Bomba Thoma?
Co nowego zrobił Thom Yorke? Co w jego towarzystwie robi Flea (a raczej: co w ogóle robi na tej płycie?). No i wreszcie: co robił producent Nigel Godrich przez dwa lata, rzeźbiąc materiał na pierwszy album grupy Atoms For Peace, dla której Yorke chwilowo (zaraz wraca) porzucił Radiohead? Dziś wyjątkowo awansem o płycie, na którą z niecierpliwością czekałem i która ukaże się w poniedziałek, ale przecieka i się streamuje (słowo tygodnia) od ładnych paru dni, zbierając skrajne opinie.
Wśród takich jak ja, którzy nie mieli okazji zobaczyć Yorke’a z Fleą na scenie, sporo wątpliwości budzi oczywiście sama ta współpraca. Dość, przyznajmy, mało istotna z punktu widzenia albumu. Flea wraz z całym zespołem (który obejmuje jeszcze – dodajmy dla porządku – perkusistów Joeya Waronkera i Mauro Refosco) zamknęli się w studiu po trasie promującej solówkę Yorke’a „The Eraser” i jammowali przez trzy dni. Jasne, w trzy dni powstawały wielkie albumy z historii rocka, a i niejeden jazzowy, z „Bitches Brew” Milesa Davisa na czele (też później długo montowany przez słynnego Teo Macero – ale jednak miesiące, nie lata). Ale uwaga na temat tego, że wynieśli ze studia „tony materiału” w kontekście ostatecznego kształtu płyty wydaje mi się kompletnie niepotrzebna. Flea trochę pograł, owszem, ale ostatecznie wykorzystano tego niewiele i mam wrażenie, że Godrich wyedytował do wersji finalnej więcej swoich partii gitarowych w stylistyce Adriana Belew, perkusistów – to akurat było do przewidzenia – traktując już w ogóle jako coś pomiędzy sidemanami a źródłem sampli. Najbliższe takiemu swobodnemu kombinowaniu w wersji (strzelam) najbardziej surowej wydaje się „Stuck Together Pieces”.
Właśnie do ogólnej idei, o której mówił Yorke w rozmowie z Davidem Fricke, czyli stworzenia muzyki zacierającej granice między żywym graniem i programowaniem, mam najwięcej zastrzeżeń. Po wszystkich doświadczeniach z nu-jazzem, który nagrywał sesje świetnych sidemanów, a potem szatkował je do nieprzytomności, po Innerzone Orchestra Carla Craiga, wczesnej Cinematic Orchestra i wydawnictwach z The Blue Series taka próba wydaje mi się już niepotrzebna. Owszem, tamci celowali inaczej stylistycznie, ale używali podobnych metod. Ba, nawet grupa Radiohead zrobiła dużo, by te granice między człowiekiem a maszyną rozmyć, a dziś Flying Lotus swoją edycją sesji z żywymi muzykami robi to tak skutecznie, że trudno z nim rywalizować. Jeśli siedzieli więc dwa lata, to ze skutkiem dalekim od wstrząsającego dla historii muzyki.
Za to najmniej zastrzeżeń mam do samych utworów – w większości przyjemnych i nietracących po wielu przesłuchaniach, świetnie opracowanych wokalach, miękkich i niemal gospelowych, różniących się od już dość manierycznych jęków na ostatnim Radiohead. Różnice między żywym graniem a komputerem i syntetycznymi barwami nie nadają się może na obiekt detektywistycznych poszukiwań, za to nieźle bronią przed nudą już-już dopadającą słuchacza w takich momentach jak „Dropped” albo „Reverse Running” (raz z odsieczą przychodzi czysta energia zespołowego grania, innym razem – studyjne manipulacje). Bomba atomowa to nie jest, ale ładna płyta, moim zdaniem ciekawsza i głębsza niż „The King of Limbs”. Co z pewnością – poprzez rozbudzone ambicje kolegów – przysłuży się nowej płycie Radiohead.
I jeszcze jedno: nie mogę się powstrzymać przed odnotowaniem ciekawego epilogu sprawy odejścia Radiohead z wielkiej wytwórni. Nagrywali oto dla Parlophone należącego do koncernu EMI, który to koncern został rozparcelowany między większych – część kupił Universal, część Warner, ale generalnie przekazywany z rąk do rąk katalog zacnego Parlophone w tym całym transferze wydaje się dziś siłą mniejszą niż rosnący jak bańka na giełdzie XL Recordings, który po dwóch latach olbrzymiego interesu z Adele jest w sytuacji niezwykle trudnej – będzie musiał co chwila udowadniać światu, że wciąż jest alternatywną wytwórnią, a nie nowobogackim koncernem. Zarówno Atoms For Peace, jak i Radiohead, przemawiają dziś do ludzi z pozycji czołowych artystów z XL.
ATOMS FOR PEACE
„Amok”
XL Recordings 2013
Trzeba posłuchać: „Default”, „Stuck Together Pieces”, „Judge Jury and Executioner”.
Komentarze
Najbardziej zaskoczyli mnie cytatem z „The Guns Of Brixton” (-:
Trochę dłużej niż z Rolling Stonem Yorke pogadał z Resident Advisor:
http://www.residentadvisor.net/feature.aspx?1781
Poza kulisami „Amok”, ciekawe fragmenty o didżejskich początkach Yorke’a i awersji do rave.
A jak u Ciebie Bartku stoją płyty Radiohead przed Kings i In Rainbows? Wiadomo, że nie szalejesz za nimi i ogólnie trochę Ci się rozminęły drogi z zespołem (ja podchodzę bardziej entuzjastycznie, obie powyższe bardzo lubię). Ciekawi mnie szczególnie Amensiac, bo Kid A inaczej niż ty oceniać nie można 🙂
Ciekawe, co może Yorke pokazać z zespołem, bo zrelaksowane i przyjemne (choć jak mówisz, dalekie od rewolucji) Amok sugeruje, że baterie ma naładowane i jest gotowy do cięższej pracy. Trochę muzyka rockowa cierpi ostatnio na deficyt wielkich wizji, więc przydałoby się, żeby chłopaki bardziej pokombinowali.
@Kamil –> Ja ich naprawdę bardzo lubię – do „Hail to the Thief” prawie bezkrytycznie. „Amnesiac” niemal na równi z „Kid A”. „OK Computer” właściwie nie słucham, ale kiedy ostatnio słuchałem, to uwielbiałem. Ale tutaj jest tyle wersji, ilu słuchaczy, mało kto chyba neguje po całości 🙂
@Mariusz –> Najbardziej podoba mi się w tej rozmowie M.I.A. mówiąca o tym, że „dubstep is fucking finished”. Moim zdaniem głupio to brzmi w ustach kogoś, kto się skończył zanim jeszcze dubstep się na dobre rozkręcił.
A to dobrze. Też rzadko słucham Ok Computer, ale odświeżanie jest eventem. I z Amnesiacem prawda. Zresztą dobrze to pokazuje przykład jazzmanów, z którego okresu najwięcej kawałków coverują itd. (świetny artykuł o tym – http://jazztimes.com/articles/20174-radiohead-s-jazz-frequencies). Z tym „The Guns of Brixton” to nie zauważyłem. Brawa dla Mariusza za czujność 😛
Z tą M.I.A. Bartku to dobry pojazd heh I jakże trafny. Kala jej szczyt i koniec.
Na razie miałem okazję przesłuchać tylko dwa razy, ale jestem mile zaskoczony.
Ja zwróciłem uwagę głównie na świetnie brzmiące syntezatory pojawiające się na tej płycie. A co do granic pomiędzy żywym graniem a programowaniem, to miałem kilka razy zagwozdkę gdzie Ci perkusiści się podziali, bo rytmika i jej brzmienie momentami sprawia wrażenie żywcem wyciętej z Autechre .
No i też jestem zdania, że jest to dużo ciekawszy materiał od ostatniej płyty Radiohead.
Ps: To chyba najbardziej progresywny materiał jaki kiedykolwiek nagrał Fle’a 🙂
Szwedzkie GRAMMIS13— o godz. 20.00 zakonczyla sie 30 gala Grammis /Sztokholm
__________________________________
zadnych nowosci, pewni kandydaci w kazdej kategorii; najwiecej, bo az 4 Grammis zdobyl duet FIRST AID KIT (m.in. album „The Lion´s Roar); debiutant roku imprezy) zdobyly panienki z ICONA POP – GOAT z „World Music” -byl w tej kategorii. Byla tez kategoria inowator roku (Spotify 200.000 skr) Sebastian Ingrosso & Alesso Djs; video roku Christian Larsson /Sigur Rós „Valtari”; hard rock/metal Graveyard; muz.klasyczna: Anne sofie von Otter „Sogno Barocco”: jazz: Neneh Cherry & the Thing „The Cherry thing”
PS. dzieki @kol.Sosnowskiemu za polecenie mi Nicole Willis, rzeczywiscie wspaniala!!!
Z wczorajszego (19.02) koncertu BETH HART/Sztokholm, Nalen
http://www.youtube.com/watch?v=RkoCGxGl1M0
„Ps: To chyba najbardziej progresywny materiał jaki kiedykolwiek nagrał Fle’a ”
To samo sobie wczoraj pomyslałem, tzn. dawno Flea nie miał takiej szansy na no dobre recenzje. Trochę mniej podchodziłem do KOL niz do poprzednich dokonań i myślałem że w zasadzie nowe twory Thoma juz na mnie nie zadziałają, a tu proszę, dwa kawałki AFP przesłuchane na Spotify mnie zauroczyły. Poziom solówki Thoma, a może nawet lepiej.