Prezydent nie zażywa – i przegrywa
Nie podejrzewam Bronisława Komorowskiego o słabość do marihuany. Jakoś mi to do niego nie pasuje. Nie muszę nawet pytać. Może dlatego, że wychowywała mnie kultura popularna. A przede wszystkim muzyka, przy której – jak w żadnej innej dziedzinie – zwykle nie trzeba nawet pytać, czy artysta palił, wystarczy posłuchać. I w wypadku wielu spośród moich ulubionych gatunków diagnoza będzie zawsze pozytywna. Co tylko świadczy o kulturotwórczym znaczeniu tej używki. W Polsce od kilku lat służy ona do czego innego: do napędzania statystyk przestępczości narkotykowej. Nie zgadza się z taką sytuacją inicjatywa ustawodawcza „Wolne konopie”, stąd obywatelski projekt zmiany ustawy. Żeby jednak zacząć zbierać pod nim podpisy, komitet musi się zarejestrować. I prezydent, jeszcze jako kandydat do prezydentury, na zarejestrowanie komitetu się nie zgodził. Teraz Sąd Najwyższy uchylił postanowienie marszałka Komorowskiego. Droga do zliberalizowania ustawy (swój pomysł zmian, o wiele mniej liberalny, ma też rząd – ale idę o zakład, że przed wyborami nie zostanie przegłosowany) stoi więc otworem.
Gdyby ktoś miał mnie zapytać o opinię, to uważam, że zerwanie z karaniem nastolatków z jointem w kieszeni jest liberalizacją na miarę liberalizmu Platformy Obywatelskiej. Ten „straszny” narkotyk lepiej moim zdaniem zalegalizować, opodatkować, kontrolować i chronić przed nim nieletnich, czyli zastosować ten sam kaleki, ale jednak najlepiej działający model, jaki mamy w wypadku alkoholu i papierosów. No ale może wróćmy do muzyki.
Nie mam złudzeń – bez THC, czyli aktywnego składnika marihuany, nie powstałaby nowoczesna scena rocka psychodelicznego. Ta, której zręby narodziły się w latach 80. za sprawą grupy Spacemen 3. Wcześniej nie powstałby space rock (rock kosmiczny) z Hawkwindem na czele. A już na pewno nie powstałby w latach 90. tzw. stoner rock (z popularną wówczas grupą Monster Magnet), którego nazwę spokojnie możemy przetłumaczyć jako „rock upalonych”. Gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi estetykami obijał się od lat 90. brytyjski zespół The Heads. Daleki od wybitności, ale sprawny, sugestywny w swojej wizji przesterowanej muzyki gitarowej, motoryczny jak The Stooges i błądzący w rejonach Jimiego Hendrixa w długich gitarowych solach. A na początku działalności dostrzeżony nawet przez wielkiego Johna Peela. Płyta „Relaxing With…” wznawiana po latach niedostępności to ilustracja tego właśnie wczesnego etapu działań grupy z Bristolu. Jako dodatki (wydanie jest dwupłytowe) na tym wznowieniu dostajemy m.in. fragmenty wczesnych nagrań The Heads dla BBC, w tym znakomity, bardzo przypominający wczesny Hawkwind utwór „Spliff Riff”.
Mogę tylko powiedzieć tyle: ja tam nikomu stosowania używek nie polecam, nawet przy tej muzyce. Choćby dlatego, że dość posępny miejscami charakter psychodelii w wykonaniu The Heads przypomina mi jedyne w miarę sensowne hasło kampanii przeciw trawce z czasów PRL-u, tak przy tym wymowne (i niezamierzenie zabawne), że nawet wywiesiłem sobie ówczesny plakat nad łóżkiem: „Palenie marihuany wywoła u ciebie lęki i psychozy” czy coś w tym stylu. Płyta The Heads „Relaxing With…” wbrew tytułowi potwierdza, że akurat w tym jednym haśle antynarkotykowej kampanii było coś na rzeczy.
I na koniec pytanie: Ile jest liberalizmu w dziedzinie prawa antynarkotykowego w Polsce? Otóż akurat tyle, żeby nie zatrzymali mi na granicy przesyłki z tą płytą, a mnie nie wezwali na policję. Bo jeśli zdążyłem rozgryźć postawę naszego prezydenta, jemu do wydania postanowienia o zatrzymaniu przesyłki i adresata mógłby wystarczyć w tym wypadku rzut oka na okładkę.
THE HEADS „Relaxing With…”
Rooster 1996/2010
7/10
Trzeba posłuchać: „Coogan’s Bluff”. Odpowiedź na pytanie, dlaczego na psychodelicznych płytach zawsze najlepszy jest utwór najdłuższy, pozostawiam domyślności P.T. Czytelników. Poniżej dowód, że The Heads (mimo domniemanego przeze mnie palenia tego „strasznego” narkotyku!) ciągle działają – fragment koncertu z Finlandii.
Komentarze
Świetny tytuł:D
Po anty dopalaczowej reklamie, to można spaść z krzesła czytając.
nie zapominajmy rowniez o stoner metalu – jesli ktos chce dla odmiany posluchac nieco ciezszych brzmien, aczkolwiek nie mniej ambitnych a zarazem dosyc przystepnych, nie moge nie polecic plyty Crack the Skye zespolu Mastodon. (cos duzo mi wkoczylo tych ‚nie’ w jedno zda-nie, nie?)
Myślę, że „nie” jest w sam raz, żeby było na tak. To ode mnie też „tak” dla Mastodon.
Psychodeliczna grupa z bardzo dlugimi kompozycjami to, wedlug mnie, IRON BUTTERFLY, zwlaszcza ich album „In-A-Gadda-Da-Vida” ( lipiec 1968) prosze tylko posluchac utworu tytulowego.
The Heads dalecy od wybitności? nie jestem pewien, czy istnieje obecnie drugi tak samo jednogłośnie chwalony zespół psych-rockowy: od organizatorów corocznego Roadburn, po wszystkich czytelników stonerrock.com, po zespoły, które wręcz błagają by nagrać z nimi split (White Hills, Wooden Shjips) lub zabrać ich w trasę po UK (Mudhoney). Nagrali moim zdaniem najlepszy cover Hawkwinda w historii („Born To Go” na trójsplicie z Plastic Crimewave Sound i Lillydamwhite), co roku wydają po kilka limitowanych CD-Rów, w tym projekt noise-psychowy z Big Naturals. Pierwsze wydania ich płyt chodzą na ebayu po 120 dolarów. Monster Magnet, Orange Goblin, Comets on Fire swoim dorobkiem i talentem się do The Heads nie umywają. I to nie jest zespół wybitny?
7/10 to ocena niedobra i nieprzystająca tej płycie. Oceny w ogóle są tutaj nie na miejscu.
Pod koniec roku ukazać się ma reedycja „Everybody Knows We Got Nowhere”. choć na remaster „Relaxing With” czekałem trzy lata, więc trudno być w ich przypadku czegokolwiek pewien.
Wczesny (przed „Dopes To Infinity”) Monster Magnet podoba mi się podobnie. Comets On Fire bardziej – może wśród współczesnych lepiej przyswajam amerykańskie brzmienie. Ale rzecz jeszcze w czymś innym – otóż po odsłuchach wszystkich wznawianych wydawnictw Loop, a wcześniej zasłuchiwaniu się w Spacemen 3, po prostu nie mogłem ocenić The Heads na równi z tymi zespołami.
Cieszmy się, że wyszło i że nam obu się ta płyta podoba, nawet jeśli mnie trochę mniej. I o subiektywnych odczuciach dyskutujmy. Bo z tym, że o wybitności danej płyty decydują forumowicze ze stonerrock.com czy cena płyty na eBayu, nie mogę się zgodzić.
Ale tego coveru Hawkwindu – poszukam, dzięki za cynk.
ooo, pojawił się mój ulubiony podgatunek rokendrola, yay! tylko jedno ale, jeśli chodzi o stoner, to może i pierwsze płyty monster magnet są bardzo ok, to potem robili się coraz nudniejsi i nudniejsi, a ich koncert w 2007 w stodole strasznie mnie wynudził (bardziej tam poszedłem dla supportującej ich nebuli), więc jeśli stoner rock to przede wszystkim kyuss i cały ruch pustynny od yawning man po desert sessions.
ad.wieczor
Monster Magnet goscili parokrotnie w Szwecji ( pierwszy raz bodajze po wydaniu albumu „Spine of God”, 1991) bardzo popularni tutaj. Jednakowoz gdzies w okolicach 1998 zainteresowanie ta grupa zmalalo /wydaje mi sie, ze na skutek roznych wewnetrznych konfliktow z liderem grupy Davem Wyndorfem.
ozzy/sverige
@wieczór & ozzy –> Bo ten zespół się zagubił po kilku pierwszych płytach. Czy to, że przestałem go słuchać w okolicy 1998 roku, nie oznacza aby, że też jestem ze Szwecji?