Ciosy karate ćwiczyłem z bratem

Tym razem coś, co obrazowi Polski w świecie służy. Czyli muzyka Andrzeja Korzyńskiego, o którym duży tekst można znaleźć w „Polityce”, ciągle jeszcze tej dostępnej w kioskach. Zaczęło się od dwóch utworów polskiego kompozytora na składance „Make Do & Mend vol. 10” (motyw z filmu „Le Grabuge” i temat grupy Arp Life), potem wytwórnia kierowana przez Andy’ego Votela przygotowała nie tyle reedycje, co pierwsze wydania (tego nie było na płytach!) „Possession” i „Third Part of the Night”, czyli ścieżek dźwiękowych do filmów „Trzecia część nocy” i „Opętanie” Andrzeja Żuławskiego. W przygotowaniu – cała seria płyt, 120 utworów z archiwum Korzyńskiego, no i set Kleksploitation w czasie krakowskiego Unsoundu. Jesień należy do Korzyńskiego.

Z tych dwóch wydawnictw kupiłem sobie najpierw „Possession”. Świetnie uzupełnia fascynująco szaleńczą historię rozpadającego się związku małżeńskiego, który zamienia rzeczywistość w horror, nie tylko sobie, a nawet przede wszystkim osobom w swoim otoczeniu. Muzyka jest niebywale eklektyczna – łączy elektronikę, niemal taneczny, lekko funkujący puls, elementy rocka, brzmienia orkiestrowe. Znakomicie zastosowane efekty – szczególnie pogłosy. Czyli właściwie mamy centralny punkt działań muzycznych autora muzyki do „Akademii Pana Kleksa”. Trochę z dawnych historii, lekko eksperymentalnych, trochę lat 80. W końcu premiera tego filmu miała miejsce w roku 1981.

Bonusowo kilka słów od Andrzeja Korzyńskiego, których (częściowo) w tekście nie ma.

Przyjechał do mnie pan Daniel Bird, to jest współpracownik Andy’ego Votela. Jego nazwisko pojawiło się przy amerykańskim wydaniu „Szamanki” Żuławskiego na DVD. Tam ta muzyka była tak genialnie zmasterowana, że nie mogłem uwierzyć, że nagrywaliśmy to w Polsce i w dodatku w domowym studiu. A robiłem to z Jurkiem Suchockim, to była damasznija rabota. Nawiązaliśmy więc kontakt – a ponieważ Bird współpracuje z Votelem, za jego pośrednictwem pojawiły się pierwsze prośby i pytania z Finders Keepers. Byli zainteresowani przede wszystkim muzyką do „Diabła”. Może nie zdawali sobie sprawy, że zrobiona była w tak prymitywny sposób, na zasadzie zwolnień taśmy i puszczania od tyłu. Ale efekt był rzeczywiście duży – ludzie kulili się w kinie, gdy ta muzyka leciała z ekranu. Były w tym trąby jerychońskie, brzmienia piekielne, infradźwięki.
Na czym to polegało? Myśmy nie zwalniali nagranego normalnie utworu, tylko ten utwór był grany nieco szybciej i trochę wyżej, w związku z czym kiedy został zwolniony, nie było wrażenia zdeformowanego dźwięku, tylko uzyskiwał te monstrualne niskie tony, jakich normalnie w muzyce się nie tworzy. Sam do tego doszedłem, a zawsze mnie ciągnęło do eksperymentowania.
Apogeum tego kierunku działania było w „Na srebrnym globie”. Tam niektóre obrazy – na księżycu, w grotach, gdzie żyją ci potomkowie ziemian – absolutnie wymagały muzyki, jakiej się normalnie nie słyszy. To nie mógł być żaden rock’n’roll ani techno. To były piekielne dźwięki – a ponieważ był do tego dość mocny rytm – zarazem bardzo zorganizowane. Bo najważniejszy w muzyce jest dziś rytm, on obalił melodię i harmonię, może się pojawić jedna funkcja harmoniczna, byleby był dobry loop, który idzie przez 20 minut – i wszyscy są zachwyceni.

Ciekawa jest perspektywa angielskiego krytyka filmowego Daniela Birda, który w rozmowie powiedział mi wprost, że dla niego „Diabeł” i „Opętanie” należą do najlepszych filmów z całego regionu powstających w tamtym okresie. Poza tym za jeden z najwybitniejszych filmów Żuławskiego uważa – bez obciążeń miejscowym kontekstem, gdzie go zmieszano z błotem – właśnie wspomnianą „Szamankę”.

Oczywiście, pewnie większości czytelników tego bloga z roczników 70. nieobca jest tytułowa fraza, a i młodsi mogli się z nią zetknąć. Jest Franek Kimono, jest oczywiście „Akademia Pana Kleksa” odkryta przez Votela chyba dość przypadkowo, gdy zaczął się orientować, z kim ma do czynienia. To są rzeczy i tak dobrze pamiętane i dość dobrze zanalizowane na fali nostalgii za czasami późnego PRL-u. Ale cała seria nagrań Korzyńskiego to jakaś kapitalna okazja, żeby dowiedzieć się czegoś o nas przez pryzmat wydawnictwa dokonującego co jakiś czas egzotycznych odkryć muzycznych różnego rodzaju. Wcale nie gorsza niż na przykład seria SEPR, a już na pewno komplementarna.

ANDRZEJ KORZYŃSKI „Possession”
Finders Keepers 2012
8/10
Trzeba posłuchać:
W całości, to jeden z lepszych polskich soundtracków filmowych i niezły przegląd przez trendy epoki. Muzyka pod zamieszczonym wyżej linkiem do strony Finders Keepers. Poniżej zwiastun filmu.