Oto, co nazywam dobrą rozrywką
Streszczenie oceny nowej płyty Daft Punk dla leniwych zawiera już tytuł wpisu. Poniżej 10 powodów, dla których warto ją kupić. Wiele spośród nich może się okazać sporym zaskoczeniem dla tych, którzy jeszcze tego tak oczekiwanego – i bardzo ważnego – albumu nie słyszeli. „Random Access Memories” ma charakter wybitnie rozrywkowy, ale z akcentem na „wybitnie”.
1. Rozrywka z drugim dnem
Kiedyś przy okazji DVD „Interstella 5555” pisałem o konwencji z okresu płyty „Discovery” jako gumie do żucia dla mózgu. Po pierwsze jednak, Daft Punk przygotowują najlepszą gumę do żucia, jaką znam. Po drugie – warstwa narracyjna „Random Access Memories” przynosi dodatkowy element. Sygnalizowały go już zapowiadające album filmy, minidokumenty o poszczególnych gościach specjalnych (Giorgio Moroder, Nile Rodgers, Paul Williams itd.). To podróż poprzez historię współczesnej muzyki tanecznej, a momentami nawet muzyki pop w ogóle.
2. Pochwała ludzkości
To już element wałkowany we wszystkich chyba doniesieniach o tej płycie. Osiem lat temu Daft Punk wydali album „Human After All”. Ale tak naprawdę dopiero ten – z tak pełną rozmachu realizacją z żywymi muzykami, włącznie z ludźmi z sesji „Thrillera” – tak naprawdę „Human After All”. Komputerów nie stworzono z myślą o tym, by stały się instrumentami muzycznymi – mówi wręcz Bangalter w wywiadzie udzielonym Simonowi Reynoldsowi.
Tych, których parkiet taneczny nie bardzo pociąga, zadziwi to, ile liryzmu są w stanie wykrzesać muzycy Daft Punk w nowych kompozycjach. Działa tak już samo zestawienie fortepianowych partii Chilly Gonzalesa z wokoderowymi wokalami – a DP pasjami wykorzystują ten fenomen odhumanizowanych elementów, które, dobrze wykorzystane, wydają się bardziej wrażliwe i delikatne. Czyli motyw kulturowy od Kraftwerk po „Blade Runnera”.
3. Wolność hedonistyczna
Czyli nieodłączne maski, obecne i tutaj, w coraz ciekawszych – o dziwo, bo myślałem, że pomysły skończą się jeszcze w okolicach „Discovery” – stylizacjach. Przytoczę wytłumaczenie z jednego z nielicznych w Polsce wywiadów z Daft Punk, który przeprowadził dla „Przekroju” (rok 2004) Rafał Niemojewski: Wywiadów udzielamy od samego początku, a ponieważ jesteśmy kulturalnymi ludźmi, zdejmujemy nasze kaski podczas rozmowy. Dalej jednak staramy się pozostać anonimowi, żeby uchronić się przed dominującym w mediach systemem gwiazd, który banalizuje działalność artystyczną. Paradoksalnie więc zespół, którego nagrania przynoszą hedonizm w czystej postaci, cieszy się pełną wolnością artystyczną. Włącznie z wyborem miejsca na premierę, które wywołało zainteresowanie lokalnych mediów. Ale o tym już pisałem. I z promowaniem modnego skądinąd na YT ceremoniału „odpakowywania produktu”:
4. Wpływy bez maski
Wszystko na Disco w stylu Chic, Donny Summer, superprodukcje pop z okolic Michaela Jacksona, wyszlifowany soft rock z okolic Fleetwood Mac, Supertramp. Jan Hammer. Grupa ABC. Programowość tej płyty z kolei przywodzi na myśl grupę, dla której Daft Punk są kontynuatorami na wielu różnych poziomach: Kraftwerk. „C’mon, c’mon, c’mon” – w chórkach finału „Lose Yourself to Dance”. Czyżby nawiązanie do „Fahr’n, fahr’n, fahr’n” z „Autobahn”?
5. Momenty? Były!
Przy okazji „Lose…” – mimo wszystkich zabiegów aranżacyjnych „Random Access Memories” wydaje się albumem nieprzeładowanym. Jest to cały czas rodzaj edukacyjnej prezentacji (może by tak przyszła pomoc naukowa w szkołach?), w której jednej elementy nie powinny przesłaniać innych – i w takich drobiazgach, brzmieniach, motywach, cytatach rozsmakują się ludzie kochający muzykę. Zaraz, czy w tle „Contact” jest motyw basu z „Lessons In Love”? Czy gitary z intra „Give Life back To Music” nie kojarzą się z „Venus” i „You Keep Me Hanging On”? W żadnym ze sprawdzonych momentów odpowiedź nie brzmi twierdząco, ale sprawdzanie okazało się czynnością miłą.
6. Wielowątkowość
Jednocześnie „Random Access…” to album niezwykle różnorodny. Czasem w jednej kompozycji – jak w dość, przyznaję, kontrowersyjnym utworze „Touch” – mamy orkiestrę grającą romantycznie i sonorystycznie, mamy new romantic, intro na syntezatorze modularnym, balladę, kabaret, gospel i space operę. To może być wyzwanie, szczególnie dla tych, którzy spodziewali się powtórki z rozrywki, czyli na przykład „Discovery 2”.
7. Samplowanie ludzi
Płyta wprowadza model hołdu, w jaki wciągani są ludzie, którym hołd jest składany. Słynny już – i bardzo różnie przyjmowany – utwór „Giorgio By Moroder” jest bardzo dobrym przykładem. Moroder opowiada swoją historię, ze słowa mówionego wychodzi utwór. Przy kolejnym słuchaniu historia jest już nie materiałem dokumentalnym, tylko składnikiem utworu – czy to nam się podoba, czy nie. Druga sprawa związana z poprzednią: pomyślcie, że zamiast wyjmować sampla z charakterystycznym funkowym riffem gitarowym z Chic, możecie wyciąć dla siebie na moment Nile’a Rodgersa we własnej osobie. DP mają wystarczającą pozycję, by to zrobić.
8. Poprawianie przeszłości
Tak to nazwijmy, skoro powszechną retromanię Daft Punk wydobywają na rzadko spotykany w obrębie tego zjawiska poziom superprodukcji. Pokazywany u nas na Planete Doc Review filmu „The Secret Disco Revolution” pokazywał epokę disco jako niedocenioną rewolucję społeczną. Daft Punk brzmienie disco demonstrują w wersji nieosiągalnej dla znacznej części nawet tych klasycznych pozycji z lat 70. A jednocześnie doprowadzają całą historię do naszych czasów w triumfalnym „Contact”, prawdziwej maszynie do wywoływania dreszczy na ciele.
9. Ta płyta oddycha!
To najlepiej brzmiąca płyta taneczna w tym roku. A być może najlepiej wyprodukowana płyta pop w tym roku w ogóle. Przełom lat 70. i 80. oznaczał szczyt pewnego rzemiosła w rejestracji dźwięku – rzuca Bangalter we wspomnianym już wywiadzie Reynoldsa. Staranne, przejrzyste i pełne powietrza brzmienie Daft Punk nie ma nic, ale to nic wspólnego z dzisiejszym podejściem do rejestracji muzyki tanecznej, mastering Boba Ludwiga pewnie też nie pozostaje bez znaczenia.
10. Nie należy wierzyć recenzjom
Proszę zauważyć, że nawet nie wymieniłem nazwisk Panda Beara czy Pharrella Williamsa, nie zagłębiłem się dokładniej w większość kompozycji z płyty. OK, dziesiątki zawsze budzą wątpliwości. Powiem więcej: Nie należy ufać zestawieniom „10 rzeczy…” czy „10 powodów…”. Są takie… nieludzkie. W praktyce dzielą się na zaokrąglane w dół lub w górę. W tym wypadku powodów jest jednak znacznie więcej. Choć namawiam raczej do osobistego kontaktu niż uwierzenia mi na słowo.
DAFT PUNK „Random Access Memories”
Daft Life/Columbia 2013
Trzeba posłuchać: „The Game Of Love”, „Giorgio By Moroder”, „Within”, „Lose Yourself To Dance”, „Touch”, Get Lucky”, „Contact”. I na koniec jeszcze jedna nonszalancja ze strony DP, czyli „oficjalny klip” utworu „Get Lucky”:
Komentarze
Na „trójce” wałkują jakiś przebój z tej płyty. Wpada w ucho, to fakt, ale czy ta płyta, taka muzyka jest w stanie na dłużej pozostać w pamięci niż jeden sezon? Póki co od lat 13 pamiętam niezależną, amerykańską, kontrowersyjną oficynę wydawniczą o tej samej nazwie, co ten zespół…
singiel „Get Lucky” został już zajeżdżony chyba we wszystkich imprezowaniach w Polsce (a na pewno w Wawie), chociaż zawsze wywołuje naprawdę dobre, miłe emocje. a płyta dosyć ciekawa właśnie przez pokłady liryzmu i wycieczkę po historii popu. na pewno nie jest to album stricte taneczny, raczej rozrywka do słuchania. nie grozi parkietowym zawałem. 😉 tempa utworów mnie zaskoczyły. „czy jest w stanie na dłużej pozostać w pamięci niż jeden sezon?” – dobre pytanie. wybitna produkcja nie oznacza od razu zaklepanego miejsca w historii muzyki. ja odpływam bardziej przy nowym wydawnictwie Ghostpoet – Some Say I So I Say Light (2013 PIAS), które przynosi, jak dla mnie, bardziej aktualniejsze brzmienia i również wysoki poziom realizacji, jednak o intymniejszym charakterze, bez rozmachu.
słaba płyta… sorry
„Oto co nazywam dobrą rozrywką”,pozwolę sobie jeszcze dodać rozrywką elegancką, wysmakowaną i seksowną. Do Sko Na Ła płyta , przy „Lose yourself to dance” buja się cała moja rodzina w przedziale 2-40 lat.
Wszystkie 10 argumentów typowe dla krytyków wyszukanie i analizowanie smaczków, kontekstów, wielowątkowości, produkcyjnych niuansów, niezwykłych brzmień oboju, bla bla, bla.
To nie ma nic wspólnego z tym, jak większość ludzi (w tym i mniej przeintelektualizowanych krytyków) słucha muzyki.
Gdzie emocje, przeżycia, ekscytacja? Wszystkie płyty DP (a przynajmniej Homework i Discovery, Human After All momentami) miały to do siebie, że zachwycały od pierwszego (PIERWSZEGO!) kontaktu. Zachwycały i porywały niemal każdego. Te recenzenckie smaczki i konteksty też oczywiście były, ale dochodziły później, niejako w bonusie – jeśli ktoś ich potrzebował. Muzyka uderzała przede wszystkim nieodpartą mocą melodii, hooków, refrenów. Tu tego nie ma. „Get lucky” i „Doin’ It Right” na 1h 14 minut muzyki to za mało. „Giorgio by Moroder” obok klasycznych produkcji Morodera wstydziłoby się przystanąć nawet na chwilę.
Dramaturgia płyty nie jest słaba, jest fatalna. Kolejność utworów nie tworzy ani żadnej historii, ani suspensu.
Ze cztery (!!!) utwory to kalki „Something About Us”
I co w ogóle na tej płycie robi utwór „Contact”??
@zs –> A ja myślałem, że właśnie używanie słowa „hooki” zdradza przynależność do grupy krytyków 😉
„zachwycały od pierwszego kontaktu”
– A w czym gorsza miałaby być muzyka, która zachwyca przy drugim albo trzecim?
„Zachwycały i porywały niemal każdego”
– Okazuje się, że teraz jest podobnie.
„Tu tego nie ma”
– Jeśli mam przejść na poziom przeżyć i ekscytacji, to odpowiem prosto: jest!
moja tuba dla rajmunda:
„Well, show me the way
To the next whisky bar
Oh, don’t ask why
Oh, don’t ask why
Show me the way
To the next whisky bar
Oh, don’t ask why
Oh, don’t ask why
For if we don’t find
The next whisky bar
I tell you we must die
I tell you we must die
I tell you, I tell you
I tell you we must die
Oh, moon of Alabama
We now must say goodbye
We’ve lost our good old mama
And must have whisky, oh, you know why
Oh, moon of Alabama
We now must say goodbye
We’ve lost our good old mama
And must have whisky, oh, you know why
Well, show me the way
To the next little girl
Oh, don’t ask why
Oh, don’t ask why
Show me the way
To the next little girl
Oh, don’t ask why
Oh, don’t ask why
For if we don’t find
The next little girl
I tell you we must die
I tell you we must die
I tell you, I tell you
I tell you we must die
Oh, moon of Alabama
We now must say goodbye
We’ve lost our good old mama
And must have whisky, oh…”
do ZS jakbys chocaiz troche sie zainteresowal to wiedzialbys jakie jest ulozenie otworow… i ze nie chodzi w nich o supens… zalamales mnie swoja ignorancja i brakiem wiedzy – ale brawo statystyczny sluchacz :]
…jakoś nigdy nie przepadałem za tym zespołem, nowa płyta (a przynajmniej teledysk/singiel promujący) na szczęście tego nie zmieniła… 😉
@A: w takim razie, zamiast szydzić, oświeć mnie, ignoranta, i napisz, o co chodzi w tym koncepcie, bo nie rozumiem i nie doczytałem. masz rację – jestem tylko statystycznym słuchaczem.
aczkolwiek podałem też sporo innych argumentów, do których mógłbyś (mogłabyś?) się odnieść. przyczepienie się do jednego zabija dyskusję.
@Bartek:
„A ja myślałem, że właśnie używanie słowa „hooki” zdradza przynależność do grupy krytyków ;)”
>>>>>>>>> 😉
” A w czym gorsza miałaby być muzyka, która zachwyca przy drugim albo trzecim?”
>>>>>>> w kategorii muzyki pop – a DP byli i wciąż chyba chcą być zespołem popowym – ma to dość spore znaczenie. oczywiście, istnieją growery (dla mnie RAM growerem nie jest i nie pomogła znacznie większa ilość odsłuchów), ale mam tak, że te najcudowniejsze rzeczy już przy pierwszym razie brzmią tak, jakby się znało je od zawsze. i nie ważne, czy chodzi o Majkę Jeżowską, Daft Punk, czy Reicha.
„Zachwycały i porywały niemal każdego”
– Okazuje się, że teraz jest podobnie.
>>>>>>>> to „niemal” jest chyba jednak dość spore tym razem
„Tu tego nie ma”
– Jeśli mam przejść na poziom przeżyć i ekscytacji, to odpowiem prosto: jest!
>>>>>>> to dlaczego nie piszesz o tym zamiast/obok tych wszystkich smaczków i kontekstów? 🙂
@zs –> „to ‚niemal’ jest chyba jednak dość spore tym razem”
– Zgoda, wygląda na to, że płyta dość mocno dzieli ludzi.
„to dlaczego nie piszesz o tym zamiast/obok tych wszystkich smaczków i kontekstów?”
– Mój wpis w całości osnuty jest właśnie wokół tego, że może lepiej się nie wczytywać w recenzje, tylko posłuchać, bo w wypadku rozrywki (tu też zgoda) takiej jak DP nie każdy będzie chciał tracić na to czas. Od tego się zaczyna i na tym konczy – w ostatnich zdaniach jest o tym, że przykładanie do tego miarki (nawet samo budowanie dziesiątek) budzi wątpliwości.
Co do melodii – poza „Doin’ It Right” i „Get Lucky” są jeszcze „Lose…” i świetne „The Game of Love”. A poza wyliczaniem kontekstów zachwycam się i liryzmem bardzo konkretnej kompozycji, i tym, w jaki sposób działa na mnie „Contact” (czyste przeżycie, czysta ekscytacja). A produkcja to nie tylko śrubki i układy scalone – to w tym wypadku czyste piękno bardzo tradycyjnych rozwiązan. Dla mnie czymś fascynującym jest posłuchać płyty, która została nagrana dziś w taki sposób. Nawet te zwolnione tempa tanecznych utworów, na które ktoś tu wcześniej zwrócił uwagę, są pięknym w swojej prostocie zabiegiem – muzyka disco w latach 70. miała zwyczajnie niższe tempo niż większość house czy disco-house, a dużo niższe niż cały superpopularny nurt EDM, który tak często się powołuje na Daft Punk. Mam wrażenie, że rzadko to sobie uświadamiamy. Dla mnie to „przeżycie”, „ekscytacja”, o których piszesz, tkwi bardzo często w tego rodzaju odkryciach. A wszystkim poszukujących w pierwszym rzędzie melodii i tematów, które po jednym razie nie wychodzą z głowy, które – wydaje się – znamy od zawsze, polecam zeszłotygodniowy wpis o calypso. 🙂
znowu musze milczec,a moze to i lepiej, bo u mnie verboten 😉
Mnie absolutnie rozwaliła piosenka z Casablancasem. Mam wrażenie że był w nią bardziej zaangażowany niż w ostatnią płytę The Strokes 😉
http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/music/news/liam-gallagher-slams-daft-punk-i-could-have-written-get-lucky-in-an-hour-8630555.html
😉
Ku pokrzepieniu serc fanów DP:
https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=MJPdVVOmbz4
Żałosne !!! 😉
Ciekawe zestawienie się zrobiło: często samplujący zespół elektroniczny kontra jeden najczęściej plagiatujących (http://en.wikipedia.org/wiki/Musical_plagiarism) zespołów ostatnich dekad. Jak zwykle Liam – cytując klasyka – stracił dobrą okazję, żeby siedzieć cicho. 😉