Hindus, który prześcignął wszystkich
Nawet o tym nie wiedział. Ja też nie miałem o tym pojęcia. Wiedzieli za to w holenderskiej firmie Bombay Connection, która w ubiegłym roku wydała najpierw winylową, a potem kompaktową reedycję płyty Charanjita Singha zatytułowanej „Ten Ragas to a Disco Beat”. Oryginalnie ukazała się w roku 1982 nakładem indyjskiej filii HMV. Sam Singh ze zdziwieniem przyjmuje metkę „ojca muzyki acid house”, którą mu przypinają, więc prawdopodobnie dalej nie wie, o co chodzi. Za to ja po kilku dniach obcowania z tą płytą, wiem, że natychmiast muszę się tym podzielić na blogu.
Do tej pory myślałem (i nawet zacząłem notować w książce, o której pewnie tu już wspominałem, a która ukaże się nie wiadomo kiedy), że historia acid house’u wyglądała w skrócie tak:
Marshall Jefferson, urzędnik pocztowy z Chicago, poszedł ze znajomym gitarzystą do sklepu muzycznego (dla towarzystwa), by tam doznać olśnienia, gdy zobaczył najnowsze maszyny do tworzenia własnych utworów. „Z tym urządzeniem możesz grać na klawiszach, nawet jeśli nigdy nie brałeś lekcji” – powiedział mu sprzedawca, pokazując sekwencer Yamahy. A że Jefferson miał zdolność kredytową, kupił natychmiast i sekwencer, i syntezator, i automat perkusyjny, i jeszcze mikser, żeby to wszystko podłączyć u siebie w domu. Jefferson trafił na urządzenie Roland TB-303, które wychodziło z produkcji, bo było w opinii samych wytwóców kompletnym niewypałem. Miało służyć jako pomoc przy tworzeniu podkładów basowych trenującym samotnie gitarzystom, ale – podobnie jak w wypadku automatów TR-808 – jego dźwięk był tak nierealistyczny, że mało kto zwracał uwagę na to pierwotne zastosowanie. TB-303 miał zupełnie inne zalety. Jefferson oraz duet DJ-a Pierre’a i Earla „Spanky” Smitha niezależnie od siebie trafili na to urządzenie i wykorzystali możliwość synchronizacji tego basowego syntezatora z automatem perkusyjnym. W banalnie prosty sposób można było wyprodukować dzięki nim transowy podkład rytmiczny, a kręcąc gałkami syntezatora bez żadnej dodatkowej wiedzy przetwarzać dźwięk, powodując, że raz był metaliczny, przenikliwy i agresywny, a raz ciepły, głęboki i dudniący. Pomysł przeniesienia tego brzmienia do klubu przyszedł natychmiast. Pierre i Spanky nazwali się Phuture (bo obawiali się, że nazwę Future – czyli „Przyszłość” – na pewno już ktoś zastrzegł) i nagrali utwór „Acid Tracks”. Doświadczonym w dziedzinie używek bywalcom chicagowskich klubów – z The Music Box Rona Hardy’ego na czele – to przenikliwe, atakujące brzmienie kojarzyło się jednoznacznie z doświadczeniami po zażyciu popularnego „kwasu”, czyli LSD. To z kolei zaowocowało nazwą acid house. Był rok 1985.
No więc lipa. Okazuje się, że przed 85 rokiem ktoś już docenił TB-303. Był to hinduski twórca drugorzędnych soundtracków do bollywoodzkich filmów Charanjit Singh. Zsynchronizował ze sobą TB-303 i automat TR-808, a resztę grał na świetnym analogowym syntezatorze Roland Jupiter-8. Tym, który wykorzystywali chętnie Duran Duran i Depeche Mode, na którym Yes nagrywali „cyferki” i oparty był motyw przewodni z „Gliniarza z Beverly Hills”. Jego utwory to z grubsza właśnie hinduskie ragi (jak w tytule), tyle że grane na hipnotycznych podkładach rytmicznych z niezwykle charakterystycznym, agresywnym pulsem basowym TB-303. Singh nagrał swoją płytę w dwa dni, wydał i… przepadła, aż do dziś, z grubsza biorąc. Autor wciąż mieszka w Bombaju, nie doczekał się splendorów, hołdów i remiksów. No dobra, remiksy już zaczynają powstawać.
„Ten Ragas” brzmią oczywiście egzotycznie i odrobinę anachronicznie w warstwie melodii, snującej się, meandrującej i latającej w tę i we w tę po gamach niczym rozbudzona mucha po pokoju. Trzeba się w to wczuć. Natomiast to, co kompletnie rozkłada na łopatki, to minimalistyczna instrumentacja. Łatwo takie nagranie schrzanić przesadą w wykorzystaniu elektronicznych urządzeń, a tu usiadł muzyk świadomy, który grupę Kraftwerk i jeszcze pewnie Giorgio Morodera – jestem przekonany – znać musiał, ale nie miał pojęcia, co w tym samym czasie dzieje się w Chicago czy Detroit.
CHARANJIT SINGH „Ten Ragas to a Disco Beat”
HMV 1982/Bombay Connection 2010
8/10
Trzeba posłuchać: Niektórym wystarczy pierwsza raga: „Raga Bhairav” z wokoderowym wstępem „Om Namah Shivaya”. Ale zapewniam – warto posłuchać też kolejnych fragmentów – „Raga Yaman” czy „Raga Kalavati” są świetne.
Komentarze
Przez to ze Hindus, to automatycznie nasuwa sie skojarzenie (bliskie zreszta), ze moze byc rowniez ojcem goa-trance:)
Bartek, a myślałem, że mnie nie zaskoczysz! Duża rzecz.
@El Topo –> Biorąc pod uwagę te arpeggia syntezatorowe – jak najbardziej.
@Piotrek –> Miło Cię tu widzieć. 🙂
Tak złe, że aż dobre… 😉 Nawiązując do prekursorstwa bohatera niniejszego wpisu, dorzuciłbym jeszcze jedną, bardzo bliską memu sercu, nazwę – Muslimgauze… 😉
Ha! Pierwszy raz chyba znałem coś na długo przed gospodarzem – gdzieś tak od minionego lata. Taka drobniutka satysfakcja 🙂
Znakomite.
Ten „Hindus” to mniej więcej sikh – z małej litery, czyli wyznawca religii. Ale, rozumiem, że on z Indii. Więc Indyjczyk (tak, jak Pakistańczyk, Irańczyk, Indonezyjczyk, Wietnamczyk i tak dalej). Co prawda jakisś uczony każe Indyjczyka nazywać Indusem, ale – o ile pamietam ze szkoły – Indus to największa rzeka w Pakistanie. A może się mylę?
@Janina Nowicka –> Zdecydowanie Hindus (mieszkaniec Indii). I z pewnością z wielkiej litery. Religia (hinduizm, sikhizm itd.) mnie w tym wypadku nie interesuje. Nie wiem, o jakim uczonym Pani pisze, ale dylemat rozwiązuje tu słownik. 🙂
nie dlamnie to.
a co Panstwo na nowe gang gang dance? dawno nie slyszalem nic takiego. i 11 minutowy singiel…:) rewelacja.
Noooo, dobreee! 🙂
@Janina Nowicka –> …a tak spoza słownika dodam, że każdy sikh jest Singhem, ale nie każdy Singh jest sikhem.
Wysłuchałem do połowy i … odkurzyłem stare winyle Ravi Shankar’a. Do drugiej połowy już nie wróciłem.
właśnie, a propos winyli – fajnie to brzmi na -8 :] serio.
pozdrawiam, wlasnie dodalem do rss ten blog oraz Pana Szubrychta, dzięki!