Człowiek z wolframu

Metal z grupy przejściowych, albo wykonawca, który dał się poznać w przejściowym okresie, gdy dopiero powstawało w Polsce coś, co nazywano „sceną laptopową”. W przejściowo funkcjonującym, ale ważnym lokalu – warszawskiej Galerii Off (w tym samym czasie organizowali np. jeden z pierwszych koncertów Mitch & Mitch) – odbył się dziesięć, może jedenaście lat temu koncert, który przyjmowano jak wszystkie pierwsze występy „laptopowców” – z nerwowymi uśmieszkami. Wiadomo było wprawdzie, że muzyka, którą się tworzy na komputerze, to cały wszechświat różnych stylistyk, ale wszystko przesłaniała ekscytacja samym instrumentem. I Wolframem, czyli Dominikiem Kowalczykiem, który generował muzykę, spokojnie siedząc przy małym stoliku i dopalając papierosa nad klawiaturą i ekranem, co było zderzeniem czegoś ordynarnie codziennego i kompletnie magicznego.

Jego muzyka zresztą to wrażenie pogłębiała. Hałas w lokalu mocno utrudniał jej odbiór, bo była w wielu momentach bardzo delikatna. Zamiast z noise’ową ścianą dźwięku kojarzyła się z transmisją z dalekiego kraju, egzotyką – trochę tak jak wydana mniej więcej w tym samym czasie płyta CD-R „Atol Drone”. Bardzo ważna pozycja dla tej sceny, swobodnie łącząca ambient, field recording i pulsacje niepokojących generowanych na komputerze syntetycznych barw. Sugestywna, ale – wydawało się wówczas – przemijająca. Bo pewnie sprzęt i techniki się zmienią i za dziesięć lat będzie to brzmiało dość archaicznie.

Nic bardziej błędnego. Po dziesięciu latach ten obrazek koncertowy byłby już wprawdzie banalnie zwyczajny, ale za to muzyka nie zestarzała się nic a nic, co tylko świadczy o tym, że główną rolę grają w niej nie procesory i pamięci wewnętrzne, tylko wyobraźnia muzyczna. Co więcej, w momencie, kiedy „Atol Drone” dostajemy wraz z kilkoma utworami z wydanej w podobnym okresie płyty dla Mik.Musik.!. i niepublikowanym wówczas „Back to the Atol” opartym o dźwięki stworzone również wtedy, słucha się jej z przyjemnością, w jeszcze bardziej naturalny sposób niż wtedy. Sensacja, nowość nie zmieniają już tego odbioru tak bardzo. Przybliża muzykę Wolframa nostalgia, która ewidentnie podziałała też na Monikę Powalisz, autorkę wstępu do dzisiejszego wydawnictwa: „Niesamowity jest ten ładunek nostalgii i oniryzmu, który wdziera się prawie w każdy utwór”. To prawda. Nostalgia to – mam wrażenie po przesłuchaniu tej płyty – rodzaj promieniowania, w którym odnaleźć można informację świadczącą o dawnych wydarzeniach, stosunku do tamtej rzeczywistości. „Atol Drone ±” (tytuł sygnalizuje rozszerzenie pierwotnej działalności i jednocześnie odjęcie paru oryginalnych fragmentów) promieniuje wyjątkowo mocno. A długi ogon tego promieniowania majaczy jeszcze długo po zakończeniu majestatycznego, dogasającego powoli „Back To The Atol”. I nie robi za nic wrażenia czegoś przejściowego.

WOLFRAM „Atol Drone ±”
Bocian/Bołt 2002/2013
Trzeba posłuchać: „NW”, „Smokgame”. Na pewno też „Back To The Atol”. Do przesłuchania tutaj.