Powrót Bestii

Jeśli jesteś klaunem i nagle powiesz coś na poważnie, możesz być pewny, że zepsuje to odbiór twoich przyszłych dowcipów. Wiedzą o tym liczni polscy satyrycy, którzy wybrali kariery polityczne, a teraz powinni się dowiedzieć fani grupy Beastie Boys. Dwa lata temu nie skończyli tej płyty, przekazując niepokojącą informację o tym, że jeden z trójki nowojorskich hardcore’owców zmienionych w hiphopowców za sprawą magii lat 80. jest chory na raka. Terapia się powiodła, BB są znowu w komplecie i żeby zasygnalizować, że przeskoczyli ten trudny okres, wydali od razu część drugą tamtej przygotowywanej płyty. Przynajmniej jeśli brać pod uwagę tytuł.

Nie chodzi tylko o chorobę Adama „MCA” Yaucha. Ostatnia wokalna płyta grupy „To The 5 Boroughs” była poważnym, zaangażowanym albumem poświęconym Nowemu Jorkowi. Potem mieliśmy tylko słabiutki (i dość kuriozalnie nagrodzony Grammy) instrumentalny „The Mix-Up”. Dziś w kontekście „Hot Sauce Committee Part 2” mówi się o powrocie do dawnej estetyki z przełomu lat 80. i 90. W tekstach są typowe dla hip-hopu nawiązania do dawnych tekstów, z „(You Gotta) Fight For Your Right (To Party!)” na czele. Ale kto by im tam uwierzył, że wciąż są takimi bestiami, kiedy bardziej pasują do filmu Woody’ego Allena niż na deskorolkę.

Nieźle pamiętam pierwsze lata Beastie Boys, jako oddany fan ówczesnych podopiecznych Ricka Rubina, miałem słabość do ich image’u – rozwrzeszczanych, oblewających się piwem kolesi – ale uwielbiałem też oszczędną produkcję, w której liczyły się głównie instrumenty perkusyjne. „Hot Sauce…” odnosi się bardziej do okresu „środkowego”, kiedy BB uciekali w stronę funku. Mnóstwo organowych sampli, gitary z efektem wah-wah. Mnóstwo… no właśnie, trochę za dużo wszystkiego. Philippe Zdar z Cassiusa, który usiadł za konsoletą, zadbał o to, by tło muzyczne wpadało w funk, ale nie ostrzegł w porę, że jeśli partii będzie za dużo, to się z tego zrobi mętna zupa. przyniósł też – podejrzewam – syntetyczne basy, które lepiej sprawdziłyby się moim zdaniem w kolejnej francuskiej produkcji tanecznej niż w oldskulowym hip-hopie.

Na fali nostalgii słucha się tego naprawdę miło, ale obawiam się, że przez 25 lata, które minęły od czasu ukazania się pierwszej płyty Beastie Boys, zebrało się trochę publiczności, dla której nostalgia nie będzie miała w tym wypadku żadnego znaczenia. Najlepiej bronią się stosunkowo najświeższe w brzmieniu fragmenty nawiązujące do dubu czy reggae – ciekawsze na pewno niż ostatnia płyta Gorillaz.

BEASTIE BOYS „Hot Sauce Committee Part 2”
Capitol 2011
6/10
Trzeba posłuchać:
„Make Some Noise”, „Don’t Play No Game That I Can’t Win” z towarzyszeniem Santigold, „Multilateral Nuclear Disarmament”.

Hot Sauce Committee Part Two by Beastie Boys