Błogosławiony temat z drugiej strony
Dziwię się czasem kolegom z prasy, że lubią się wciąż zajmować rzeczami z pierwszych stron gazet. Bo z tymi rzeczami z pierwszych stron z gazet jest, wbrew rachunkowi prawdopodobienstwa, trochę tak jak z piosenkami w telewizji albo wynikami w Google’u. Kiedy dostaniemy po raz dziewiąty to samo, szanse, że dadzą nam to coś po raz dziesiąty, rosną. Jeśli ktoś stale karmi się tylko jednym, dostaje to samo, utwierdza się w przekonaniu, że świat składa się tylko z tego. Nie mówiąc już o tym, że to zwyczajnie nudne. Alexander Tucker jest tematem z drugiej strony. W serwisie lub na blogu zajmującym się tylko i wyłącznie najważniejszymi, nie miałby szans. I dlatego właśnie jest tak interesujący.
Wyobraźcie sobie Martina Gore’a na wokalu zespołu, który wykonuje muzykę gitarową w stylu finger picking, czyli tak jak u Johna Faheya. Momentami brzmi jak idealnie zbalansowana hybryda pomiędzy folkiem a muzyką elektroniczną (usłyszałem tu w pewnym momencie nawet jakieś okolice Tones On Tail/Love And Rockets, notabene mistrzów drugiej strony), momentami jak nowy folk, a czasem chowa w dronach i tyle go widzieli. Po trosze odpowiednik Jamesa Blackshawa, ze starszej generacji – zmarłego w zeszłym roku Berta Janscha. Są odniesienia do Briana Eno, są i do rocka progresywnego. W tematyce piosenek prywatne historie spotykają „Władcę Pierścieni”.
Pamiętam, jak bardzo podobała mi się zeszłoroczna płyta „Dorwytch” (Tucker pracuje dużo – także w różnych projektach poza solowymi albumami), ale jakoś nigdy nie przebiła się tu wtedy ta druga liga. Dzisiaj, gdy na samo hasło „Euro 2012” będzie się trzeba za chwilę zakopywać pod ziemię, taki temat z drugiej strony może się okazać konieczny dla zachowania równowagi psychicznej. Na polu muzyki takim tematem jest nowy Tucker. Nigdy pewnie nie stworzy arcydzieła, ale za to nie zejdzie na poziom knota. I pozostanie odrębną galaktyką, w którą można uciec.
ALEXANDER TUCKER „Third Mouth”
Thrill Jockey 2012
7/10
Trzeba posłuchać: „A Dried Seahorse”, „Andromeon”, „Rh”.
Komentarze
Ta druga liga muzyczna czy też wykonawcy z dalszych stron gazet mają to do siebie że w ich muzyce człowiek rozmiłowuje się powoli ale za to bardzo skutecznie i jest jej wierny przez długie lata podczas gdy zespoły czy wykonawcy z pierwszego planu zachwycają by potem wzbudzać skrajnie przeciwne emocje(najlepszy przykład Coldplay).Odsłuchałem właśnie tą płytę Alexandra Tuckera o którym pierwszy raz słyszę i wrażenia są bardzo pozytywne.Dla mnie takimi mistrzami drugiej ligi jest grupa The Church od której nie mogę się uwolnić a małym arcydziełem ich płyta”Priest=Aura” i wcale nie dlatego że uważam ją za oryginalną.Z innych wykonawców z podobnej kategorii z przyjemnością słucham Luxurii,Red Lorry Yellow Lorry.Nigdy nie osiągnęli wielkiego uznania w sensie komercyjnym a mimo to wiele osób wciąż o nich pamięta lub odkrywa.