Pomóżcie się uwolnić

Nowa płyta Phosphorescenta jest jak zwycięstwo Hiszpanów z naszymi w piłkę nożną. Świetnie zagrane, ale aż za łatwe. Słucha się tego raz za razem i trudno się oderwać. Dość konwencjonalna, ale wciąga. Nie jest wybitna, ale przyjemna na pewno. Czuję, że dopóki nie spróbuję tego uporządkować, to się nie oderwę.

Mocne wejście z dęciakami w „It’s Hard To Be Humble” to zupełnie tak jak to Davida Villi po podaniu Andresa Iniesty na 1:0. Niby nie ma w tym większego wyrafinowania, ale jest odpowiednie tempo. Szkolna zagrywka ośmieszająca polską linię obronną i David Silva strzela drugą bramkę. „We’ll Be There Soon” to podobnie szkolne folkowe zagranie – akustyczna ballada na trzy. Polubicie ją też raz, dwa, trzy. „The Mermaid Parade” jest jak uderzenie po ziemi Xabiego Alonso – coś na granicy prostactwa (ale idealnie zmylone przez polskiego obrońcę), ale o klasie decydują dobre szczegóły. W wypadku Matthew Houcka (to prawdziwe nazwisko Phosphorescenta) – świetne technicznie śpiewanie balansujące na pograniczu mainstreamowego country, ale jednak nigdy nie przekraczające granicy dobrego smaku. Wtoczona po nogach Kuszczaka bramka na 4:0 Cesca Fabregasa, który idealnie urwał się z linii spalonego, niech będzie w takim razie odpowiednikiem „I Don’t Care If There’s Cursing”, efektem ładnego rozegrania, trochę hipnotyzującego słuchacza – dla mnie stała się pierwszym ulubionym punktem zaczepienia na tej płycie.

Co my tam jeszcze mamy? „Hej, Me I’m Light” – monotonne coś z niczego, ale jaki klimat. Najbliżej Bonniego „Prince’a” Billy’ego, do którego Matthew Houck bywa coraz częściej porównywany. Szybka kombinacyjna akcja zakończona trafieniem Fernando Torresa to też był efekt usypiania czujności. A na koniec myślicie sobie: no, teraz będzie banalna ballada w klasycznym stylu elektrycznego Neila Younga. Bo zaczyna się właśnie „Los Angeles”. I już prawie wyłączacie z poczuciem, że usłyszeliście wszystko, ale… nie wiadomo kiedy robi się z tego najlepszy utwór na płycie, za chwilę będziecie chcieli, żeby ten dialog gitar (Houck często na tej płycie błyszczy jako gitarzysta) trwał w nieskończoność. Strzał Pedro na 6:0 też prawie się udało obronić, a ostatecznie podejrzewam, że to on najbardziej przybił trenera, wbił w fotele polskich fanów futbolu, no i najbardziej zepsuł humor naszej obronie i Kuszczakowi.

To tyle. W ten sposób zagram to jeszcze wieczorem w radiu i w końcu może przerzucę problem z obsesyjnym słuchaniem tego albumu na kolejne osoby. Choć oczywiście taki problem to coś bardzo miłego – też jak nasza porażka z Hiszpanią. Przy pierwszym golu zagryzacie wargi, przy drugim machacie ręką, przy trzecim już dawno oglądacie coś innego, ale gdy wrzeszczą sąsiedzi z dołu, to macie wątpliwości, czy to z żalu, czy na wiwat. Potem przychodzi czwarty wrzask, co was przekonuje, żeby jednak włączyć telewizor. A jak już włączacie, to piątą bramkę przyjmujecie z entuzjazmem – jakbyście od początku Hiszpanom kibicowali. A ponieważ nie ma nadziei na to, żeby Polacy coś strzelili, a bramki to ładna rzecz, zaczynacie trzymać kciuki, żeby Hiszpanie strzelili jeszcze jedną. Na koniec krzyczycie na wiwat razem z tymi na dole.

PHOSPHORESCENT „Here’s To Taking It Easy”
Dead Oceans
7/10
Trzeba posłuchać:
„Los Angeles” i „I Don’t Care If There’s Cursing”