Dlaczego winyle i kasety sprzedają się na pniu
Wiadomo, że analogowe źródła są w modzie. W nowej „Polityce” wspominamy nawet o renesansie kasety magnetofonowej, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Sam doświadczam tego zjawiska od paru miesięcy, wchodząc w świat wytwórni takich jak Not Not Fun, Digitalis (Ltd.), Moamoo, Blackest Rainbow Records czy innych produkujących ciekawą, psychodeliczną muzykę, czasem z kręgu modnego hypnagogic popu. Kupuję je zwykle w plikach mp3 lub FLAC, bo inaczej się nie da. Nie dlatego, że nie ma, ale dlatego, że już sprzedane! Było, ale zeszło. Modus operandi nowych firm polega bowiem na tym, żeby stwarzać popyta, wydając krótkie serie winyli lub kaset, a kompakty najczęściej w ogóle ignorując (ewentualnie też proponując ograniczone nakłady CD). Snobizm? Niekoniecznie. Jeśli ktoś wychodzi z założenia, że mp3 (czy nawet FLAC) jest tylko pomocniczym, drugorzędnym formatem do słuchania muzyki, że fajnie (kaseta) lub dobrze ze względu na dźwięk (winyl – choć niektórzy zaprotestują, że przecież kaseta też jest świetnym nośnikiem) mieć coś materialnego na półce. Dla mnie to praktycznie konieczność, biorąc pod uwagę to, że czasem muszę moje płyty zanieść do radia. Dla małych wytwórni to również rzecz praktyczna, bo nie maja pieniędzy na duże nakłady, więc działają z doskoku – 300 sztuk tego, 500 tamtego. Kasety są tu szczególnie dobre jako nośnik – bo tanie w produkcji.
Czasem argumentem jest fakt, że kasety trochę niewygodnie kopiuje się do plików mp3, by je umieścić w sieci. Ale tylko czasem, bo przecież większość limitowanych edycji kaset i winyli sprzedaje się w tym samym czasie jako mp3, już w edycji nielimitowanej.
Zostaje mi w takim razie ganianie po internetowych sklepach i szybkie zamawianie albumów, których często w ogóle nie znam (to dobra metoda na wyciągnięcie od słuchaczy ich pieniędzy swoją drogą), czasem kierując się jakością poprzednich produkcji, a czasem zupełnie w ciemno. I skazywanie się na liczne rozczarowania. Giuseppe Ielasi wydał niedawno w limitowanym nakładzie płytę „15tapes”, którą kupiłem dla okładki, a ta – choć śliczna w internecie – w limitowanej edycji CD ma urok odbitej na powielaczu. Podobnie bywa oczywiście z jakością muzyczną autorów kaset czy winyli z wymienionych wytwórni. Na Off Festivalu (miało już nie być, wiem), na stoisku niezawodnego Gusstaff Records (& Mailorder – szczegóły tutaj) kupiłem kolejne kasety – E-men, jeden z pierwszych projektów Geira Jenssena z Biosphere, oraz dostępną tylko w tej postaci Janę Winderen. I musiałem się przeprosić ze starym magnetofonem, który zajmuje dodatkowe miejsce – same problemy.
Piszę o tym także dlatego, że singiel duetu Games „Everything Is Working” jest przykładem takiego właśnie działania. Ja wprawdzie kupiłem go we FLACU – i przedpremierowo – w sklepie Boomkat, ale już kusi wersja „fizyczna” – w sprzedaży jest od dwóch dni i pewnie zaraz się skończy, bo to nakład 1000 egzemplarzy. O tutaj. Na cenę 7,50 dol. trzeba patrzyć z dystansem, bo za przesyłkę do Polski firma Hippos In Tanks życzy sobie jeszcze dwa razy tyle, co dość absurdalne. Wszystkich chętnych informuję więc, że dziś wieczorem płyta w Trójce, w Programie Alternatywnym – w całości, w końcu to tylko dwa utwory. Pora odświeżyć magnetofony, nieprawdaż?
Games to duet: Daniel Lopatin (znany bardziej jako Oneohtirx Point Never) i Joel Ford (z Tigercity). Nie jest to kolejna wersja syntezatorowych wodospadów Lopatina, tylko zwarta, ba, prawie piosenkowa forma upleciona na bazie lekko pociętych pętli rytmicznych – jak u Prefuse 73 albo nawet Toro y Moi. W wydaniu Lopatina przypomina mi to pytania zadawane awangardowym artystom: „Ale czy potrafisz pan namalować konia?”. Otóż tak, w ten oto sposób Daniel Lopatin udowodnił, że potrafi też namalować konia. W dodatku zrobił to z gracją.
GAMES „Everything Is Working”
Hippos In Tanks 2010
7/10
Trzeba posłuchać: To krótka płyta, zdążycie w całości. Poniżej 2 minuty i 40 sekund, a to już większa część singla.
Komentarze
przesłuchałem wideło…
… i zastanawia mnie fakt, że kupujesz takie rzeczy w necie w postaci plików.
co innego fizyczny nośnik- niechby to była tektura ze słowem „dziękuję”- i żadnych dźwięków- tylko dyplom- temu się nie dziwię.
ale kupowanie tego co usłyszałem w postaci 01… to co to niby miałoby być? ładne- ok. ale żeby to kupić, by słuchać? przecież to jest skrajnie bylejakie! ładne, ale tak wtórne, tak komputerowo-sypialniane , że skąd! że gdzie tutaj niby pojawia się chęć Twoja do zakupu, bo nie kumam… przecież się Artysta na tej kasie nie wzbogaci…
może po prostu- dary chcesz słać? chwalebne to i oczywiście nienaganne… ale czy do rąk artysty datki Twe będą docierać nieuszczknięte? to jest zasadnicze zapytanie…
głupio gadam? za negatywną moderację i za kopa w ryj się nie pogniewam.
zdrowia & indżoj!
ps. i ogólnie to już tyle pewnie. odmiękam z hobby-netu na jakiś czas. kompletna rozpolityczniona ruina. pierdolę.
@Pierre Melą –> Nie pogniewasz się, bo Cię nie zmoderuję negatywnie. Pytanie jest zresztą zasadne. Ale odpowiedź dość prosta: w przeciwieństwie do większości ludzi, którzy czytają tego bloga, zarabiam pieniądze z pisania o muzyce i/lub prezentowania jej w radiu. To znaczy zarabiam pewnie głównie na kolejną muzykę, ale są to pieniądze. Nie będę więc wyciągał muzyki z torrentów do prezentacji radiowej, tylko kupię ją z pierwszej ręki. Chodzi także o pewność, że rzecz, którą mam, jest takiej jakości, jaką sobie artysta wymyślił. Ja po prostu nie mam w tej sprawie wymówek. Powinienem powiedzieć, że nawet oryginalnie kupiony plik mp3 to jakość bijąca na głowę to, co słychać z tego youtube’a.
Dary słać? Niekoniecznie, chociaż pamiętaj, że za wolnym dostępem kryje się duch freeware’u – bierz za darmo, ale jeśli ci się podoba, to płać. Dlatego płacę na Wikipedię. Bo z niej korzystam.
A dlaczego kupiłem akurat Games? Bo mi się podoba Lopatin i chciałem się przyjrzeć bliżej różnym rzeczom, które nagrywa. Tu jest jeszcze prościej. Ale oba te argumenty to pewnie rzecz na zupełnie oddzielne wpisy.
magnetofonom i kasetom mówię stanowcze „nie”
Do mody na winyle podchodziłem jak do jeża w raybanach i szaliku w lecie, nie wyobrażając sobie jak nosnik analogowy i do tego podatny na uszkodzenia do tego stopnia że nie ma nadziei na zero trzasków, może dać lepszy dżwiek od sterylnej CD. Nazywałem to retronaiwnością. Całkiem niedawno sprzątałem z ojcem piwnice (przy moim leku przed pajakami to był wcale heroiczny czyn) sprowadziłem sobie na pokoje znaleziony pod stertą pająków (zgroza!) adapter i… teraz jestem w Londynie i szlajam sie po różnych rough trade’ach w poszukiwaniu winyli. Zero sentymentów, żeby była jasność. To po prostu brzmi.
A ja znam ludzi u nas w mieście, którzy mimo kilku przeprowadzek nadal trzymają stosy kaset. W tej chwili część z nich to białe kruki. Sam zostawiłem sobie kilkadziesiąt oryginalnych kaset wydawanych przez polskie wytwórnie niezależne oraz nawet majorsów [chociażby mam sentyment do debiutu Tindersticks na kasecie:)]. Nota bene we wtorek kolega, który udzielał się w nagraniu płyty El Banda pokazywał mi wydanego przez Pasażera winyla. To ma moc uwodzenia! Przypomniała mi się zaraz książka Nicka Hornby „Wierność w stereo”.