Wszystkiemu winna Kanada!

Kto był od lat jednym z epicentrów post-rocka? Kto wymyślił cyberpunka? Kto był największym wizjonerem świata mediów? Kto jest największą dla USA konkurencją w przemyśle gier wideo? Kto wyprodukował prawzór hipstera? Kto dał światu najgłośniejszych debiutantów rockowych XXI wieku? Kto miał lepszych niż USA songwriterów i songwriterki? A na dodatek ulubionych w Polsce piosenkarzy i piosenkarki pop? Jaki to kraj? A właściwie zaraz – monarchia, konfederacja, co u licha? Ich suwerenność do tej pory wzbudza dyskusje. Ba! Że zacytuję klasyków – „nie jest nawet prawdziwym krajem”:

Mam czasem wrażenie, że mimo tych wszystkich osiągnięć Kanada jest muzycznie wyjątkowo zakompleksionym krajem – większość muzyków z czasem wyprowadza się do USA, by operować na większym rynku. Szkoda, bo gdyby zostawali w Kanadzie, z czasem staliby się pewnie najbardziej poplątaną siecią połączeń międzyludzkich, w której poprzez studio Hotel2Tango, zbiorowości wyjątkowo licznych tam zespołów rockowych (wspomnijmy składy GY!BE, Broken Social Scene czy Arcade Fire) i wykonawców stale jeżdżących po świecie (Peaches, Gonzales), wszystko się poplątało. Do tego stopnia, że sami Kanadyjczycy nie wiedzą pewnie, kogo u siebie mają.

A mają na przykład naprawdę mocną konkurencję dla skandynawskiego electro-popu (The Knife / Fever Ray) w postaci tria Austra. Trochę w tym Bjork (włącznie z jej producentem Damianem Taylorem), sporo Fever Ray, a na koniec (w ładnym finałowym „The Beast”) nawet szczypta Soap & Skin. Miałem z ich debiutem „Feel It Break” niejakie problemy, bo w zasadzie nie przepadam osobiście za tego typu muzyką. Ale przyznaję – rzadko widuje się tak porządnie dopracowane płyty pop. Wszystko gra, wszystko jest na miejscu, są melodie, przeboje, nie odrzuca to-to po kolejnym przesłuchaniu. A odnotować to warto szczególnie dziś, w przeddzień koncertów Austry w Polsce. Zacytuję notę prasową organizatorów:

17.06 – Poznań, SPOT. (bilet normalny: 25 zł; bilet VIP: 50 zł)
18.06 – Warszawa, Powiększenie (bilet normalny: 45 zł, bilet VIP: 60 zł – jw.)

Hasło „VIP” należy tu rozumieć w ten sposób, że do koncertu nie jest dołączona lampka szampana, tylko płyta Austry. Ta, o której powyżej napisałem.

O ile na świecie obowiązuje podobno zasada sześciu stopni oddalenia, to w Kanadzie maja pewnie 2-3, a w tamtejszej muzyce zwykle wychodzi na to, że jest jeden. I tak Katie Stelmanis, wokalistka (łotewskiego pochodzenia) Austry, zna się dobrze z kolejnym wyjątkowo liczebnym kolektywem z Kanady – Fucked Up. Największą chyba – dotąd tylko pod względem szerokości składu, a teraz także ambicji artystycznych – grupa grająca hardcore-punka. Stelmanis udzielała się wokalnie na bardzo dobrej poprzedniej płycie tego zespołu „The Chemistry Of Common Life”.

Skoro przejście mamy już z głowy, można się skupić na płycie, która jest dziełem absurdalnie wręcz – jak na wymogi gatunku – potężnym. Po pierwsze, jest to concept album. Po drugie, mówiący o miłości. Po trzecie, śpiewany głosem Lemmyego z Motorhead – bo na dzisiejszej scenie rockowej potężny Pink Eyes jest jedyną postacią, której nie bałbym się z Lemmym zestawiać. Po czwarte, nie zapominajmy, że cały ten koncept zbudowany jest na trzech akordach, z tych najprostszych. Trzeba naprawdę nie lada talentu (i świetnej produkcji – oczywiście też dzieło zespołowe), żeby coś takiego się udało. A tu wyszło – nie wstydziłbym się zestawiać to z „Tommy” grupy The Who (są nawet różne drobne nawiązania – te riffy w „Serve Me Right” na drugim planie, te chórki sterczące na końcu „Remember My Name”!). Pisało się zresztą o wpływie grupy Townshenda już przy poprzednim albumie Kanadyjczyków. Tyle że – w przeciwieństwie do innych płyt koncepcyjnych – tutaj nie ma „klimatyzatorów”, wypełniaczy, powietrza, interludiów itp. Jest czysta piosenkowa adrenalina od pierwszej do ostatniej sekundy. Rzadko do tego stopnia dziwię się temu, czego słucham, ale punkowa opera, concept album w tym stylu? Sex Pistols spotykają Hawkwind. Genesis spotyka Fugazi. Nie-praw-do-po-do-bne.

Mam nadzieję, że i Fucked Up wrócą na koncert do Polski – występ na Offie dwa lata temu był znakomity, a tu mamy materiał, który może sprawić, że kolejny będzie kosmiczny. Ci ludzie przywracają mi, mówiąc wprost, wiarę w rock’n’rolla. Szarpią w moim ciele jakąś strunę, której dawno nikt nie poruszył. Ułatwiłbym potencjalnym złośliwcom zadanie, pisząc, że od czasów wczesnego Marillion, ale to nieistotne – podstawcie sobie tu cokolwiek, byle nie zignorować nowej płyty Fucked Up.

AUSTRA „Feel It Break”
Domino 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Beat and the Pulse”, „Lose It”, „Hate Crime”.

01 BEAT AND THE PULSE by AUSTRA

FUCKED UP „David Comes To Life”
Matador 2011
9/10
Trzeba posłuchać:
77’57” – tyle to trwa razem, ani się obejrzycie.

Fucked Up – Ship of Fools by Consequence of Sound