Afryka w Polsce i fotostory w Powiększeniu

Warsztaty fotograficzne w klubie Powiększenie? Brzmi jakby wszystko było na miejscu. Ale nie jest. Wczoraj miałem okazję odwiedzić po raz kolejny ten zacny warszawski klub z kiszkowatą salką koncertową, która – o dziwo – brzmi coraz lepiej. Zdaje się, że coś poprawili, jeśli chodzi o nagłośnienie. W dodatku zamontowali na dole klimę. Co bardzo mnie cieszy, bo w Warszawie Powiększenie – jeśli chodzi o program – nie ma w tej chwili konkurencji.

The Black Heart Procession okazali się bardzo solidnym zespołem koncertowym – wybitnymi muzykami może nie są, ale jak ja bym chciał, żeby wybitne polskie zespoły alternatywno-rockowe miały tak niezawodnego wokalistę i tak precyzyjnie grającą sekcję rytmiczną. Takie rzeczy najlepiej testuje się na żywo, w dodatku jeszcze lepiej w małej sali, gdzie słychać wszystko.

Ale nie o tym miało być. Nie wiem, czy zauważyli to inni uczestnicy koncertów w Powiększeniu, ale z racji kameralnego charakteru i bliskości sceny i widowni, odbywają się tam każdorazowo nieformalne warsztaty fotograficzne. Prawie całą szerokość pierwszego rzędu wypełniają fotografowie, którzy z różnym stopniem profesjonalizmu wyginają się i strzelają fleszami, żeby uzyskać perfekcyjne zdjęcie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby następnego dnia gazety prześcigały się w publikowaniu zdjęć artystów występujących w warszawskim klubie. Ale niestety, gazet, które dałyby pokoncertowe zdjęcie z The Black Heart Procession to ja po prostu nie znam. Setek, tysięcy z takim trudem robionych fotografii nie można więc zobaczyć nigdzie. Jestem przeciwnikiem zabierania ludziom aparatów i ograniczania liczby megapikseli, bo w tych czasach to idiotyczne, ale może fotografowie by się pochwalili tym, gdzie w internecie można je obejrzeć – w rewanżu za to, że wcześniej poprzeszkadzali swoim pstrykaniem, hem?

Płyta, którą chciałbym dziś polecić, ma dużo wspólnego z tropikalną pogodą. W marcu wytwórnia Strut wznowiła ciągle mało znaną kompilację utworów z Afryki pod mało pociągającym tytułem „Afro-Rock”. Już widzę, jak nawet miłośnicy Mulatu Astatke albo dźwięków z Mali obchodzą ją szerokim łukiem, wychodząc z założenia, że ot, kolejny mało wartościowy składak. Poza tym rock w Afryce?…

Nic z tych rzeczy – to jest pozycja kluczowa, w końcu afrobeatowych (czyli funkowych po afrykańsku – bo rock jest tu tylko w tytule) artystów z Ghany, Kenii, Zairu i Sierra Leone z lat 70. nie grają na co dzień w najbliższym domu kultury. Ich nagrania są rzadkością nawet w kategoriach afrykańskich (trafiły się tu nagrania w ogóle niepublikowane wcześniej, jakieś strony B singli, których nie znamy nawet ze strony A i tak dalej), a wszyscy ci mniej znani konkurenci Feli Kutiego czy Miriam Makeby pokazują jak blisko była Afryka zachodniej kultury muzycznej w tamtej epoce, a zarazem w jaki sposób zachowywała swój charakter i tożsamość. Tyle, jeśli pominąć naturalną przyjemność ze słuchania. W sam raz na gorące popołudnie i na ścieżkę dźwiękową do mistrzostw świata w RPA.

Jaki ma to związek z klubowymi fotografami? Na okładce tego albumu (to mnie zresztą przekonało do tej płyty na samym początku) jest scena, dla której nawet w Powiększeniu wyjąłbym z kieszeni komórkę, przepchnąłbym się przez kółko fotograficzne i zrobił zdjęcie.

RÓŻNI WYKONAWCY „Afro-Rock Volume One”
Kona 2001/Strut 2010
8/10
Trzeba posłuchać:
Dackin Dackino „Yuda”, Jingo „Fever”, Geraldo Pino „Heavy Heavy Heavy”

A tutaj można sobie pobrać za darmo (i legalnie) sampler zacnej wytwórni Strut.