Nie dla dzieci (a jeśli już, to tylko dla pogańskich)

Żeby obejrzeć ten wpis do końca, musisz być dorosły. Jeśli masz 18 lat lub więcej, idź dalej, jeśli nie, i tak pewnie pójdziesz, żeby zobaczyć, jakież to wielkie (i czy w ogóle wielkie?) sekrety ukrywają obleśne staruchy. Ale usłyszysz, że nie powinieneś, bo (już samo wspominanie o tym kwalifikuje się na czerwony znaczek) aż dwie bohaterki klipu grupy Grinderman wystawiają na widok publiczny gołe piersi. Co prawda bardziej szkodliwe społecznie rzeczy zobaczysz w Faktach TVN, ale społeczna hipokryzja zakazuje dzieciom w wieku 3-18 lat dostęp do gołych kobiecych piersi. Mnie przynajmniej YouTube poprosił o zalogowanie.

Poza kadrami niecenzuralnymi w nowym, niezmiernie ciekawym [co mogę spokojnie pisać, bo dzieci już nie czytają wpisu, tylko ruszyły na dół obejrzeć klip] klipie Grindermana są już tylko i wyłącznie rzeczy błahe i niepedagogiczne. Z moich ulubionych: Warren Ellis w stroju małpy, a potem puszczający atomowego bąka, Nick Cave strzelający promieniami śmierci z oczu, zresztą cały klip to ciąg „momentów”. Piosenka nosi tytuł „Pogańskie dziecię”, a cała filmowa opowieść wygląda mi trochę na żart z formuły tak zwanych „wersji dosłownych” (literal versions) – teledysków opowiadających w warstwie wizualnej dokładnie to, co się dzieje w tekście. To zjawisko jest od dawna modne na YT.

Co do płyty, to ciągle jeszcze się cieszę, że Nick Cave odkrywa na nowo uroki grania w zespole, bo zawsze daje to jakąś minimalną odmianę w stosunku do jego pracy z The Bad Seeds, która szła już powoli w solową działalność ponurego balladzisty. Rwane, żywiołowe, surowe punkowe utwory Grindermana oddają hołd tym samym bluesmanom, których Cave wielbi w swoich balladach, ale jest to hołd nieco bardziej gwałtowny (i ten blues to, zaryzykuję, coś co chyba najmocniej odróżnia Grindermana od The Birthday Party). Mamy więc coś zupełnie innego, a zarazem duch jest ten sam, muzycy zresztą też, choć obsadzenie Cave’a i Ellisa w rolach zarzynających swoje instrumenty gitarzystów prowadzi siłą rzeczy do wniesienia jakiegoś ożywczego aspektu, styl obu jest przynajmniej dość oryginalny. Obie płyty Grindermana – troszkę nierówne, ale jednak dość wciągające – niosą też pewną naukę. Otóż jeśli zrobisz coś w zespole, masz większą gwarancję, że coś przyzwoitego z tego wyniknie. Gdy zrobisz coś samemu, albo jako niekwestionowany lider, jest szansa, że będą z tego nici – ale z drugiej strony może też wyjść z tego coś genialnego. Dlatego Grinderman tworzy albumy po prostu bardzo przyzwoite.

Czy aby nie szkoda, że nie przeczytają tego ci spośród odbiorców poniżej 18 roku życia, którzy wzięli sobie do serca moje ostrzeżenie na początku wpisu? Nie – bo jeśli byli na tyle naiwni, to mnie przynajmniej zupełnie ich nie żal.

GRINDERMAN „Grinderman 2”
Mute 2010
7/10
Trzeba posłuchać:
„Heathen Child”, „When My Baby Comes”, „Evil”, „Bellringer Blues”