Retrowtorek: Gdy Penderecki był cool

Przetwarzać dziś Pendereckiego? Ale po co?? – to dość typowa reakcja na pomysł zbliżającego się Europejskiego Kongresu Kultury, czyli projekt Penderecki – Greenwood – Aphex Twin. Odpowiedź jest prosta: Przez ostatnie lata Krzysztof Penderecki miał z pewnością dużo ciekawych zajęć, ale żadne z nich nie wpływały zasadniczo na jego odbiór, wizerunek wśród młodszych słuchaczy. Innymi słowy – warto go przenieść w nieco inny kontekst, żeby zainteresować nowszą publiczność jego starszą muzyką.

Nie będę tu zgrywał fachowca od mistrzów symfonicznej awangardy XX wieku, przypomnę za to jazzową podróż Pendereckiego, która na początku lat 70. czyniła go postacią pierwszoplanową w zasypywaniu międzygatunkowych granic. Wystąpił mianowicie na czele dużej orkiestry jazzowej, w której skład weszli najlepsi europejscy improwizatorzy, m.in. Tomasz Stańko, ledwie 30-letni Peter Brötzmann na saksofonie, gitarzysta Terje Rypdal, świetny holenderski perkusista Han Bennink, niemiecki puzonista Albert Mangelsdorff i wielu innych. Do tego jeszcze kanadyjski trębacz Kenny Wheeler. Na parę lat przed orkiestrowymi działaniami Anthony’ego Braxtona musiało to brzmieć nie tylko imponująco, ale i być kompletnym zaskoczeniem dla publiczności. Rzecz była też wspólnym projektem z twórcą z innej strony muzycznego spektrum – zafascynowanym wschodnią duchowością improwizatorem Donem Cherrym. A całe przedsięwzięcie odbyło się przy okazji prestiżowego przeglądu muzyki współczesnej Donaueschingen Music Festival.

Pendereckiego, jak wspominał w wywiadzie zamieszczonym w programie imprezy, przyciągnęły do tej formy pracy eksperymenty Alexandra von Schlippenbacha, który swoją Globe Unity Orchestra (obejmowała m.in. kilku członków grupy kierowanej przez Pendereckiego – i jeszcze Jaki Liebezeita, późniejszego muzyka Can). Utwór, który przedstawił na koncercie (i który znalazł się na płycie), został napisany, przy czym autor przewidział elementy improwizacji – nie solowej, tylko w podgrupach instrumentów. I do tejże, jak i do ekspresji całości, potrzebni mu byli muzycy jazzowi („Muzycy jazzowi są oswojeni ze znacznie bardziej ekstremalnymi technikami niż ci z klasycznej orkiestry” – komentuje kompozytor).

Co wyszło z całego zapisanego na płycie koncertu? Świetny jest otwarciowy otwierający całość „Humus the Life Exploring Force” – pełen witalności utwór utrzymany w tradycji czarnej awangardy, rażący potężnym brzmieniem, ale zarazem melodyjny, stosunkowo przystępny (przynajmniej z dzisiejszego punktu widzenia), z mocno wyeksponowanymi partiami wokalnymi. Potem króciutki „Sita Rama Encores” oparty na tradycyjnych ragach hinduskich.
I wreszcie najważniejszy z polskiej perspektywy utwór „Actions for Free Jazz Orchestra”, w którym Penderecki prowadzi 14-osobowy zespół. Lekkiego kawałka się nie spodziewajcie, ale wyobraźcie sobie, jakie wrażenie ten swobodny utwór z kontrolującym poszczególne „akcje” instrumentów (stąd tytuł) i dynamikę Pendereckim mógł robić 40 lat temu. Ale i dziś przy okazji Kongresu – nawet z tymi samymi muzykami – można by było spokojnie do tego wrócić.

Niezbyt trudno dziś tę płytę znaleźć w jednym ze sklepów internetowych, w kompaktowej reedycji. Z pewnością warto sobie przypomnieć przed EKK. A do wrocławskiej imprezy wrócę jeszcze w najbliższych dniach.

DON CHERRY & KRZYSZTOF PENDERECKI „Actions”
Wergo 1972 / Intuition 2001
9/10
Trzeba posłuchać:
w wersji soft „Humus the Life Exploring Force”, w wersji hard – „Actions for Free Jazz Orchestra”.