Jak Floydzi wygrali z Sex Pistols

Ta walka w tytule to jedna z moich małych obsesji, więc spodziewajcie się subiektywnego spojrzenia. Nie mogłem go mieć również w latach 90., kiedy pierwsze taśmy z Throbbing Gristle przegrywałem od tych samych znajomych, którzy interesowali się rokiem psychodelicznym, i z olbrzymią ciekawością słuchałem opowieści Rafała Kochana, który odwiedzał mnie czasem w Rozgłośni Harcerskiej, przywożąc (rok 1995) płyty Merzbowa, prawdopodobnie jedyne egzemplarze w Polsce. Audycja wypełniała czas antenowy od 2.00 do 6.00, nie oczekuję więc w tej chwili lasu rąk tych, którzy się na nią załapali. Jednocześnie ani wtedy, ani wcześniej nie słuchałem zbyt dużo punka. Podchodziłem do ekstremów i prowokacji w muzyce z zupełnie innej perspektywy.

Podobnie musieli mieć członkowie grupy Throbbing Gristle. Peter Christopherson, który przyszedł do formacji jako grafik z firmy Hipgnosis znanej z projektowania okładek Pink Floyd. Chris Carter pracował z kolei przy oświetleniu koncertów, a wydarzeniem, które zmieniło jego wrażliwość był ponoć moment, kiedy po zażyciu LSD zobaczył na żywo… też Pink Floyd. No dobra, nie było możliwości, żeby na początku lat 70. zobaczył na kwasie Sex Pistols, ale z drugiej strony – czy kolaże dźwiękowe Floydów i ich studyjne eksperymenty nie były czasem popowym zarzewiem tego, co wkrótce mieli zaproponować TG? Poza La Monte Youngiem, The Velvet Underground i wczesnymi eksperymentatorami elektronicznymi rzecz jasna. Nie wiem, czy Genesis P-Orridge i Cosey Fanni Tutti słuchali Floydów, ale na pewno – już jako kolektyw artystyczny – współpracowali w początkach działalności z innymi brytyjskimi hipisami grającymi rock psychodeliczny, czyli z grupą Hawkwind, otwierając ich występy. Forma koncertów-happeningów Hawkwindu, u których na występ składały się pląsy gołej tancerki, recytacje poetów i pisarzy SF, a wreszcie długie zbiorowe improwizacje z udziałem instrumentów elektronicznych, musiały mieć wpływ na TG. Na poziomie czysto muzycznym ten związek zauważał już Simon Reynolds w „Rip It Up and Start Again”:

I psychodelia, i muzyka industrialna wychodziły naprzeciw jednemu wyzwaniu: „przetworzyć każdy dźwięk”, porzucić naturalne techniki nagrywania, idąc w stronę odkształcania brzmienia, zapętlania i tworzenia elektronicznego hałasu.

W tym sensie muzyka industrialna byłaby logiczną kontynuacją psychodelii lat 60., z punkiem nie miała wiele wspólnego – mimo częstym, powierzchownym skojarzeniom. Dodajmy, że wydarzenie przełomowe w życiorysie TG, znanej wcześniej jako grupa COUM Transmissions, czyli wystawa „Prostytucja” w londyńskim Institute of Contemporary Arts (z mieszaniną pornografii i szokujących zdjęć obozów zagłady pokazywanych na tle zgiełkliwej muzyki z taśmy, gitar i syntezatorów), odbyła się na rok przed debiutem płytowym Sex Pistols. Przy czym jeszcze bardziej ekstremalne doświadczenia sceniczne grupa COUM Transmissions miała już dawno za sobą, punkowcy pod tym względem nie mieliby wiele do dodania. No i jeszcze jedno – już za czasów Throbbing Gristle P-Orridge zarzucał zespołom punkowym… zbyt małą bezkompromisowość w podejściu do muzyki. Uważał za absurd zachęcanie, by zakładali zespoły ci, którzy znają trzy akordy. Bo nagrania można przecież tworzyć bez znajomości jakichkolwiek akordów.

Nie interesowałem się wszystkimi dodatkowymi kasetowymi wydawnictwami TG dokumentującymi poszczególne koncerty z lat 1976-77 na tyle, by wiedzieć, czy materiał zawarty dziś na bonusowej płycie – przy okazji specjalnej edycji 2CD klasycznego „The Second Annual Report” – nie był dotąd publikowany (liczę prawdę mówiąc na jakiś komentarz Rafała lub innych fachowców od muzyki industrialnej). Kupiłem jednak to dwupłytowe wydawnictwo i jeśli miałbym prezentować jakiekolwiek fragmenty w radiu, o dowolnej porze, natychmiast sięgnąłbym od razu po płytę dodatkową. Osobiście zawsze wolałem posłuchać „20 Jazz Funk Greats”, a w debiucie Throbbing Gristle ceniłem przede wszystkim olbrzymią wartość historyczną. Teraz, przysłuchując się wczesnym utworom koncertowym COUM/TG, słyszę w nich jeszcze więcej przełożenia na tę myśl Reynoldsa i na muzykę psychodeliczną. No i bezwzględną wartość ma dołączony na końcu drugiej płyty singiel z roku 1978 – zimnofalowy utwór „United” z minimalistycznym akompaniamentem syntezatora i automatu perkusyjnego oraz strona B, jakby antyteza, brudny, punkowy w charakterze „Zyklon B Zombie”.

Chris Carter na nowo zmasterował całość materiału. Nie da się ukryć, że nie są to audiofilskie dźwięki, ba, nie są to nawet – jeśli chodzi o meritum „Raportu” brzmienia miłe dla ucha. Mam więc wrażenie, że wszystkie zabiegi masteringowe miały drugorzędny charakter. Nie wzbudziła też mojego entuzjazmu oprawa graficzna nowego wydania „The Second Annual Report” – zdjęcia w większości już znam, a to, którego nie widziałem, czyli portret zespołu na tle wystawy w ICA, zostało moim zdaniem błędnie podpisane (według wszystkich innych danych to był rok 1976, a nie 1977!). Podobnie nieprecyzyjnie jest opisana bonusowa płyta. Singlowy „United” wyszedł – z tego, co mi wiadomo – w roku 1978, a nie 1977. W ogóle spodziewałem się czegoś więcej, jeśli chodzi o teksty, opracowania okolicznościowe, zdjęcia. Kończąca już 34 lata płyta na pewno na to zasłużyła. Nie zmienia to oczywiście faktu, że bardzo ważna płyta doczekała się nowego wydania, a muzyczne bonusy są warte ceny.

Program ukazywania się kolejnych reedycji na stronie Industrial Records. Ostatnia z pięciu płyt ukaże się na świecie pod koniec listopada. A potem chyba pora na jakiś nowy album w barwach wskrzeszonej Industrial Records?

THROBBING GRISTLE „The Second Annual Report” (2CD)
Industrial Records 1977/2011
9/10
Trzeba posłuchać:
„Last Exit”, przez „Forced Entry”, po „Tesco Disco” z drugiej płyty zestawu.

throbbing gristle – the second annual report of throbbing gristle (album preview) by experimedia

PS. Ukazała się właśnie składanka „A Foot in the Door – The Best of Pink Floyd”, otwierająca cykl reedycji nagrań tej brytyjskiej grupy. Zawiera „hity” zespołu, od „See Emily Play” do „High Hopes”. Chciałbym więc zaznaczyć – by wszystko było jasne – że to nie o tym obliczu Pink Floyd pisałem powyżej.