Bo premier było za dużo (33 1/3)

Anna Maria Jopek jest jak Guns N’Roses. Albo Tom Waits. A nawet bardziej – wydała nie dwie, ale trzy płyty za jednym zamachem. Prędzej przeczytacie to niż przesłuchacie je za jednym zamachem. W każdym razie utknąłem gdzieś w okolicach Lizbony i nie mogę wydać opinii na temat rezultatów tej rekordowej pracy twórczej. Mogę za to uzupełnić luki w dyskografii ostatnich paru miesięcy poniższą szybką relacją.

JAMES BLAKE „Enough Thunder”
Atlas 2011
6/10
Po tej EP-ce lażdy zostanie przy swojej opinii o Jamesie Blake’u, ale dla mnie duet z Justinem Vernonem, piosenka Joni Mitchell w nowym wykonaniu (tu JB bawi się w Antony’ego) plus cztery inne, nawet jeśli nie wnoszą wiele do jego obrazu = 50 zł mniej w domowym budżecie.
Trzeba posłuchać: „Fall Creek Boys Choir”, które równie dobrze mogłoby być bonusem na ostatnim albumie Bon Iver.

ŁONA I WEBBER „Cztery i pół”
Dobrze Wiesz/Asfalt 2011
8/10
„Spytaj o muzykę, nie ma w niej dla nas zjawisk obcych, zapytaj nas o nowy trend, a chętnie powiemy tobie o znacznie nowszych” – mistrz pozostał mistrzem, w dodatku bawi się w diagnozę pokolenia.
Trzeba posłuchać: Nowych beatów Webbera, które są lepsze niż stare beaty Webbera.

YANN TIERSEN „Skyline”
Mute 2011
7/10
To już nie tylko Yann Tiersen, ale czasami Mogwai Tiersen, a chwilami także Animal Tiersen, względnie Sufjan Tiersen – i naprawdę warto posłuchać, bo Francuz przepuszcza te wszystkie inspiracje przez pryzmat swojej wrażliwości, poza tym dbałości o szczegóły i o brzmienie nie stracił.
Trzeba posłuchać: „Exit 25, Block 20”, poza tym – Tiersena na koncercie w Warszawie, już 5.11.

STEVE REICH „WTC 9/11”
Nonesuch 2011
7/10
Reich się powtarza, ale pięknie się powtarza, a poza tym – kiedy, no, kiedy Reich się nie powtarzał?
Trzeba posłuchać: Narracji w utworze tytułowym, mało kto wśród kompozytorów potrafi tak wykorzystywać materiały dokumentalne – pod tym względem rzecz kojarzy się z operą „Three Tales”.

CUT HANDS „Afro Noise I”
Very Friendly 2011
7/10
Idealna ścieżka dźwiękowa do apokalipsy zombie, z którego to powodu najlepiej nie słuchać tego w tramwaju.
Trzeba posłuchać: Odpowiednio głośno, wtedy zdobędziemy 90 proc. doświadczenia koncertowego (dla tych, którzy nie widzieli Bennetta w Krakowie).

COLDAIR „Far South”
Antena Krzyku 2011
8/10
Pisząc to, czuję się, jakbym był jakimś drogim prowadzącym jakiś tani show w telewizji („zespół odpada, ale wokalista zostaje”), ale solowy Tobiasz Biliński jest niespodziewanie lepszy niż Kyst i wchodzi – mimo mnóstwa odniesień do amerykańskich wykonawców, od Sonic Youth po zespoły postrockowe, a może właśnie dzięki nim – na listę moich ulubionych polskich płyt roku.
Trzeba posłuchać: „I Wonder/Outdated”.

ROBEDOOR „Too Down to Die”
Not Not Fun 2011
8/10
Utwór tytułowy na 9/10, reszta ledwie na 6/10, ale czas trwania tytułowego rekompensuje tę dysproporcję – jak dla mnie to jest ostatnio to, co najlepsze w NNF.
Trzeba posłuchać: A jeśli napiszę, że utworu tytułowego?
.

KAMIL SZUSZKIEWICZ „Prolegomena”
Slowdown 2011
7/10
Pan Kamil Szuszkiewicz – inaczej już nie potrafię o nim myśleć – nagrał z doborowym składem muzyków album bliższy w stylistyce Pink Freud niż Profesjonalizmowi, rozwichrzony w partiach solowych, choć silnie osadzony rytmicznie. Ale spokojnie może konkurować i z jednym, i z drugim. Czołówka jazzowych płyt roku w Polsce, a rok mamy wybitny.
Trzeba posłuchać: „Skit”, „Pawana”.

DJ SHADOW „The Less You Know, the Better”
Island 2011
4/10
Skoro już jesteśmy w kręgu przysłów, proponuję nowe: cieniutka jest granica między cieniem a cieniasem -bo ten zestaw mocnych akordów gitarowych, floydowskich flangerów, funkowych beatów i sprawnych raperów/wokalistów (Posdnuos, Talib Kweli, Tom Vek) to stanowczo za mało jak na Shadowa.
Trzeba posłuchać: „I’ve Been Trying” – żadna wymówka, ale utwór się wyróżnia. Wielbiciele rockowej estetyki powinni oznaczyć sobie jeszcze „Warning Call”.

ANIA RUSOWICZ „Mój big-bit”
Universal 2011
4/10
Mieszanka starych kompozycji z epoki Ady Rusowicz i nowych utworów pisanych przez jej córkę – stylizację w aranżacjach to ja rozumiem, ale naśladowanie sposobu śpiewania matki budzi we mnie mocno mieszane uczucia.
Trzeba posłuchać: „Nie pukaj do moich drzwi” Niemena.

A festiwal Unsound ciągle trwa.