Głos z Offu
A co gdybym napisał, że najlepszy koncert festiwalu mógł w ogóle nie wykorzystywać śpiewu, ani żadnych instrumentów? A gdybym dodał, że najlepszy koncert zagrała grupa, która nie istnieje, kierowana przez lidera, który okresowo zbiera skład i którego muzyki nie da się zdefiniować bez używania co najmniej trzech terminów opisujących gatunki? A gdybym jeszcze dorzucił słowo o zespole, który grał przy końcu festiwalu i cały jego koncert był w zasadzie niekończącym się końcem, to czy to może być gdzie indziej niż na Offie? To tak w ramach tłumaczenia tej pokracznej definicji z poprzedniego wpisu. I w ramach podsumowania tegorocznej edycji, moim zdaniem świetnej artystycznie, przynajmniej jeśli chodzi o tak zwany poziom średni.
Łatwo pewnie tę powyższą trójkę rozszyfrować. Po pierwsze, Henry Rollins, w jeszcze lepszej formie niż na chwalonym przeze mnie występie na Pukkelpopie cztery lata temu. Tutaj opowiadał wrażenia z kolejnych podróży, a przy okazji dużo mówił o sobie – a raczej o swoim dorastaniu w Ameryce. Stand-up najwyższej klasy, a rozbryzgi śliny i pot lejący się z czoła jak gdyby to był wciąż punkowy koncert. Po drugie, Death In Vegas, czyli dla mnie powtórka z końca lat 90., w mieszaniu rocka, elektroniki, trip-hopu konwencja niby brzmieniowo zmurszała, ale zrealizowana w postaci show bliskiego perfekcji. Po trzecie, Swans, mocne, coraz bardziej radykalne, niemal metalowe (ale nie w stylu Skid Row, co sugerowałby niezmiennie image Thora Harrisa), do tego o 20 minut dłuższe niż w planach, dyrygowane z dzikim błyskiem w oku przez Michaela Girę.
Powyższa kolejność jest przypadkowa i łatwo dorzucić kilka równie lub niemal tak samo ciekawych koncertów – przede wszystkim rewelacyjny Colin Stetson zaraz na początku pierwszego dnia imprezy, dobry występ Thurstona Moore’a, skontrowany następnego dnia dzikszym, mającym charakter improwizowanego performansu koncert Kim Gordon z Ikue Mori. Dawno nie widziałem ludzi w takim tempie opuszczających salę, co na tym ostatnim. Fakt, początek odstraszał nie tylko formułą, ale i problemami technicznymi, lecz potem okazało się, że to zamknięta forma muzyczna, która ma ręce i nogi, introspekcja i wiwisekcja gwiazdy sceny alternatywnej. Problemy techniczne trochę zepsuły też klimat występu Spectrum, ale to, co z niego zostało, i tak było dla mnie spełnieniem marzenia o drugiej połówce Spacemen 3 na żywo. Do tego bardzo solidne Battles z pomysłową oprawą, no i jeszcze klimatyczne The Antlers (bardzo wolne tempa), które odebrało mi sporo wrażeń z afrykańskiego show Shangaan Electro, na którym można się było dowiedzieć, że ten gatunek ma z kolei tempo ni mniej ni więcej tylko 189 BPM. No i bardzo satysfakcjonujące spotkanie z najstarszym zespołem imprezy, czyli The Stooges. Przyjmowanym nie bez pewnych kontrowersji (o tym niżej), ale jednak wykonawczo bez zarzutu.
Prześladuje mnie ostatnio wątek starzenia się artystów. Oczywiście, oni się starzeją cały czas. Ale rzadko w takiej masie uderzają mnie obrazki znanych muzyków w sytuacjach na pograniczu wzruszenia i śmieszności. Najpierw ta Madonna (że ją jeszcze raz przypomnę) przetaczająca się po scenie w trakcie rozpaczliwego „Like a Virgin”. Teraz Iggy Pop, utykający z powodu chorego biodra – przez pół koncertu zastanawiałem się, jakiej siły trzeba by było, żeby tego człowieka odciągnąć od rockandrolla, a przez drugie pół – ile wziął przed występem środków przeciwbólowych. Spotkałem się z głosami znajomych, którym to przeszkadzało, dla których zamieniło się w autoparodię. Dla mnie bardziej liczyło się to, że Iggy, choćby się czołgał, jest w stanie zaśpiewać stary repertuar. No i wzruszył mnie moment, gdy Popa od tańczącej na scenie grupki zaproszonej publiczności odgradzał techniczny w wieku samego wokalisty (więcej o Iggym w „Polityce”). Nie jakiś pierwszy lepszy młodziak, tylko roadie z epoki! Pociągnę jednak ejdżystowski wątek. Potem była bowiem szalejąca Kim Gordon, traktująca gitarę tak, jak gdyby chciała dokonać jakiejś osobistej zemsty. Brrr. Wreszcie Michael Gira, który co prawda emanował siłą w muzyce, ale potknął się i przewrócił na scenie. Co doprowadza mnie do zwyczajowego zacytowania mojej żony: „Kochanie, dlaczego oni tu nie zaproszą jakichś młodszych gwiazd alternatywy?”. W tym już coś jest na rzeczy. Z jedna by się przydała, bo Metronomy całego pola tu, brzydko mówiąc, nie pokrywają.
Po stronie rozczarowań – Demdike Stare, zapewne grali o wyjątkowo złej porze jak na elektroniczny horror klasy C, mnie w każdym razie to nie wciągnęło – mimo że uwielbiam ich nagrania. Zbyt piosenkowe, banalne okazało się Bardo Pond. No i jeszcze z Baroness szybko uciekłem błyskawicznie, ale z drugiej strony – kto na nich stawiał wcześniej? Ten wybór jednak rozumiem – Off dostrzega scenę metalową, powinno tak zostać.
Z bólem odnotowywałem ramówkowe wykluczenia z niektórych występów – kolorowy, niezły koncert Group Doueh odbywał się w tym samym czasie co Papa M, Iceage wywędrował na porę koncertu Swans, a Profesjonalizm spotkał się w rozkładzie dnia – wyjątkowo niefartownie – ze Stetsonem. Z uwag ogólnorozwojowych: spokojnie można by sobie w przyszłym roku darować ściąganie paru zagranicznych drugoligowców, a zamiast tego dobrać jeszcze jeden duży zespół, a resztę casu wypełnić choćby i Polakami, którzy nie odstają już właściwie od reszty świata. Fajne koncerty dali Łona z Webberem, Kanał Audytywny (choć wpadłem dopiero na końcówkę), Tides From Nebula z Blindead, The Stubs, Kristen, Levity. Zapewne również Nosowska i Profesjonalizm, ale musiałem odpuścić sobie, żeby zobaczyć coś, czego nie widziałem. No i warto pomyśleć o emancypacji sceny eksperymentalnej – i z repertuaru, i z reakcji publiczności widać, że potrzebny jest jeszcze jeden namiot wielkości trójkowego, a dla realnie eksperymentujących ustawiłbym jakąś dodatkową małą scenę. Gdzie? No cóż, mam to szczęście, że w Katowicach bywam jako widz, a nie doradca czy pracownik. I jest mi z tym dobrze.
Jak zwykle to ostatnie jest kluczem i refrenem – każdy widział przecież inny festiwal, zaprogramowany według swojego widzimisię, częściej utrwalonego w tym roku w aplikacji smartfonowej niż na kartce papieru. No i według dyspozycji fizycznej – prawie jak na olimpiadzie. W końcu to jakieś 12 godzin koncertów dziennie – dla mnie znów większość występów po 2.00 była fizycznie nieosiągalna. W sumie nie zobaczyłem pewnie z 1/3 godnych uwagi koncertów, z chęcią przyjmuję więc na klatę polemiki i uzupełnienia. Komentarze są otwarte – jeśli ktoś chciałby podlinkować swoją relację z festiwalu albo galerię zdjęć, ewentualnie dodać dwa słowa na temat niewspomnianego wyżej koncertu – bardzo proszę. Zdjęcia już są tutaj, niebawem pewnie i na PopUp Music.
Poza tym było przyjemnie, padało tylko pierwszego dnia, nagłośnienie na Leśnej było wzorowe (Eksperymentalna ciut za cicha jak na mój gust, ale może po prostu głuchnę), jedzenie już drugi rok z rzędu niezłe, towarzystwo doborowe, spotkania bezcenne i tylko wieść o winie w namiocie literackim rozeszła się w tym roku tak prędko, że magazyn opustoszał już drugiego dnia.
A płyty? Jadą do domu, jeszcze nieodpieczętowane. Tym razem nie było na nie czasu. I dlatego nie ma albumu, ani nawet singla dnia. Choć tak przy okazji – Off to wciąż jeden z nielicznych festiwali, na których płyty się sprzedaje, i to w takim wyborze. Poza stałymi stoiskami polskich wytwórni i dystrybutorów pojawił się kolejny namiot (wspólny) firm Thin Man Records i Wytwórnia Krajowa. Co pozostawia jakąś nadzieję na sprzedaż płyt, przez następny rok będę więc miał o czym pisać.
Komentarze
Stoję tam, gdzie ci zasmuceni Iggim. Ale za to wielkie dzięki za wspomnienie o Group Doueh, bo pewnie bym pominął, a tak zacząłem niedzielę od nich i okazali się rewelacyjni. A jeśli zostałeś do końca na Gordon/Ikue, to znajdź gdzieś wideo z Dam Funka, bo okazał się jednym z najlepszych na całym festiwalu. Z Bardo Pond się nie zgodzę: przycisnęli do ściany namiotu i nie puścili przez cały koncert, nie zareagowałem nawet jak żona uciekła.
Panie Gospodarzu,
dziekuje z relacje z festiwalu i piekne slowa o Iggy Popie :”Dla mnie bardziej liczylo sie to, ze Iggy, chocby sie czolgal, jest w stanie zaspiewac stary repretuar” 🙂 To jest artysta bardzo szanujacy publicznosc i wielce sympatyczny – znam z relacji znajomych szwedzkich dziennikarzy, ktorzy spotykali sie z nim kilkakrotnie.
Pozdrawiam
PS Antony and the Johnsons na festiwalu sztokholmskim Music and Art 2012 / 3 sierpnia
„Crazy in Love” / ork. symfoniczna radia szwedzkiego
http://www.youtube.com/watch?v=54kaiLtKPYg
Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia do dzielenia się swoimi relacjami i opiniami.
OFF Festival 2012 – dzień trzeci
http://muzykoteka.wordpress.com/2012/08/06/off-festival-2012-dzien-trzeci/
OFF Festival 2012 – dzień drugi
http://muzykoteka.wordpress.com/2012/08/05/off-festival-2012-dzien-drugi/
OFF Festival 2012 – dzień pierwszy
http://muzykoteka.wordpress.com/2012/08/04/off-festival-2012-dzien-pierwszy/
Dla mnie to był koncert Swans z supportami rozłożonymi na 3 dni 🙂
@Marceli Szpak –> O, to widzę, że żony uciekające z koncertu Bardo Pond były zjawiskiem powszechnym! Ja też mogłem być zresztą już trochę zmęczony. Taka choroba dnia pierwszego. Wszystko się chce zobaczyć i potem nie starcza pary pod koniec.
Z kolei żona nadrobiła za mnie Dam-Funk, złapię wideo dla porównania relacji.
@ozzy, Muzykoteka –> Dzięki za linki.
🙂 zycze przyjemnego wieczoru
a na dobranoc LALEH z „Some Die Young”, Stockholms Music and Art 2012, 4 sierpnia
http://www.youtube.com/watch?v=RqVG6OBliRI http://www.laleh.se
Też żałuje że wczoraj nie zobaczyłem Iceage, ale za to zobaczyłem pana redaktora z żoną (?) przy beczce.
Pozdrawiam
Koncert Swans był WIELKIM rozczarowaniem. Nieznośne epatowanie głośnością w połączeniu z irytującą monotonią kolejnych utworów, rozciągniętych do absurdalnych rozmiarów, sprawiło, iż mam wrażenie, że Gira znów wszedł w stan samouwielbienia, które kompletnie nie służy jego muzyce. Co najgorsze – prawie w ogóle nie śpiewał, a jak już podszedł do mikrofonu to jego głos niestety brzmiał bardzo słabo. Dobrze, że techniczny przerwał ten koncert.
Widziałem Swans podczas trasy „Children Of God” – i to była prawdziwa moc. „Father” sprzed dwóch był wyjątkowo udanym powrotem. I koncerty go promujący też. Szkoda, że to, co pokazał Gira w Katowicach było tak kompletnym nieporozumieniem.
@Piotr –> Z żoną. 🙂
@Iceage – trochę rozczarowanie, bo praktycznie pusty namiot i jakby się chłopaki nie starały, nie było kogo wzruszyć
o tak, techniczny był jedną z większych gwiazd koncertu The Stooges. mam wrażenie, że przynajmniej znakomita większość obserwowała ten występ jako dziwną dyskotekę dziwnie poruszających się skamielin, a nie koncert. w kwestii nagłośnienia sceny alternatywnej, na koncercie Josha T. Pearsona było tak paskudnie głośno i tak buczało, że nie dało się często usłyszeć słów, co w przypadku występu kolesia z gitarą kompletnie psuje efekt. Na leśnej, na Other Lives basy brzmiały jakby coś sprzęgało, dopiero na ostatni utwór się nagłośnieniowcy zreflektowali, a szkoda, bo to bardzo dobry zespół i mógł być świetny koncert.
Demdike Stare, zgoda, ale myślę, że przeważyła niepasująca do ich muzyki pora dnia. A Bordo Pond zaczynało się bardzo dobrze, ale z braku snu nie wytrzymałem do końca. Mnie nieco zawiedli Mazzy Star, ale głównie dlatego, że ktoś na ich wizualizacji z uporem maniaka robił zajączki, co było piekielnie dekoncentrujące. A w sprawie Baroness i zawodu nie jestem kompetentny, bo mi z nimi trochę nie po drodze, ale znajomi jak jeden mąż i żona, twierdzili, że to jeden z najlepszych był koncertów na offie
Nie byłem, ale część tych wykonawców przez ostatnie lata widziałem nawet po kilka razy, więc…
Można również spytać, po co zapraszać Nosowską zamiast kogoś młodego. Taki Iggy jest wulkanem energii w porównaniu do np. o rok młodszego od siebie Ozzy’ego Osbourne’a, a taki Ozzy Osbourne jest wulkanem energii w porównaniu do np. Nosowskiej. Oczywiście ona się na scenie nigdy za bardzo nie ruszała i nie odzywała (poza śpiewem), ale „8” na żywo nie rozwala, nie porywa, nie wstrząsa. Tymczasem Gira (dla którego uwielbienie wyrażam m.in. w słowach „cholerny dyktator” i „pi****ony geniusz”) zdaje się wciąż poszukiwać i pokazywać wolność (może nie swoich muzyków, ale swoją na pewno).
Tak przy okazji. Inna wielka kobieta polskiego rocka – Edyta Bartosiewicz wraca do koncertowania. Już jest krytykowana za wysokie ceny biletów.
A co do wspomnianych polskich postmetalowców, to (to już bardziej subiektywnie) nie trafiają do mnie ich ostatnie poczyniania.
TfN lubiłem, zanim stało się sławne. W okresie promocji drugiego albumu już ani nie docierała do mnie jego muzyka, ani nie identyfikowałem się z tą dziwną młodzieżą pod sceną.
Blindead uwielbiałem za „Autoscopia / Murder In Phazes”. Za ostatni album już tylko szanuję – na żywo się według mnie niezbyt sprawdza.
Nie mogłem być od samego początku w piątek dlatego najbardziej interesuje mnie czy na koncercie Death In Vegas pojawiała się Hope Sandoval by wykonać „Help yourself”. Z osób spotkanych na offie nikt mi na to pytanie nie odpowiedział.
Wiem, że wokalistka Mazzy Star była wściekła przez te zajączki – skutecznie zepsuły one klimat koncertu.
Kanał Audytywny miał poważne problemy – komputer czy oprogramowanie Rostkowskiego padło i nie mieli żadnych podkładów – jeśli tak to się nazywa. Nie wychwycili tego podczas próby sprzętu a wokalista mówił, że nie maja 60% muzyki stąd koncert brzmiał dziwnie.
Iggy i Gira to nie moja bajka, więc sobotę zakończyłem wychodząc w połowie Popa (cóż widziałem go w Warszawie i to mi wystarczy) a z festiwalem pożegnałem się wychodząc w połowie występu Swans.
Dla mnie muzycznym odkryciem było Other Lives, koncert dobry ale bez wzruszeń. Kupiłem drugą płytę i pewnie na jakiś czas zagości w odtwarzaczu.
Gdybym album Seamonsters znał tak jak znam Watusi no to byłby to koncert roku. Tyle, że jeśli chodzi o the Wedding Present to znam wyłącznie Watusi, którego słucham od liceum do dziś właściwie (i raczej mi się nie znudzi). Może kiedyś przyjadą na koncert z czwartą płytą…
Z wszystkich koncertów najbardziej czekałem na Antlers – głównie na pierwszą płytę. Wiele jej nie było, a sposób grania tych utworów był zupełnie inny niż na albumie, rozpoznawałem je głównie po tekście.
Świetny koncert dał Retro Stefson. Właściwie nie ważne co grali ale jak zabawiali/animowali publikę. Niekiedy przypominało to bardziej jakieś zajęcia z aerobiku z hasłami typu: teraz rączki w górę, a teraz dwa kroki w bok, a teraz gonimy po namiocie Haraldura Ari Stefánssona. Pomysłów tanecznych mieli wiele – na każdą piosenkę nieco inny. Była naprawdę dobra zabawa i ku mojemu zaskoczeniu właściwie się wzruszyłem widząc jak publika szaleje.
Henry Rollins doskonale robi to co chyba potrafią tylko amerykanie. Wychodzi sam na scenę i przez godzinę opowiada o swoim życiu by poza kilkoma dowcipami nienachalnie pokazać własny sposób patrzenia na świat i to co się dzieje. Ale co ważniejsze on w tym świecie umieszcza ciebie i właściwie chodzi mu o to by ciebie dowartościować i pokazać byś szedł w dobrą stronę. Mieć takiego faceta w własnym narożniku to niezła rzecz.
To jak było „Help yourself” z Hope Sandoval czy nie?
Rewelacyjne nagłośnienie na Leśnej? Separacja była dobra, ale za głośny buczący bas i ciche wokale raziły, zwłaszcza na The Antlers i Mazzy Star.
Zgadzam się, że eksperymentalna powinna zostać zwiększona, ale koniecznie z zachowaniem parkietu. Podpisuję się pod opinią na temat większości koncertów, również krytyką Baroness, Bardo Pond i Demdike Stare. Mnie rozczarował również i to dosyć mocno koncert Andy Stotta, zupełnie nie na to liczyłem. Death In Vegas nie miałem szczęścia usłyszeć, bo pokrywało się z anbb. Dla mnie to jeden z najlepszych koncertów festiwalu, do tej listy dopisuję również The Antlers, Thurstona i Chromatics, cała trójka na żywo brzmi zdecydowanie inaczej i co ważniejsze jeszcze lepiej niż na płycie.
Dylematy koncertowe to niestety nieunikniona część festiwali, mam jednak wrażenie, że część pracy na skompletowanie składu została zmarnowana przez nieprzemyślaną rozpiskę. Bo jak można dawać np. Profesjonalizm i Stetsona w tym samym czasie (może konieczność opuszczenia Death In Vegas czy Conana bolała bardziej, ale ten przykład jest chyba najbardziej rażący, zwłaszcza, że łatwo było temu zapobiec)
Skoro już mowa o Stetsonie to pozwolę sobie na kilka gorzkich słów na koniec. Doszły do mnie słuchy, że niektórym w odbiorze jego koncertu przeszkadzał gadający cały czas Chaciński. Jeśli to prawda to wstyd Panie Bartku. Strasznie mnie takie zachowania wkurzają i staram się je tępić na koncertach. To zwyczajny brak szacunku dla artysty i publiczności.
Po SWANS mogła zapaść absolutna cisza. Jeśli na tym festiwalu pojawił się jakiś zespół, który ruszył ziemię, wgniótł niewinnych w lekko ubłocone trawniki i zamknął jadaczki fanom przeciętnej alternatywy to byli właśnie oni. Pełna profesura, świetne brzmienie, konsekwentnie do bólu. Wspaniałe misterium. Mówicie, że Gira słabo śpiewał? Błagam – to trochę jak na mszy, niewiele wymaga się od organistki, ważne żeby lud się modlił. M.G. nie był szalony reaktywując S W A N S.
z wydarzeń nocnych bardzo dobrze zaprezentowało się high places, mocniej i bardziej bitowo niż na nagraniach, przynajmniej tych, które znam. zamykający festiwal africa hitech porwał mnie na dobre kilkadziesiąt minut, błyskotliwa, trzymająca w napięciu żonglera dubu, dubstepu, breakcore’a i rave’u.
spełniłem też swoje zaległe marzenie z lat pacholęcych i zobaczyłem nocą wreszcie atari teenage riot na żywo, w podscenowym riocie uczestniczyłem i bardzo męczyły mnie przestoje i pozerskie okrzyki o fakinnojz. dwa nowe, nienagrane kawałki nie rokują dobrze, jeden o acta był nudny, a drugi brzmiał jak koszmarny mash-up atari i jakiegoś tandetnego kawałka oiowego ze stadionowym refrenem.
co do iggy’ego – to, jakeśmy mówili już, bartku – o co chodzi z tym ejdżizmem? ja byłem od niego tak blisko, że z tej bliskości w ogóle nie zauważyłem chromego biodra, o którym tyle wszyscy rozprawiają. a czy biodro przełożyło się jakoś na muzykę? niestety, iggy kuleje, a lydon jest gruby, ale jak można było się przekonać na offie i na impact feście, nie przeszkadza to ani jednemu, ani drugiemu.
myślę, że działa zazdrość – my będziemy mieli marne emerytury z zusu i już teraz płaczemy, że nie zostaliśmy takimi jak oni piosenkarzami.
@don –> „Doszły do mnie słuchy, że niektórym w odbiorze jego koncertu przeszkadzał gadający cały czas Chaciński”.
Hm, jeden z pierwszych koncertów. Musiałem się przywitać z paroma osobami, które akurat stały obok. Jeśli komuś przeszkadzałem,to przepraszam, ale jeśli mówi, że „cały czas”, to znaczy, że był na tym koncercie pięć minut.
Na Leśnej były problemy z basem na The Antlers, to fakt. Idealnie brzmiało DIV. Bardzo dobrze TFN+B, bez zarzutu na Group Doueh. Warto zwrócić uwagę, że koncertów nie realizowali zawsze ci sami ludzie – być może pojedyncze problemy na tej scenie były właśnie wynikiem tego.
@ukasz –> W ogóle nie zauważyłem, żeby grali „Help Yourself”. Materiał był złożony po trochu z utworów z wszystkich płyt, a wokale gości specjalnych, jeśli już się pojawiały („Aisha”), to z taśmy.
@j słodkowski –> To właśnie utykaniem objawiało się to biodro. I tak jak napisałem – na muzykę się nie przełożyło, więc mnie to nie przeszkadza, odnosiłem się raczej do opinii znajomych.
też nie pamiętam „help yourself”, podobnie jak obecności Hope Sandoval (o Iggym w „Aisha” nie wspominając). na Stetsonie gwarno było jak na targu, fakt, ale Gospodarza nie widziałem i nie oskarżam. Retro Stefson wypadło świetnie koncertowo. Dzieciaki straszne, ale z niesamowitym zmysłem wodzirejskim, przez co już od pierwszego utworu widownia robiła to co chcieli. Kapitalnie się wybawiłem. W kwestii Swansów, nie żebym chciał zaczynać słabego flejma, ale zupełnie nie rozumiem rozróżnienia na alternatywę przeciętną i nieprzeciętną, i brandzlowanie się truhipsterstem aka truoffowatością, że mnie zachwyca aktualne oblicze Swansów. Mnie nie, chociaż były na tym koncercie momenty genialne, ale w nużącej całości. Szczerze mówiąc wolałbym, żeby zagrali w sobotę, być może wtedy odebrałbym ich inaczej. W niedzielę na sam koniec byli zwyczajnie męczący. Moim zdaniem ofc.
Galeria z PopUp Music: http://www.popupmusic.pl/no/36/galerie/435/off-festival-2012
Się wyrwałem z komentarzem, a dopiero teraz, dzięki Muzykotece, zorientowałem się dokładniej, co miałeś na myśli, pisząc „Tides From Nebula z Blindead”. Wspólny występ? To bym chętnie zobaczył. Mógłbym się zniechęcić do obu, ale ciekawe to powinno być. Ktoś jest w stanie więcej o ich występie napisać, odnosząc się przy tym do ich wcześniejszych dokonań? Bardziej rockowo czy metalowo? Przyjemnie i dla mas czy mocno i niszowo? Hipstersko czy potężnie?
Przy okazji. Na trwającym właśnie czeskim Brutal Assault Polskę reprezentuje Totem i Obscure Sphinx. W tym drugim widzę wschodzącą część potęgi naszej postmetalowej sceny, tzn. może się godnie prezentować na jednej scenie z Blindead. Być może ze „sławą” zostanie na poziomie np. Proghma-C, ale życzę im lepiej i więcej.
I dzięki za ten wpis, bo dzięki niemu odkryłem, jak bardzo Rollins ma gadane. Z czytanych i oglądanych wywiadów wiedziałem już, że gość ma łeb i charakter, ale stand-upy to już inna jazda.
@Krasnal Adamu –> Wszyscy razem na scenie, jak jeden mąż na czarno, więcej gitar to już chyba tylko u Branki albo Chathama. 🙂 Miało to swoje plusy (potężnie), było dobrze zrealizowane akustycznie, miało też minusy – mało wartości dodanej wynikającej z synergii (poza dołączeniem do kompozycji TFN wokalu, co było ciekawe momentami), szło albo w kierunku estetyki Blindead, albo TFN. W sumie nie było w tym żadnej rewolucji, ale spędziłem przyjemne 45 minut. Na końcu powiedzieli, że przyszłość tego wspólnego działania jest nieznana – czyli być może nie był to ostatni raz.
Jak dla mnie koncert TFN+Blindead był wzorcem postrockowej/postmetalowej sztampy, która dominuje w tym gatunku od ładnych paru lat. Jak już zapraszać kogoś z tej stylistyki (która tak na marginesie zestarzała się niezwykle szybko) to chyba jest sens ściągać jedynie oryginały jak Neurosis, projekty Turnera czy Broadricka lub CoL, a nie tanie podróbki, bo Blindead nie da się rozpatrywać chyba w innych kategoriach.
Dodałbym świetnie współpracujące perkusje. To była moim zdaniem najlepsza wartość dodana wspólnego występu.
@don
Możesz napisać coś więcej, to jest: jakie były twoje oczekiwania, a jak wyglądał występ Stotta faktycznie?
Ja jeszcze uzupełniłbym Twoją relację Bartku o kilku innych wykonawców. Converge byli według mnie w znakomitej formie i dali prawdziwy popis eklektyzmu gatunkowego. Niby grają głównie hardcore czerpiący z metalu wszystko to, co najlepsze, ale jest tam również miejsce na granie np. math-rocka czy też stonera. anbb, czyli niemiecki duet, zrobił na mnie piorunujące wrażenie swoją precyzją i spójną koncepcją. Na koniec jeszcze napisałbym o Kuedo (tak, grał o 3 w nocy) – w tym roku chyba jeszcze nie widziałem tak interesującej elektroniki, przy której można było się porządnie wytańczy i wyskakać. Vangelis spotyka Buriala, aby wspólnie pograć instrumentalny hip-hop. To tak w skrócie, a więcej w mojej relacji, którą sobie niebawem pozwolę tutaj podlinkować :).
Myślę, że wyjątkowość eklektyzmu Converge wyraża się głównie w „graniu ze stonera”, ponieważ gitarzysta i wokalista są zadeklarowanymi straght-edge’owcami. Sam zespół wypadł bardzo źle. Nagłośnienie nie było najlepsze, fakt, ale metal-core (podobnie jak i post-metal) będą za 10-20 lat rozpatrywane jako gorsze muzyczne twory początku tego tysiąclecia.
Najlepiej bawiłem się na Ty Segallu. Wszystkie swoje piosenki zagrał dwa razy szybciej, na koniec wcisnął jeszcze dwa bisy. W zespole pojawił się Mikal Kronin z Moonhearts. Złe nagłośnienie działało na jego korzyść, bo delikatne dźwięki z głośników najpierw się czuło, a później słyszało. Perfekcyjny koncert rockowy.
Akurat post metal i metalcore to twory poprzedniego tysiąclecia, a u Converge tego drugiego jest tyle co kot napłakał.
Jasne, ale do tzw. „świadomości tłumów” dostały się właśnie w 00s. Na tej fali popularności Bannon założył Deathwish, zresztą.
Plus, Converge są prekursorami metal-core, więc naleciałości mają masę. Zresztą, sami je nalecieli. Chyba, że chodziło ci o post-metal – wymieniłem go po prostu jako jeszcze gatunek, który się marnie zestarzał.
Moim zdaniem cały tzw. „metalowy” blok na Offie wypadł bardzo słabo. Converge brzmieli tragicznie, eklektyzm nazwał bym raczej grochem z kapustą, znaczną część koncertu spędzili w jakiś średnich tempach a la Neurosis, w których wypadają blado, całość sprawiała wrażenie wręcz wymęczonej; TfN + Blindead – zgodzę się z ik, że to była post-rockowa i post-metalowa sztampa pełną gębą, wszystkie chwyty dobrze znane, brzmienie takie, żeby przypadkiem nikogo postronnego nie wystraszyć, 6 gitar na scenie w sumie nie wiadomo po co – uderzenia było jak z dwóch lub trzech, głębi również. Ale będzie trasa jesienią, jakby co; Baroness – tu kontrast między wizerunkiem i zachowaniem a graną muzyką (w szczególności tą z nowej płyty) był wręcz zabawny – dla oczu thrash, dla uszu pop-rock ocierający się o Nickelback, stawiam, że następny fest na jakim zagrają w Polsce będzie na lotnisku Bemowo. Zobaczymy jak będzie za rok, taka strategia „tzw. metal musi być, ale nie za dużo i na duże sceny” może do bardzo różnych rezultatów prowadzić
Sztampa? OK, sztampa. Niesłyszalne gitary? OK, można było dać wolne dwóm wioślarzom. Ale będę mimo wszystko bronił tego wspólnego projektu – cały gatunek staje się sztampowy jak jasna cholera, a widać było, że im to sprawiało przyjemność i mimo wszystko całkiem miło mi się to odbierało. Poza tym – ile my czasu musieliśmy czekać na ten rodzaj sztampy w polskim wykonaniu. No ale na trasę się nie wybieram, wystarczy. Co do Baroness – zgadzam się z przedmówcami. Converge nawet nie ryzykowałem.
Co do samego metalu – mam wrażenie, że fascynacja nim w środowisku alternatywnym trochę się wyczerpuje, a na Offie temat został dość mocno wyeksploatowany w latach poprzednich. Trudno będzie ten rozmiar prezentacji kapel metalowych utrzymać w kolejnych latach. Chociaż jeszcze raz podkreślam – samo uwzględnianie metalu w programie (w przeciwieństwie do chociażby Open’era, który gatunku nie lubi) jest dla mnie czymś pozytywnym.
Wartość dodana. To hasło często pojawia się tu przy opisie koncertów. Dla mnie wartością dodaną całego OFF jest praktycznie brak upitych na maxa małolatów. Patrz – Opener. Za to sekcja THC trzyma się w Katowicach co raz prężniej 🙂
Swans -rzucił na kolana i wbił w ziemię! Choć koleżanka poznana na koncercie Battles (też OK ) dotrwała na Swansach jedynie do połowy. Ale nic to . Poszliśmy do kina , gdzie wypoczywając na leżaczkach na plaży doskonale słychać było Girę i jego koleżków , a na ekranie wyświetlano eksperymentalne porno.
Dobry wieczor,
BLUR :za poltorej godziny (22.15, Way Out West 2012, scena Flamingo) bede na koncercie tej grupy, drugi moj koncert Blur (widzialem osiem lat temu w Hultfreds, Szwecja) – zapowiadaja, ze koncza(?) po koncercie londynskim w Hyde parku (12 sierpnia)…mam nadzieje, ze uslysze raz jeszcze „Countryhouse”, „Tender” czy „Song2”. Basista z Blur. Graham Coxon oswiadczyl ostatnio dla NME, ze nie maja w planie nowych kompozycji.
Alex James po koncercie w 1994 napisal w swij biografii, ze „Szwedzi pierwsi zrozumieli, britpop, nawet bardziej niz Brytyjczycy” (Bit of Blur, 2007). Czy cos moze byc bardziej brytyjskiego , anizeli BLUR? NIE! Chyba po The Beatles, The Clash….tylko BLUR 🙂
—————————– o 22.00 na scenie Azalea : BON IVER i oczywiscie bedzie wielu
fanow Justina Vernona.
—————WCZORAJ
nr 1 to : REFUSED, kurtyna w gore i Dennis Lyxzén od poczatku do konca, jak dyrektor cyrku panowal na d cala arena….”Refused are fucking dead” i cala arena sie kreci —-a Lyxzén wsrod publicznosci. Rzeczywscie ten czlowiek potrafi sterowac publicznoscia
a bylo niczym mashpit.
nr. 2 FLORENCE (Welch) and the Machine: i pelna radosci wokalistka – majestatycznej krolowy goth do angielskiej nanny (piekne kostiumy Florence Welch). Bardzo teatralna czasami jak wokalistka operowa. Raz po raz nawolywala publicznosc do zabawy – jak pani z przedszkola. Mocna strona to kompozycje Paula Epwortha (tego od Adele rowniez)
————————– a HOT CHIP – poczatek dobry ale pozniej coraz bardziej monotonny – troche takie rodzinne disco, lasery, podskoki ….”Don´t Deny Your Heart” ale juz zaraz opada taneczna atmosfera i czesc publicznosci odchodzi….czesc zajeta rozmowami 🙂
To tyle: zegnam do jutra 🙂
Będąc żoną która uciekła z Bardo Pond podpinam się pod ogólne zjawisko ale ze mną uciekł również mąż i cała rzesza innych małżeństw i nie małżeństw. Spodziewaliśmy się czegoś zupełnie odmiennego w sferze wokalnej, muzycznie było ok. Natomiast Off Fest poza typowo muzycznymi uniesieniami zafundował nam dodatkową atrakcję: w sobotnie południe Thurston Moore przechadzał się niespiesznie po centrum Katowic, nierozpoznawalny. No cóż, spotkanie na szczycie pod Galerią Skarbek to dla mnie najważniejsze wydarzenie tegoż festiwalu!
Wielkie rozczarowanie” i „irytująca monotonia” z jednej strony, „wspaniałe misterium”, „pełna profesura”, „ruszył ziemię” z drugiej, Boże, jakie wielkie słowa . Radykalizm Gira, musi wywoływać skrajne opinie, nie ma się co dziwić. Sam do końca nie wiem co myśleć, bo tak naprawdę to najbliżej mi do Swansów z czasów Jarboe, partnerki Giry (żony?), więcej subtelności było w tej muzyce. Szczególnie podobał mi się projekt pod nazwą SKIN, lansowany przez Przemka Mroczka, ale kto to pamięta. Chyba ma racje axolotl pisząc: „wolałbym, żeby zagrali w sobotę, być może wtedy odebrałbym ich inaczej. W niedzielę na sam koniec byli zwyczajnie męczący”, a z drugiej strony byliśmy w piekle, to trudno żeby nie bolało.
Szaanowny Gospodarzu et consortes,
bylem na koncercie BLUR….no, tak na TROJKE ( w skali 1-5)…malo znanych hitow – bohaterowie sa zmeczeni – ale zabawa wysmienita. Dzisiaj BLUR w Londynie na zakonczenie olimpiady—-mozliwe, ze ich ostatni koncert ?
milej niedzieli,
ozzy
PS Thurston Moore, jak zwykle, schematyczny — wedlug recenzentow szwedzkiej prasy
– zbyt ograny, te same riffy….publicznosc troche sie nudzila ( wystep na festiwalu Way Out West 2012)
A nikomu się nie podobał Savages? Dla mnie i znajomych po prostu odkrycie. Trąciło Siouxsie and the Banshees, ale generalnie wyszły obronną ręką!
http://www.youtube.com/watch?v=xvxjT9-7m2I
Super koncert!
Skoro podobało się The Antlers to może spodoba się również podopieczny/kolega/przyjaciel Peter’a Silbermana Nick Principe nagrywający pod pseudonimem Port St. Willow?
W tym roku wydał debiutancką płytę „Holiday”
Kilka utworów z sesji „Big ugly yellow couch”
http://www.youtube.com/watch?v=J-cv8tZGH-Q
http://www.youtube.com/watch?v=cfL1Lnq8st8
http://www.youtube.com/watch?v=MSlOU2o8GQw
a co z Davidem Pajo aka PAPA M?
dał radę? – bo chyba o nim nikt nie wspomniał 🙂
@Juba – mi się za to trafiło bliskie spotkanie ze Swans w strefie gastro. Ależ byli uroczo onieśmieleni entuzjastyczną zaczepką! Co do koncertów – to dla mnie najlepsi: SWANS (drugi raz na żywo i drugi raz na kolanach), Kim Gordon, Battles (lepsi na płycie, ale wspaniała energia koncertowa), ANBB, Pissed Jeans i odkrycie Group Doueh. Pozostałe koncerty, które widziałem, bardzo rozczarowujące, zarówno pod względem, że tak powiem, artystycznej pary (choćby taki Moore – smutek, nostalgia i nuuuda, to już bym wolał pogadać), jak i technicznej oprawy (np. Converge, ale to chyba specyfika tej sceny – podobnie było z Meshuggah w ubiegłym roku). Poza tym udało się kupić box Rudnika za śmieszne pieniądze!
-> Suseł: zapraszam do zalinkowanej przez gospodarza fotorelacji w PopUp, gdzie o Papa M można przeczytać i jeszcze na zdjęciach zobaczyć. W skrócie – zdecydowanie na plus
Wielce dziwne jest, że nikt nie wspomina jakby go w ogóle nie było REWELACYJNEGO koncertu Chrome Hoof. Jednego z najlepszych na tegorocznym Offie. Warto było nie kłaść laski (panowie dziennikarze) i dojechać do końca.
@RomanX –> Takie już prawo festiwali – zawsze ktoś uzna za najlepszy koncert ten, na którym nas nie było. 🙂 Jestem pełen pokory dla tej zasady, ale fizycznie wytrzymuję 12 godzin na takiej imprezie, a z reguły zaczynam od początku. Nie ma to więc wiele wspólnego z kładzeniem czegokolwiek oprócz głowy na poduszkę.
Mnie też Henio Rollins uwiódł najbardziej, nawet wzruszył, choć nie wiem czym konkretnie. Chyba wspomnieniami z młodości ( jego a za razem mojej) Potem The Battles (John Stanier my hero) oraz SWANS oczywiście. Poza tym Ikue z Kim, tylko dlaczego tak krótko…. Iggy no biedny, ale głosowo daje radę! a energia widać nieprzemijająca. Podczas koncertu Stooges widać było podrygującego Henia Rollinsa z boku sceny. Innymi słowy dziadki dają radę, a nikt młody mnie nie powalił szczególnie na tej edycji.