Saturator

Przy okazji zupełnie innej rozprawki zastanawiałem się, jak na prostym przykładzie wyjaśnić zjawisko saturacji, które wprowadza taśma magnetyczna, nasycenia brzmienia z lekkim przesterem, ciepłem w basie i obcięciem najwyższej góry. I wiecie co? Przez cały dzień przyszło mi do głowy tylko jedno: Tame Impala! Ale to byłby niezły przykład – z całą pewnością. Jestem taki mądry, bo dość dokładnie obejrzałem zdjęcie z tylnej strony okładki płyty „Lonerism” i znalazłem parę ważnych szczegółów – na przykład czterościeżkowy magnetofon podpięty do sporych rozmiarów, niezbyt nowoczesnej zresztą, konsolety. I zauważyłem, że Parker ma vintage’owe, wielkie odsłuchy i że lubi stare gitary basowe – co słychać w postaci przesterowanych melodii wygrywanych na basie na nowym albumie, trochę jak u The Flaming Lips. I to w sypialni. A żeby później nie zapomnieć, od razu dodam, że to fenomenalna płyta.

Spróbujcie sobie tylko wyobrazić w erze przedinternetowej 25-latka z Perth, który nagrywa już drugą porywającą płytę i zbiera entuzjastyczne głosy na całym świecie. Trudne, prawda? Teraz o wiele łatwiej o taki fenomen. Chociaż trzeba przyznać, że ten stareńki zestaw nagraniowy, a do tego stare instrumenty i efekty gitarowe, to coś, co być może łatwiej było zebrać właśnie na drugim końcu świata. I również na drugim końcu świata najlepiej zbierają się retrowpływy z ostatnich lat – jak muszelki i wodorosty na krańcu zatoki. A w muzyce Parkera Pink Floyd (odmieniane przez wszystkie przypadki) współistnieje z wczesnym hard rockiem („Elephant”), a The Beatles słychać w co drugim utworze. The Flaming Lips są w pewnym sensie łatwym obiektem takich wskazań. Ale zważywszy na fakt, że to Dave Fridmann zmiksował całość – rzecz jest jak na Fridmanna o wiele mniej przesadzona i przesterowana. Chwilami bardzo przebojowa. A więc może jednak Mercury Rev? The Who? Może MGMT z nowszych rzeczy? Producenckie zacięcie podobne do tego, z jakim The White Stripes rzucali się na styl Led Zeppelin? Otóż muzyka Tame Impala broni się właściwie w każdym z takich porównań. A litry wody San Pellegrino i różnych rodzajów win (cały czas to samo zdjęcie) nie poszły na darmo.

Jeśli chodzi o odtwarzanie przeszłości, „Lonerism” ma wszystkie cechy rzemiosła rockowego sprzed 40 lat – wielkie kompozycje rozłożone równo po wszystkich kątach albumu, stare brzmienie, autorską wizję i solistyczną przygodę (Parker gra tu prawie na wszystkich instrumentach, aranżuje, komponuje, śpiewa). No ale dziś nie uwolnię się od tej saturacji. „Lonerism” to nie wehikuł czasu, to po prostu saturator.

TAME IMPALA „Lonerism”
Modular 2012
9/10
Trzeba posłuchać:
Lonerism by Tame Impala