Wściekli jak Grecy

Proszę tylko popatrzeć na zdjęcia z Grecji. Parę tygodni wystarczyło, by ci sami ludzie, którzy na luzie popijali sobie ouzo, wylegli na ulicę, trzymając w rękach butelki po ouzo. Zsiedli z brzęczących skuterów i w kaskach na głowie ruszyli na policję. Strażacy, zamiast sprawdzać zabezpieczenia przeciwpożarowe w hotelach przed sezonem, gaszą płonących ludzi. Nawet psy, które leniwie wylegiwały się na słońcu, wydają się nagle okrutnymi brytanami. Gdyby ktoś potrzebował odpowiedniej ścieżki dźwiękowej do tych szaleńczych południowych rozruchów, powinien zwrócić uwagę na grupę Shining z Norwegii. Mnie przypomniał o niej niedawno Martin Horntveth z Jaga Jazzist w czasie koncertu swojej grupy w Berlinie. „Przyjedzie tu do was niedługo zespół Shining! Musicie to zobaczyć, to dopiero jest diabelska muzyka!” – powiedział.

Istotnie, diabelska, zresztą norwescy jazzmani tradycyjnie przyjaźnią się z metalowcami, a w grupie Shining jedni mieszają się z drugimi, przy czym frakcja metalowa, jako głośniejsza i bardziej szatańska, stopniowo przejmuje kontrolę. Na tegorocznym albumie „Blackjazz” przejęli ją już dokumentnie. Co ich odróżnia od setek innych szarpidrutów? Choćby szacunek do instrumentów klawiszowych (ani chybi pozostałość po jazzie) i saksofonu (podobnie), który zresztą tak świetnie się sprawdza w mocnej gitarowej muzyce (wspomnijmy choćby The Stooges i Hawkwind), że powinien być w niej używany częściej. Można mówić, że ich muzyka jest bardziej eklektyczna od przeciętnych metalowców, ale gdzie są ci „przeciętni metalowcy” w dzisiejszych czasach?

Zapytacie Państwo, gdzie jest w tym wszystkim jazz. W tym miejscu muszę sięgnąć do historii, do lat 80. i narodzin thrash metalu, do którego muzycy Shining się odwołują. Otóż jazz jest dokładnie tam, gdzie był u zespołów thrashmetalowych, które w latach 80. robiły sobie żarty z dziennikarzy, wmawiając im, że swoje opętańcze suity opierają (oczywiście!) na jazzie. Nie będę pisał gdzie, bo obraziłbym inteligencję tych, którzy się domyślili, albo obraził obyczajową wrażliwość tych, którzy bali się domyślać. Tym bardziej, że tego typu grupy w podobnym poważaniu mają wszystkie gatunki. Strach ich słuchać – tak jak patrzeć na dzisiejszych Greków – ale nie sposób się powstrzymać. Tak to jest, jak ktoś się wyrwie z dotychczasowej konwencji. Jedni tłukli dotąd tylko talerze, w dodatku w chwilach radości. Za chwilę trudno ich będzie powstrzymać przed rzucaniem czegokolwiek w kogokolwiek. Drugich znamy z łagodniejszego repertuaru (Morten Qvenild nagrywa cichuteńkie ballady z Susanna and the Magical Orchestra!), ale gdy dziś brną w głośną i mocną muzykę z taką energią, to trudno sobie wyobrazić, do czego będą zdolni na kolejnej płycie.

SHINING „Blackjazz”, Indie Recordings 2010
7/10

Trzeba posłuchać: Niektórym wystarczy to, co poniżej, by się zniechęcić na całe życie. Inni nie będą przebierać w utworach, tylko posłuchają od razu w całości.