed omawianym wyżej „Plunderphonic” z Michaelem Jacksonem i ciałem gołej modelki na okładce. No i jak ma zamiar świętować.

Żyję w kulturze, dla której normą jest wręczanie prezentów i składanie życzeń jubilatowi – odbiorca właściwie nie musi nic robić poza obecnością w danym czasie i przestrzeni, gdyby komuś się zachciało urządzić mu przyjęcie-niespodziankę. Choć kilka projektów oczywiście jest w fazie przygotowań…

Czy można się w takim razie spodziewać czegoś o plądrofonicznym charakterze?

Powoli przygotowuję do wydania dwie kolejne wersje „prePlexure”: na płycie CD i w plikach. W przygotowaniu są także dokumentacje moich prac z cyklu Rascali Klepitoire, pracy siostrzanej w stosunku do plądrofonii. W tej chwili edytuję wideo z Glennem Gouldem wykonującym moją kompozycję „invaria”, która zarazem ma aspekt plądrofoniczny w warstwie wizualnej, jak również należy do Rascali Klepitoire, bo można ją wykonywać.

Jakiego sprzętu używał John Oswald podczas pracy nad płytami plądrofonicznymi (były jeszcze kolejne: album „Grayfolded” poświęcony utworom Grateful Dead oraz „sElekTrax” ze zmiksowanymi utworami z katalogu wytwórni Elektra)?

Najpierw, od 1969 roku mój sprzęt stanowiły gramofony, jedno- i dwuśladowe magnetofony szpulowe i kasetowe. Potem był okres przejściowy – pojawił się sampler, w którego pamięci można było zapisać do 10 sekund dźwięku stereo, sterowany z komputera. Oba urządzenia trafiły do mojego studia w połowie lat 80., razem z odtwarzaczem CD. Ciągle jednak używałem także taśmy. CD „sElekTrax” (1990) był pierwszym projektem zrealizowanym w całości na komputerze. Proces trwał dwa tygodnie, od dnia, gdy zamontowałem cały system. Pierwszego dnia przeraziłem się, że popełniłem straszny błąd, wydając na ten sprzęt duże pieniądze, ale już następnego dnia szybkość edycji materiału wzrosła i cały proces był lepiej zorganizowany – od tej metody nie było już powrotu.

Czy kiedykolwiek po tych nagraniach dla Elektry i grupy Grateful Dead ktoś zwracał się do niego z propozycją stworzenia plądrofonicznego materiału na zamówienie?

Biorąc pod uwagę sukces sprzedażowy i dobre recenzje albumu „Grayfolded” może się to wydać dziwne, ale strumień propozycji nie popłynął. A udało mi się zrealizować rzecz chwaloną, szczególnie poza kręgami fanów, z utworów zespołu, którego studyjne prace bywały raczej bagatelizowane. Ale „GF” nie było dokładnym odbiciem mojej wcześniejszej stylistyki, a to, co jest najbardziej poszukiwane, to moim zdaniem stylistyczna przewidywalność i powtarzanie tego samego stylu.

Ale były jakieś oferty, których realizacji odmówił?

Owszem, był jeden zespół z dużej wytwórni, który poszukiwał psychodelicznego brzmienia w stylu Grateful Dead, tymczasem sam chciałem zaproponować coś bardziej wyjątkowego, więc odmówiłem. Złożyliśmy też propozycję spadkobiercom The Beatles stworzenia czegoś w oparciu o katalog tej grupy, ale szczególnie Yoko była niechętna.
W połowie lat 90. do klubu w Toronto, gdzie grałem, przyjechał David Bowie, wcześniej dzwoniąc, że chciałby mnie posłuchać. Ale wykonawca przede mną grał całe wieki, zanudzając publiczność (ja w tym czasie miałem mnóstwo czasu, by obmyślić, co mógłbym zaproponować Bowiemu, gdyby zaproponował mi plądrofoniczny projekt ze swoim udziałem), że nasz gość opuścił salę przed końcem imprezy, nawet nie podchodząc, by się przywitać. I już nigdy go nie spotkałem.

Zdaje się, że przyszły nieco lepsze czasy, gdy dyskutuje się przynajmniej o zmianach w prawie autorskim – zwróciłem uwagę Oswaldowi, pytając go, czy przypadkiem dlatego nie odszedł ostatnio od plądrofonii.

Prawo autorskie nigdy nie wpływało na moją twórczość. Miało tylko wpływ na decyzje dotyczące sposobów dystrybuowania mojej muzyki.

Lawrence Lessig w książce „Remix” (jednej z ważniejszych ostatnio pozycji poświęconych nowej wizji twórczości przełamującej prawne bariery) daje przykłady artystów zajmujących się mashupami (np. Gregga Gillisa, czyli Girl Talk)…

Gillis jest świetny w tym co robi. Podoba mi się również Jason Forrest.

…ale zapomina o nazwisku Johna Oswalda!

Smutno mi to słyszeć.

Tu zapytałem Oswalda, czy ciągle śledzi kolejnych artystów sceny mashupowej.

Sporo ich się narobiło. Techniki mashupu są rodzajem podkategorii plądrofonii. Jest mnóstwo sposobów przetwarzania muzyki. Zajmowałem się też (wspólnie z innymi) tworzeniem mashupów radiowych: na przykład nagrania terenowe z Pigmejami albo arie operowe na tle „Stack O’ Tracks” The Beach Boys. To było jeszcze we wczesnych latach 70. Wspaniałym przykładem wczesnego mashupu, być może pionierskim w ogóle, jest album „Tijuana Brass/Public Enemy” Marka ‚Trademark G’ Gundersona, wydany ok. 1990 roku.

A 2 Many DJ’s?

Znani tez jako Soulwax? Podoba mi się ich aplikacja iDevice. Tracę zainteresowanie wieloma z takich artystów, gdy są mocno przywiązani do nurtów disco lub techno, uwiązani schematem tanecznym – loopy to nuda.

A słynny „Grey Album” Danger Mouse’a?

Nużący i monotonny. Szary.

Co w takim razie inspirującego, imponującego na tej scenie mógłby wymienić John Oswald? (czyli moje ostatnie pytanie)

Kutiman. Robi wciąż to samo, ale to jest dziedzina, którą opanował i świetne jest to, że proponuje rodzaj plądrofonii, który nie jest uzależniony od wielkich nazwisk. Jest też ciekawy trend na przetwarzanie starych nagrań pop na tonację moll. Czysta plądrofonia. Mój ulubiony przykład to „Hey Jude” Olega Berga. Podoba mi się też wszystko, co robi Wobbly.

Dodajmy tylko, że w udostępnianiu nagrań Oswalda przez lata ważną rolę odgrywają inni plądrofonicy, grupa Negativland, dlatego na pożegnanie jeszcze kwiatek dla nich. Inne kwiatki tutaj. Przed Danger Mouse’em, Girl Talk i 2 Many DJ’s byli złodzieje w muzyce, w dodatku bardzo dobrze wykształceni, pomysłowi i sprawni. 30 maja powinien zostać uznany za ich święto.

JOHN OSWALD „69 Plunderphonics 96”
Seeland 2001
Trzeba posłuchać: W całości oczywiście, to kompilacja zbierająca wszystkie najważniejsze plądrofoniczne prace Oswalda. Została wydana w maju 2001 roku przez wytwórnię Seeland (grupa Negativland), która – jak tłumaczy Oswald na swojej stronie – ukradła ją od oficyny Fony kierowanej przez samego artystę, a cały pierwszy nakład sprzedano w dwa dni. Może być to sprytny wybieg (dzięki temu nie trzeba niczego palić ani mielić), ale tu i ówdzie można było jeszcze później ten album w fizycznej postaci znaleźć. Ale jako posiadacz zapewniam: warto. Poniżej tylko krótki fragment, niech wybór będzie ukłonem w stronę zmarłego niedawno Raya Manzarka.