10 strategii post-rocka

Nie mogę się wyrzec post-rocka. Od początku był oszustwem, bo trochę co innego ochrzcił w ten sposób wynalazca terminu Simon Reynolds, a co innego przywykło się tak nazywać – tu zostanę przy tym drugim ujęciu pojęcia. Ale nie mogę się wyrzec samej muzyki – dalej z chęcią pójdę na każdy koncert Mogwai w promieniu dziesięciu kilometrów, kupię każde wydawnictwo z obozu GY!BE w cenie poniżej 100 złotych oraz napiszę dobre słowo o Mono, nawet kiedy stali się już synonimem muzycznej konserwy. Kupuję też i śledzę nowe wydawnictwa. Być może robię to z czystej nostalgii za nurtem nośnym i rozwojowym przed dziesięcioma laty, a może przez wzgląd na dawne wzruszenia (pewnie zresztą na jedno wychodzi). A ponieważ każda postrockowa płyta wymaga poświęcenia jej dość długiego czasu, wypełniam go sobie sporządzaniem leksykonu strategii, jakie przyniósł ten styl. Bo jeśli jeszcze pamiętacie założenia, miał on uwolnić muzykę rockową pod względem formy i środków, wydobyć ją z konwencji, a tymczasem obudował się we własne konwencje znacznie szybciej niż stary rock. Za przykłady posłużą nowe wydawnictwa Explosions In The Sky i This Will Destroy You.

1. Z cicha pęk.
Zaczynasz bardzo cicho i bardzo długo zostajesz na ledwie słyszalnym poziomie, żeby odbiorca – który właśnie przygotowuje się do nocnego odsłuchu (rodzina śpi, sąsiedzi właśnie przestali hałasować) – lekko podbił głośność, a potem (zdenerwowany, że nic nie słychać) podbił ją mocniej, a potem jeszcze mocniej. A gdy już to zrobi, Ty masz gruchnąć tak mocno, żeby wystraszyć samego słuchającego, nie mówiąc już o jego śpiącej rodzinie i sąsiadach. Z oczywistych względów strategia „z cicha pęk” największe wrażenie robi na początku płyty (This Will Destroy You „Little Smoke”, Explosions In The Sky „Human Qualities”) i najlepiej wykorzystać ją na albumie najwyżej raz czy dwa.

2. Ciarki na piętach.
Tak naprawdę powinno się to nazywać: crescendo, ale nie chciałem stosować fachowych terminów muzycznych, by podkreślić popularyzatorski charakter słownika. Ogólnie: rób dokładnie to, co w punkcie pierwszym, ale stopniowo. jeśli jesteś miłośnikiem muzyki klasycznej, przypomnij sobie „Bolero” Ravela albo finał „W grocie Króla Gór” Griega. Jeśli punkt A jest początkiem kawałka, a punkt B jego końcem, masz sprawić, by w A było cicho jak myszka, a w B głośno jak mamut. Co prawda nikt nie wie, jak głośno buczał, wrzeszczał, beczał, czy co tam robił mamut, ale spróbuj najgłośniej jak potrafisz buczeć, wrzeszczeć, beczeć czy co tam innego. I utrzymać ten stan przez kilkanaście ostatnich sekund, po czym urwać w chwili największego natężenia, gdy słuchacze będą już mieli to, co w tytule podpunktu.

3. Zwalniaj!
Podstawowy modus operandi teksańskiej grupy This Will Destroy You. Zwalniali Mahler, Basinski i jeszcze paru – i dobrze na tym wyszli. Ty też możesz. Przyspieszyć zdążysz zawsze na końcu, wykorzystując to jako zamiennik opisywanego wyżej crescendo (TWDY „Communal Blood”)

4. Galopady kanonandy
Kiedy już zabraknie Wam pomysłu ma kolejne crescendo, budujcie je na bębniarskiej galopadzie zamiast na coraz potężniejszym riffie gitarowym (TWDY „Communal Blood”, EITS „Postcard from 1952”).

5. Delay zrobi, co swoje
Od dawien dawna efekt delay jest najlepszym przyjacielem gitarzysty i zdumiewająco skutecznym lekarstwem na brak pomysłów. Gracie pięć nut i próbujecie różnych ustawień delaya. Niektóre z pięciu zrobią pięćdziesiąt, a przy tym „dokomponują” melodię za Ciebie. Delay jest przydatny, gdy macie dwóch gitarzystów w składzie, a niezbędny, gdy macie jednego. Ale nawet gdy macie trzech gitarzystów – jak grupa Explosions In The Sky – możecie sobie kupić delaye i uczynić z przedelayowania swój znak firmowy.

6. Naturalnie się zapętlaj.
Explosions In The Sky zastosowali to na całej nowej płycie. Łącznie z tytułem. Zapętlanie motywów, atrakcyjne gdy mamy do czynienia z odbiorcą trzeźwym, ma kluczowe znaczenie, gdy mamy do czynienia z odbiorcą spożywającym marihuanę lub haszysz. A najbardziej zatwardziali odbiorcy post-rocka dzielą się właśnie na tych, którzy palą jedno albo drugie.

7. Tektura rządzi!
Ostatnią nietekturową płytą postrockową było najprawdopodobniej „Happy Songs for Happy People” grupy Mogwai. No dobra, może przesadzam, ale pogódź się z tym, że aby wydać nową płytę postrockową, musisz zużyć sporo tektury.

8. Przyczaj się.
Jeśli nie macie pomysłu, zejdźcie do poziomu delikatnego dronu – to pozwoli Wam przeczekać między jednym utworem a drugim, zostać w klimacie, a jednocześnie przejść płynnie do punktu 1, jeśli dawno go nie stosowaliście. (TWDY „Reprise”, „Killed the Lord, Left for the New World”). Uratowało to już niejedną płytę, której autorzy mieli ledwie 2-3 naprawdę dobre numery – tak jest również w wypadku nowego albumu This Will Destroy You.

9. Rozerwij słuchacza samą nazwą.
Czasem nawet bardziej niż czymkolwiek innym. Explosions In The Sky & This Will Destroy You.

10. Pamiętaj, że post-rock nie umiera nigdy.
Gdy napiszę, że podstawową strategią post-rocka jest grać post-rocka, to będzie to banał. Ale jest coś w tym, że stosowanie wciąż i wciąż tych samych strategii przynosi ciągle efekt, robi wrażenie. Cały ten styl jest jak wybrzmiewanie głośnego dźwięku – jak post-rockowy utwór, który wycisza się, wycisza – i zupełnie umilknie pewnie gdzieś w okolicach nieskończoności. Strategie stracą zupełnie swoje działanie też pewnie dopiero wtedy. Słuchacze będą więc tracić zapał bardzo stopniowo, wykruszać się powoli, a muzycy będą z zadowoleniem oddawać się graniu post-rocka, który z punktu widzenia nadawcy jest pewnie jednym z bardziej atrakcyjnych stylów muzycznych. Poza tym od czasu do czasu może Wam się udać poruszyć w słuchaczach tę wrażliwą strunę (TWDY „Glass Realms”)

EXPLOSIONS IN THE SKY „Take Care, Take Care, Take Care” (*EITS)
Bella Union 2011
5/10
Trzeba posłuchać:
„Postcard from 1952”.

Trembling Hands by Explosions in the Sky

THIS WILL DESTROY YOU „Tunnel Blanket” (*TWDY)
Monotreme 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Glass Realms”.

This Will Destroy You-Tunnel Blanket by GirlieAction