Po co nam jeszcze Record Store Day?
Jako jeden z cichych prowodyrów promocji Record Store Day w Polsce mam parę przemyśleń związanych z jutrzejszym świętem. Przyniosło ono dwa rodzaje skutków:
(1) zaskakujące, bo rozpędziło cały przemysł związany z płytami winylowymi w stopniu, jakiego dekadę temu nikt by się nie spodziewał,
(2) przewrotne, bo zamiast dniem sklepów stało się świętem samego nośnika i jego wytwórców. Tu przypomnę, jakie pytanie zadawałem w moim tekście sprzed sześciu lat: Czy Record Store ocali małe sklepy płytowe?
To pytanie dziś wydaje się trochę naiwne. Owszem, stare sklepy zachowały pozycję, otwarto kilka nowych, ale RSD napędził – paradoksalnie – duże sieci, niektóre z nich w konsekwencji, dzięki rozgrzaniu popytu na winyle, nawet uratował (przypadek HMV). Wprowadził także akcje promocji winyli w dyskontach (komentowałem je tutaj, więc już nie rozwijam tematu). Nakręcił wreszcie koniunkturę dla dużych wydawców i ich dużych gwiazd, przypominając, że tantiemy od drogich winyli są nieporównywalnie wyższe niż śmieciowe, końcówkowe tantiemy od odsłuchów w streamingu na smartfonach. A mimo rosnącej lawinowo sprzedaży (w Polsce ostatnio ponad 50 proc. rok do roku!) winyli nie wrócił jasny system cenowy typu Nice Price, jaki kiedyś odróżniał cenowo tańsze starocie – które dawno już spłaciły bazowe koszty – od nowości. Te dyskontowe winyle nie są bynajmniej sprzedawane po kosztach! RSD nakręcił koniunkturę w niszczejących tłoczniach, powodując, że tempo produkcji zaczęły dyktować kolejki i duże zamówienia, które składają – tak, zgadliście – duzi. I jeszcze jeden skutek RSD: dodatkowe nakręcenie rynku kolekcjonerskiego i wyśrubowanie cen mitycznych starych wydań hitów z przeszłości, które bez trudu da się kupić w beznadziejnym stanie za katastrofalnie duże pieniądze. Co w takim razie o RSD myśleć i po co nam jeszcze impreza w ten trzeci kwietniowy weekend?
1. Cokolwiek złego myślicie o komercjalizacji RSD – nie była ona w najśmielszych planach wpisana w ideę tego święta. Chrisowi Brownowi i innym amerykańskim sklepikarzom, którzy je powoływali do życia, przyświecały dość doraźne cele (przyciągnięcie ludzi do małych sklepów) i wzorowali się na niszowym Free Comic Book Day, który aż tak mocno nie rozszedł się po świecie. Ważne, żeby nie tracić z pola widzenia tego, że to Dzień Sklepu Płytowego. A nie sklepu z mydłem i powidłem, który wstawi rack z winylami na dwa dni. Ani targowiska w centrum miasta, które ma wypromować kilka marek telekomów i producenta gramofonów. Ani dzień grupy cwanych kolekcjonerów, którzy chcą tego dnia wydoić kolekcjonerskich wannabies z grubymi portfelami.
2. RSD jest jeszcze potrzebny, bo nie podholował szaleństwa na analogowe płyty do tego punktu, żeby słuchanie muzyki z czarnej płyty przestało wywoływać niezdrową sensację. A dopiero ten moment normalności wydaje się jakimś rozsądnym punktem docelowym. Zaglądałem niedawno do ciekawej książki Davida Saxa Revenge of Analog i widać dwa sygnały powrotu na stary kurs: większość odbiorców winyli to ludzie młodzi (poniżej 25. roku życia, jak mówią brytyjskie badania, na które powołuje się autor), wbrew sądom, że to fenomen stworzony przez zgredów dla zgredów, a – po drugie – dość masowo kupuje się gramofony. Polecam wizytę w popularnej sieci RTV, gdzie zamiast jednego czy dwóch modeli (dostępnych przed pięciu laty) można wybierać z dziesięciu, wśród których da się znaleźć przyzwoity sprzęt. A – jak zauważa w książce Saxa pewien decydent z Universal Music – skoro ludzie inwestują w gramofony, to są złapani. Teraz już będą musieli kupować płyty, bo gramofon – co jest piękną cechą w czasach urządzeń do wszystkiego – potrafi tylko jedno: odtwarzać płyty gramofonowe.
3. Przydałaby się jakaś nowa inicjatywa obejmująca tylko rynek niezależny. Już dziś widać, że jeśli nawet dotąd tytuły indies nie utopiły się w potężnej ofercie RSD, to za chwilę się to stanie. Niezłym pomysłem – choć przyjętym trochę jako jakaś szalona fanaberia – był Cassette Store Day. Ja bym też szukał inicjatywy w okolicach mail orderu, który dla niezależnych zawsze był ważną opcją. W Polsce mamy spontanicznie organizowane targi małych wydawców – może warto z nich ulepić jedną, ale za to odpowiednio mocną datę w niekonkurującym z RSD momencie. Bo Record Store Day gna już ze swoją dynamiką, zapewne bez problemu odnajdziecie go jutro w swojej okolicy, jeśli mieszkacie w dużym mieście. Sam nie będę dziś nikogo faworyzował. Za to w komentarzach pod tym wpisem albo na FB można dziś po partyzancku promować swoje inicjatywy – jesteście mile widziani.
Niezbędne do napisania niniejszego tekstu nerwowość i dystans pomogła mi osiągnąć płyta Bental Kobiety z Wydm – nowego zespołu Błażeja Króla (tutaj: basówka i śpiew), w którym prócz małżonki Iwony Król (instrumenty klawiszowe) dołączył do niego znany z Kristen Mateusz Rychlicki (perkusja, gitara). Wszyscy – jak głosi wkładka – opowiadają historie. Czego istotą jest wprowadzanie niepokoju (od początkowego Strasz mnie). A momentami nawet lekkiej odrazy. Mamy tu Ciemny rumień, mamy Zaduch gęsty jak ropa. Mamy wreszcie W gardle krwistą flegmę, w oczach paleniska (choć tu cała ta metaforyka jest w sumie dość przewrotna). Z muzyką, która czerpie z nowej fali, opierając się na precyzji sekcji rytmicznej, z nieco większą motoryką niż na poprzednich wydawnictwach. Ale zarazem bez żadnych tanich chwytów retro, przesadnych stylizacji. To muzyka z dziś. Głos Króla i jego sposób śpiewania pozostają niezmienne, podobna jest zwięzłość w kolejnych piosenkach, ale już zamyślenia jakoś mniej, a cała płyta jest zdecydowanie inna od wszystkich dotychczasowych (pomijam oczywiście Laudę, wyjątkowy i osobny duet państwa Królów). O czym zresztą pewnie pisali wam już inni autorzy, bo płyta ukazała się już dwa tygodnie temu. Ma nawet literackiego blurba od Twardocha, więc co ja się będę Państwu dłużej w tej sprawie naprzykrzał.
Sam w dalszym ciągu nie nadążam za metaforami Króla (pozostali mogli dodawać opowieści, ale teksty rozpoznacie natychmiast), lecz dalej coś – jakaś dziecięca ciekawość, przekorne, niezdrowe zainteresowanie rodem ze starego horroru albo jakiegoś Stranger Things – pcha mnie do tego, by za nim podążać. Choćby bez świateł i pod prąd, jak w Nie dość. Ciągle nie dość.
Bental kupicie na CD, winylu i na przystępnej cenowo (25 zł) kasecie magnetofonowej. Podobnie jak wiele nowych wydawnictw małych polskich wydawców. I mimo tych wszystkich moich wyrażonych na wstępie wątpliwości nie widzę żadnego wytłumaczenia dla tych, którzy w ten weekend nie kupią jakiejś współczesnej (najlepiej oczywiście polskiej) płyty małego (najlepiej polskiego) wydawcy w lokalnym sklepie, ładując za to pieniądze w pięćdziesiątą reedycję Floydów albo Doorsów na kolorowym winylu, ewentualnie w mitologiczne pierwsze wydanie w cenie gramofonu. Niby nic zdrożnego, ale obstawanie przy tym to błąd. Dobrze czasem kupić coś z naszych czasów – choćby i po to, żeby za 20 lat, kiedy zaczniecie się zastanawiać nad kupnem jakiejś płyty z tych naszych czasów, nie trafić na cwaniaków, którzy opchną wam tę odrobinę nostalgii w pięciokrotnie gorszym stanie, ale za to pięciokrotnie wyższej cenie.
KOBIETA Z WYDM Bental, Thin Man 2017, 7-8/10
Komentarze
Zawsze wyczekuję wiosną RSD, choć od dwóch lat nic na nim nie kupiłem. Ale to nie problem, przychodzę pooglądać płyty i swoją obecnością podkreślić, że to po prostu fajne święto. A płyty kupuję wcześniej lub później. Niestety generalnie na warszawskim RSD jest drogo! Większe zniżki mam na stałe w Asfalt Shopie, niż udzielają ich mali wydawcy w tym szczególnym dniu. A tego oczekuję od takich imprez, że uda się kupić stare tytuły, które często zalegają, za -20–50% ceny.
Do tego dwie poprzednie warszawskie imprezy były skopane. Dwa lata temu przez pogodę pod PKiN, rok temu przez ciasnotę patio Miłości. Byłem z żoną i dzieckiem, niestety z wózkiem się nie dało wjechać i finalnie żona czekała przed klubem, a ja próbowałem się dopchać do kilku stoisk. Dlatego bardzo liczę na Polin, bo teoretycznie pogoda i ciasnota już nie grozi.
Kupujcie, ludzie, winyle! Kupujcie! Dzięki temu będę miał tańsze płyty CD 🙂
@b33 –> Racja, jeśli chodzi o problemy pogodowe i przestrzenne, to Polin wydaje się idealnym miejscem. Przynajmniej dopóki tra „Szafa grająca” i jest punkt zaczepienia.
@dilmun –> Coś w tym jest. Kompakty już dużo tańsze niż dziś nie będą. 🙂
Record Store Day 2017
To juz 10 lat!
To swieto kolekcjonerow winyli. W ub roku ,wedlug raportow prasowych w Anglii, sprzedawaly sie lepiej winyle, anizeli digitalne zapisy. I tak w Anglii wzrosla sprzedaz o 53% a w Szwecji 39%. Nowy fenomen to sprzedaz winyli w sklepach spozywczych, ktore zainspirowala amer. siec Whole Foods a w Szwecji pionierem byl Coop Forum na wyspie Gotland (Visby).
„The Daily Mash” w grudniu ub r opublikowal sensacyjna wiadomosc: sprzedaz winyli przewyzszyla sprzedaz artykulow spozywczych, poniewaz wazniejsza sprawa jest
miec plyte anizeli jesc. „Wielkie magazyny przeznaczaja juz 90% powierzchni na winyle, a z kolei sprzdaz zywnosci prznosi sie do specjalnegp dzialu na koncu sklepu” – czytamy na stronicy internetowej. Jeden z kupujacych mowil, ze nie czul sie dobrze poniewaz nie dostal winyla z soundtrack „Halloween III”, ktory zostal wydany na 180 gramowym winylu w „krwistym kolorze”.
I to powyzsze: f a k e n e w s, poniewaz winyl Johna Carpentera z „Halloween III” byl koloru pomaranczowego.
Sprzedaz winyli to zaledwie 2.6% na rynku muzycznym w Anglii a w Szwecji 4%. Nic tez dziwnego, ze sprzedaz winyli przynosi wiecej dochodu aizeli streaming mp3. Ponadto zostaly podniesione ceny winyli i nabywcy chetnie kupuja nowotloczone wydania klasykow. Mniejsze firmy plytowe nie sa w stanie konkurowac z duzymi, ktore produkuja nowe wydania klasykow a niezalezne firmy moga wydac co najwyzej dwa tytuly, ktore w ogolnej sprzedazy gina w ogolnej sprzedazy.
Napawaja optymizmem raporty o zwiekszonej sprzdazy winyli, chociaz wielu to zadziwia. Niegdys kolecjonerzy winyli nabywali winyli tloczone w roznych krajach, np
The Beatles z Indii czy tez Niemiec albo The Cure niemiecki czy tez francuski.
Poki co kupujmy Ramones-box, jutro z okazji Record Store Day.
http://recordstoreday.com/SpecialRelease/9298
Dla odmiany odniosę się do recenzowanej płyty. Ostanio zaobserwowałem, że Pan Redaktor stosuje delikatny wybieg w ocenach. Chodzi mi m.in. o powyższe „7-8/10”. Było coś podobnego w przypadku Stańko i debiutu w serii Polish Jazz. Człek wątpliwości posiadać powinien. Ja się spory czas zmagałem z oceną ostatniej Jazzpospolity:
https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=300971530335256&id=100012672347167
ozzy
21 kwietnia o godz. 19:31 1154670
„Mniejsze firmy plytowe nie sa w stanie konkurowac z duzymi, ktore produkuja nowe wydania klasykow a niezalezne firmy moga wydac co najwyzej dwa tytuly, ktore w ogolnej sprzedazy gina w ogolnej sprzedazy.”
Całe szczęście, że ja, jako odbiorca nie muszę identyfikować się z targetem ani tych „dużych”, ani tych „mniejszych”.
Całe to „święto” RSD jest jakąś kpiną i zaklinaniem rzeczywistości. Tak jakby nośnik miał tu jakiekolwiek znaczenie… Nie lepiej rozmawiać o muzyce, jej rozwoju, i sile? No chyba że winyle rzucone na półkę obok sera żółtego i buraków w pewnym dyskoncie spożywczym stanowią temat, który wymaga ekscytacji wśród odbiorców, jakoby burżuazyjny produkt luksusu melomańskich pasji, jednocześnie niegdysiejszy obiekt westchnień u prekariuszy, stał się znakiem czasu odrodzenia muzyki. Bądźmy poważni i nie róbmy sobie jaj z pogrzebu.
Rafal
21 kwietnia o godz. 21:57 1154672
„Całe szczęście, że ja, jako odbiorca nie muszę identyfikować się z targetem ani tych „dużych”, ani tych „mniejszych”.”
I slusznie. Rowniez winyle, ktore trafily pod „strzeche” pomiedzy burakami a serem w „Biedronce! czy ” Lidlu” to wielkie nieporozumienie i zart. U mnie (Szwecja) ani to temat ani tez przedmiot pozadania.
„Long live long play!” to slogan dzisiejszego Record Store Day 2017 w ponad 50 sklepach plytowych w Szwecji. Tego dnia bedzie wielu melomanow widocznych w poblizu sklepow plytowych a i na miescie. Ten dzien to swoisty happening. Tlumy melomanow i to w roznym wieku od 15 az po 70+. Sklepy wystawiaja plyty nawet chodnikach, by jak najwiksza ilosc miala dostep. Wiele nowych wydan, ktore praktycznie sa dostepne na ten dzien. I z reguly juz po poludniu znikaja ze sprzedazy.
Jak juz wspomnialem zdecydowana wiekszosc plyt to produkcje klasykow roznych
stylow – dzisiaj tylko np Bruce Springsteen & E-Street Band „Hammersmith Odeon 75” czy tez David Bowie „Cracked Actor”. A ze sprzedaz winyli wzrosla niepomiernie w ciagu 10 lat, to wiele sklepow bylo zmuszonych do powiekszania pomieszczen. Np dochody sztokholmskiego sklepu plytowego Pet Sound, to 75% ze sprzedazy winyli.
I nie chodzi tu o rodzaj nosnikow. Zgoda. Ale chyba o wiele jest przyjemniej postawic winyl, np Franka Zappy czy Michaela Bloomfielda (moi faworyci), na talerzu porzadnego gramofona anizeli siedziec przed ekranem komputera i klikac przerozne stronice.
Coraz wiecej mlodych ludzi w wieku 16-17 lat kupuje plyty. Jeden z wlascicieli sklepu plytowego (prowadzi od 1974) mowi, ze coraz wiecej dziewczat w podobnym wieku kupuje i odwiedza sklep plytowy – np popyt na Arcade Fire czy tez First Aid Kit.
Dzisiaj w wielu sklepach plytowych wystepy roznych muzykow od znanych po mniej
znanych. Rowniez w lokalach koncertowych ten dzien jest swietowany (Debaser, Sztokholm, Record Store Night, 19.00-03)
I to wszystko jest bardzo fajne i przyjemne. Jakze dalekie od zaplutych kiboli.
Pozdr.
ozzy
22 kwietnia o godz. 8:16
„Ale chyba o wiele jest przyjemniej postawic winyl, (…) na talerzu porzadnego gramofona anizeli siedziec przed ekranem komputera i klikac przerozne stronice”…
Najprzyjemniej jest się cieszyć ze słuchanej muzyki i się nią inspirować. Kupowanie winyli jedynie ze względu na aspekty snobistyczne, albo też – co gorsze – wizualne, jest niepoważne. Choć mam w swojej kolekcji z 500 płyt winylowych, to nigdy mnie nie kręciły ani trzaski pochodzące z odtwarzania tych płyt, ani zapach farby drukarskiej, ani charakterystyczny odór starości (z reguły w przypadku tych płyt, z lat 70. i starszych). Nie rozumiem tego fetyszu, tej chorej ekscytacji… Chorej, bo tak naprawdę zdradzającej jakieś prymitywne, by nie powiedzieć że atawistyczne, a tym samym powierzchowne skłonności w postrzeganiu muzyki, a raczej jej opakowania… i tylko opakowania.
„Coraz wiecej mlodych ludzi w wieku 16-17 lat kupuje plyty.”
Może tak w Szwecji jest… Może i w Polsce również… Zależy, jaki cenzus czasowy tu weźmiemy pod uwagę. Jeśli to „więcej” odnosi się do roku 2005, na zasadzie, wtedy np. 100 osób w tym wieku kupowało winyle, a obecnie 150, to rzeczywiście, jest postęp. ale cóż to za postęp, jeśli się okazałoby, że w 1990 roku takich ludzi było 1000?
Można oczywiście na siłę szukać wszędzie jakieś pozytywne zdarzenia, tylko po co? Żeby się oszukiwać?
@dilmun -> @Bartek Chaciński
1. hear, hear. „Jaja ko” zgred powtórzę do znudzenia – winyl był, jest i będzie nośnikiem danych. Zaczynałem od winylu, bo niczego innego nie było, i tyle. Słuch może mam i przytępiony, ale słuchanie przeskakującego zrypa tylko dlatego, że „ładniej brzmi” nie jest dla mnie przyjemnością. Mam odziedziczone po obu Dziadkach winyle z klasyką, których zasadniczo nie da się słuchać – są po prostu śmiertelnie zmęczone. Żaden, nawet najlepszy, sprzęt ich nie wskrzesi (sprawdzałem, żeby nie było – brzmiały fatalnie).
2. Jeśli „rynek” na serio chce wrócić do winyli, niech na serio powróci do całkowicie analogowego toru produkcji płyty. Sorry, ale słuchanie kompakta przekopiowanego na winyl mnie nie interesuje.
3. Była chwila (jakoś pod koniec zeszłego wieku), że w sklepie z przecinkiem (żeby już sobie poszedł i nie wrócił, życzę mu) sprzedawali winyle po 24,99 – tak jakoś się pojawiły. Kupiłem wtedy ich dobrych kilka sztuk.
Puenta? Jeśli „rynek” na serio chce wrócić do winyli, niech na serio sprzedaje winyle w cenach CD (nie mówię jedynie o nice price, ale w ogóle), będę mógł się zastanowić, z zastrzeżeniem 2. powyżej.
4. Na szczęście (chyba) mija paranoja loudness war i manic compression. Wydaje się, że (kolejna) generacja remasterów hi-res powoli zaczyna znowu brzmieć normalnie.
@ozzy + @Rafał Kochan – ani tak, ani tak – zdecydowaną zaletą winylu zawsze był cover art (znaczy rozmiar), ale i nie trzeba ślęczęć przy kompie i tłuc kolejne linki w YT. „Poważne” odtwarzacze plików kosztują już przystępne pieniądze, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby słuchać FLACzków po bożemu w fotelu, z kotem na kolanach i szklaneczką ulubionej trucizny w ręku.
Gostek Przelotem
23 kwietnia o godz. 11:06 1154675
„zdecydowaną zaletą winylu zawsze był cover art (znaczy rozmiar)”
Dla ciebie może i był, ale nie dla mnie. Rozmiar okładki winyla ma się tak do jego wartości jako nośnika muzyki, jak oglądanie filmu i jego ocena na podstawie plakatów artystycznych za czasów komuny, których czołowymi twórcami, nota bene, byli Polacy.
Nie nie – rozmiar w sensie, że jeśli było co oglądać/ czytać na okładce, to nie potrzebna była do tego lupa.
„Jeśli”… A mi to całkiem nie przeszkadza, że wiele okładek CD posiada tekst zapisany maczkiem, którego trudno odczytać. Są też takie winyle, których okładki są z takim typem czcionki, że nie da rady rozczytać tekstu. Nawet wielkość czcionki tu nic nie pomoże. Wszystko jest względne i zależy od indywidualnych preferencji, jednak stawianie jednego nośnika muzyki nad drugim, kierując się kryterium wielkości okładki i wygody w odczytywaniu tekstu na niej zapisanego, jest, co tu dalej nie pisać, dość kuriozalne.
I jeszcze o Beatlesach z Indii. Zdecydowaną wadą winylu była właśnie proweniencja tłoczenia. Uczestniczyłem w niejednej „pressing comparison party”, z których wynikało, że trafić dobre tłoczenie to jak szóstka w totka. Niestety nie podejrzewam większości neofitów płynących na fali obecnej popularności winylu o tę wiedzę, czy nawet o świadomość, że takie różnice istnieją. Może im się wydawać, że złapali swoje bóstwo za nogi, a tu…
A kupowanie siedmiu tłoczeń dwójki zeppelinów przy obecnych cenach przestaje być zabawne.
(Przy okazji tych porównań doszedłem do wniosku, że legenda i absolutnej wyższości japońskiego winylu nad resztą świata jest przesadzona. Może nie grubo, ale jednak).
Rafał, kurcze. Mówimy, o tym samym, ale Ty musisz zaczynać zdanie od „nie” 😛
Zdanie:
„Zdecydowaną zaletą włoskich samochodów jest ładnie zaprojektowana linia.”
nie oznacza, będę kupować włoskie samochody wyłącznie dla ich wyglądu.
Stwierdzam po prostu, że są ładne. Niektóre okładki winyli są ładne, ale to nie oznacza, że wyłącznie z powodu tego kupię winyl.
Gostek Przelotem
23 kwietnia o godz. 12:35 1154679
Bo przecież ci, którzy nagle zaczęli kupować winyle (nie tylko w Biedronce czy Lidlu i nie dotyczy jedynie tych, co poruszają się w pop kulturze), mają w głębokim poszanowaniu takie aspekty. Większość z nich traktuje album winylowy, z jego rozmiarem i dostojeństwem wizualnym, jako jakiś artefakt i narzędzie do śmiesznego podbudowania swego prestiżu społecznego. Mogę się założyć, że większość tych biedronkowo-niedzielnych melomanów po być może jednym wysłuchaniu w całości, nigdy już nie wróci do tego placka.
winyle nie mogą kosztowac 24,99 bo tyle to może kosztuje ich samo wytłoczenie
Kiedyś mogły kosztować niedużo, a teraz nagle zdrożały? Co to, jakaś nowa, zaawansowana technologia? Ceny CD na początku też były niebotyczne. Jeśli „rynek” uzna, że nadaje się to na masówkę, to stanieją. Na razie jest strzyżenie owiec.
Skądinąd takim samym strzyżeniem owiec jest sprzedawanie plików zajebiścieultrahighresolution po niebotycznych cenach. Przecież i tak to nagrywają w zajebiścieultrahighresolution, a potem trzeba zdałnsamplować. To te gorsze powinny być droższe, bo więcej przy nich roboty.
Są mniejsze nakłady, jest mniej tłoczni niż „kiedyś” przez to są wyższe koszty produkcji
Jeśli winyl jest pieśnią przyszłości, to i nakłady winny być gigantyczne, a winyle powinny poniewierać się po koszach z tyłu sklepu, jak kiedyś.
Pomarzyć zawsze można. To się nie stanie, bo winyl zajmuje od cholery przestrzeni sklepowej, która tania nie jest, tu się zgodzę.
przepraszam ale tu jest za dużo wszystkiego i mozliwe że nie rozumiem intencji: pliki , winyle , ceny, teraz jeszcze że winyl jest przyszłoscia (zupełnie nie wiem kto tak twierdzi?) Napisał pan że „winyle powinny kosztować tyle co CD ” a wcześniej, że powinny miec analogowy tor produkcji. Nie twierdzę, że cena 320 PLN za winyl ze ścieżką dźwiekową z filmu Twin Peaks na Record Store Day to jest cena w porządku. Ja wiem jedno i jest to poparte moim doświadczeniem – tłoczenie plyt i przygotowanie ich do produkcji jest bardzo drogie na tle produkcji cen CD ponieważ nie jest to i nie bedzie już zjawisko masowe. Tłocznie CD mogą z latwościa robić filmy czy muzykę i pozyskiwać róznych klientów B2B. Tłocznie winylowe mogą robić tylko winyle. Moze w samej Polsce tłoczni CD być 5 albo 10 ale winylowych jest 1 w dodatku cały proces tłoczenia CD moze odbywać sie w jednym miejscu podczas gdy tłoczenie winyli ze wzgledu na technologie było ( a moze nawet jeszcze jest ) uzależnione od zewnetrznego dostawcy tzw. dewizowego który wykonywał część prac ( matryce, lakiery ).
„za dużo wszystkiego” 🙂
Zapewne wzięło się to stąd że dyskutowałem sobie z Rafałem Kochanem, pomimo, że obaj mamy podobny pogląd na sprawę.
Niestety muszę wybyć na kilka godzin. Odpowiem szczegółowo pod wieczór.
Witam w piekne sloneczne popoludnie,
wczoraj wrocilem z naszego najwiekszego sklepu plytowego po Record Store Day. Jak wspomnialem wczesniej – nabylem Ramones prawie za 1000 sek+2 albumy CD Conora Obersta a moj syn nastoletni (muzyk-gitarzysta) kupil The Who „Sell Out” (1967).
Srednia cena albumow winyli na RSD to prawie 200 SEK. A byla ilosc olbrzymia i same
klasyki rocka i pop i gdzieniegdzie bluesa.
W sasiedztwie sklepu plytowego znajduje sie u mnie second hand muzyczny, ktorego wlasciciela znam od ponad 30.lat. A tam za cene o polowe nizsze moge juz nabyc oryginalne tloczenie i to w stanie bardzo dobrym – Frank Zappa, Led Zeppelin, Loving Spoonful a nawet Dave Clark Five czy tez The Beach Boys (pare wykonywcow z roznych epok).
Kiedys kupowalo sie dwa egz. jeden do sluchania a drugi do kolekcji nierozpieczetowany (wyzsza cena) – kiedys kupilem hurtem Brygade Kryzys francuska
à 5 SEK z ang. za nieco wieksza summe (nierozpieczetowane).
@Gostek, swieta racja z tymi tloczeniami – to szostka w lotto. Latwo porownac rozne
tloczenia azjatyckie z ang. Decca czy tez Parlophone. A okladki winylowe to prawdziwe cacka Velvet Underground , and Nico (Andy Warhol), Rolling Stones „Some Girls”, Janis
Joplin „Cheap Thrills” (Robert Crumb) czy tez album Franka Zappy „Grand Wazoo”” (Cal
Schenkel autor wielu okladek dla FZ)
Pozdr.
PS winyle z CHESS Record Corp zajmuja u mnie poczesne miejsce
https://www.youtube.com/watch?v=LUIpi_kRFkU
@Ty, Grzegorz
OK, jestem.
Za dużo tego wszystkiego, no bo jest za dużo tego wszystkiego – klęska urodzaju co do wyboru nośników.
Jeśli analogowy tor produkcji kosztował tyle, ile kosztował w latach 70-80, to dlaczego teraz nagle miałby kosztować więcej? Ten sprzęt jest, technologia jest znana od lat. Dlaczego nie miałoby to być zjawisko masowe? Snuję domysły, że jeśli winyl przeżywa taki renesans, to może znowu stanie się standardowym nośnikiem – stąd te gadki o przyszłości.
Ja mam po prostu bardzo pragmatyczne do tego podejście. Mam regał z winylami na pół ściany, ale to są w większości egzemplarze kupione w czasach, kiedy innych nośników nie było, albo były za drogie. Teraz kupić winyl zdarza mi się niezmiernie rzadko, bo wolę CD lub pliki bezstratne. Winyle, które mam, puszczam, bo puszczam nagraną na nich muzykę i tyle.
Gostek Przelotem
23 kwietnia o godz. 17:20 1154690
„Jeśli analogowy tor produkcji kosztował tyle, ile kosztował w latach 70-80, to dlaczego teraz nagle miałby kosztować więcej?”
Pewnie między innymi z tego powodu, że kilkadziesiąt lat temu nakłady płytowe były tak duże, że ceny płyt były podobne do tych, co mamy obecnie. Poza tym, w prawach rynku istnieje inna zasada, im lepiej coś żre (patrz: występuje duży popyt), tym ceny stają się wyższe. Brak popytu oznacza, że ceny idą w dół.
W każdym razie niskie nakłady powodują, że jacyś tam wydawcy myślą sobie: „choroba, przy 1000 kopiach wydanej płyty, to muszę sprzedać każdy egzemplarz za minimum 50 zł, by się kasa zwróciła – przecież nie będę dokładał do interesu”. No i jeśli sprzeda, to jest OK, interes się kręci. Gorzej, gdy się nie sprzedaje. Wielu sprzedaje wówczas te płyty po kosztach, byle tylko się pozbyć problemu, a innym to zwisa i nie obniżają cen.
Były tu i tam prowadzone często rozmowy na temat cen płyt takich czy innych. Przekonanie, że płyty powinny mieć jak najniższą cenę, bo wtedy mają szansę konkurować z tanim internetem, jest jakąś infantylną mrzonką. To nie cena jest tu barierą, tylko mentalność ludzi oraz związana z tym tendencja cywilizacyjno-kulturowa.
ludzi którzy posiadaja studia, „robia cos w analogu” jest niewielu. Są za to równiuteńko obłożeni pracą i to bez wzgledu na kraj pochodzenia, stawki , etc To jest zapomniana, unikatowa wiedza. Poza tym o „masowości” mogą decydowac duzi gracze typu Warner , Sony czy firmy doradcze które wieszczą pewne „trendy” a one sie tym od dawna nie zajmują. Byłem kiedyś na prezentacji jednej z największych firm nowych technologii na świecie i tam nawet muzyka cyfrowa nie znajdowała sie w pierwszej trzydziestce tego czym ta firma się zajmuje i co uważa za profitable dla siebie i swoich partnerów biznesowych . Powracając do wytwórni lub raczej tego co z nich zostało w czesci muzycznej , otóż odpowiadają one na zapotrzebowanie rynku wchodząc od czasu do czasu w pewną nisze. Tak jak browary, udając coś czasami albo nie udając. Z pewnością blokują na wiele miesięcy te istniejące jeszcze tłocznie i sprawiają że produkcja dla zespółów lub małych wytwórni jest jeszcze trudniejsza a ceny wyższe. Kupno tłoczni raczej im ( dużym) sie nie opłaca. Zresztą to kompletny nonsens w czasach gdy wszystko jest outsourcowane przenoszone w chmurę, digitalizowane. Poza tym taka działanośc to nielada wyczyn organizacyjny bo trzeba do tego ludzi, wiedzy, czasu i zajawki co pokazał ostatnio Jack White który zainwestował w taka manufakturę. Duże firmy raczej nie działają w takiej perspektywie. Jest w tym co robią sporo piwotów i doraźności. Zresztą nie ma w tym nic złego tak jak i w Pana pragmatycznym podejściu do muzyki.
@Ty, Grzegorz
OK, pomijając „piwoty” (to coś ma wspólnego z tymi browarami? 😛 )
Przyjmuję taki tok rozumowania, co z kolei oznaczałoby, że odpowiedź na pytanie Gospodarza brzmi „a weź mi pan nie zawracaj głowy.”
Nie wiem jak brzmi odpowiedź na pytanie – „po co nam Record Store Day”. Być może jest tak, że każdy sobie jakoś na swój sposób fajnie spędza czas przy tej okazji. W samej Warszawie były chyba trzy imprezy i podobno wszędzie było sympatycznie. 🙂
Byłem na warszawskim RSD. Nowe miejsce (Polin) sprawdziło się świetnie, nie było odczuwalnego tłoku, oprócz zatorów na bramkach wejściowych i kontroli. Natomiast to czego się spodziewałam, ceny masakra. Trzeba być całkowitym winylowym laikiem, żeby się nadziać na ceny secondhandów na poziomie Jarmarku Dominikańskiego. Natomiast liczyłem, że skoro pierwszy raz w imprezie biorą udział majorsi, to będzie można oczekiwać jakiś super rabatów. Rzeczywistość wyglądała tak – stoisko Warnera i płyty Polskich Nagrań po 80 zł… W każdej chwili można je kupić przynajmniej za 5 zł mniej w którejś z dużych sieci. A tu, sprzedaż bezpośrednia, bez marży sklepu itd., cała kasa do wydawcy i ceny z kosmosu. To totalny brak szacunku do słuchacza, wywalenie na budowanie jakieś relacji z klientem, bo ja po czymś takim już nigdy nie pójdę gdzieś, gdzie będzie się wystawiał majors, bo po co.
No, to się dowiedziałem z tej dyskusji, że mam fetysza i prymitywną, by nie powiedzieć atawistyczną skłonność. Bo nie dość, że od czasu do czasu lubię sobie rozłożyć „Yessongs” albo i nawet „Machine Head” na stole, to lubię też zapach książki z drukarni. Ja myślałem, że to sentyment, ale okazuje się, że to budowanie prestiżu społecznego.
ArturMrozowski
23 kwietnia o godz. 23:29 1154696
Nie wiem, co ty masz, ale nie zamierzam ci zakłócać dobrego humoru w rozkładaniu sobie na stole albumów, zamiast ich słuchać. Nostalgia to też nie jest dobry doradca w czynieniu zachwytów nad płytą winylową i stawianiu jej wyżej od innych nośników.
Poza tym, daremne są twoje próby odnalezienia się w tym, co napisałem. Napisałem o zjawisku, tak jak go postrzegam. Bynajmniej nie pisałem tego z myślą o jakimś anonimowym mi prekariuszu z klasy robotniczo-chłopskiej czy pseudointeligencie miejskim z aspiracjami.
@b33 –> To nie pierwszy raz ze stoiskami majorsów na RSD, byli już bodaj dwa, a może nawet i trzy razy (przynajmniej Warner, nie wiem jak z Sony), i poprzednio ceny były dużo lepsze. Te tegoroczne, mocno zaokrąglane w górę, poniżej granicy dobrego smaku.
Ja myślę, że w całej tej modzie z kolekcjonowaniem winyli nie chodzi tylko o fetysz posiadania nośnika, ale także o tęsknotę za czasami, gdy słuchało się całych płyt, a nie jak obecnie w dobie streamingu pojedynczych piosenek. I być może właśnie to wielu nieco starszych słuchaczy cieszy, chociaż uważam, że sprawa jest stracona i słuchanie płyt będzie zajęciem coraz bardziej niszowym.
Sam od 10 lat jestem kolekcjonerem, z obecnie całkiem pokaźną kolekcją, i choć czasem się zastanawiam po co mi to, to jednak mimo wszystko lubię mieć fizyczny nośnik, być może właśnie jako fetysz, ale na pewno też dlatego, że winyl słuchany na przyzwoitym sprzęcie brzmi lepiej. Chociaż i tu z pewnością różnice będą coraz mniejsze, bo streaming plików bezstratnych to tylko kwestia czasu.
A jeśli chodzi o RSD to z roku na rok interesuje mnie coraz mniej, głównie dlatego, że poszukuję przede wszystkim reedycji trudno dostępnych płyt (jako że nie kupuję używanych), a RSD skupia się coraz bardziej na wydaniach kolekcjonerskich, singlach w przeróżnych kształtach i tym podobnych rzeczach.
W tym roku kupiłem tylko reedycję Mew Frengers, czaję się też na debiut Television Personalities, ale z tego chyba nic nie będzie.
@Bartek Chaciński – myślę, ze masz rację. Ja jestem bardzo zadowolony z obecnych cen CD (wiadomo, że niektóre importy niestety są w cenach prawie winylowych) a to, co cenowo robią niezależne polskie wytwórnie, to już w ogóle mistrzostwo. Płyta ze świetną muzyką za 29zł to doskonały kontrargument przeciw wszystkim narzekającym na drożyznę 😉
W sobotę dotarłem przed siedzibę dublińskiego Tower Records o godzinie 7.45 przed południem (otwarcie: 8.00). Kolejka już na pół ulicy, do momentu otwarcia za mną utworzył się kolejny „kilometrowy” sznur ludzi. Wszedłem do sklepu prawie pół godziny po ósmej, ludzi wpuszczano partiami po 10, 15 osób z 3-5 minutowami odstępami. Na wejściu facet rozdawał wszystkim z wielkiego kartonu singiel U2 „Red Hill Mining Town” (12′ picture disc). Wziąłem i ja wg zasady: jak dają to się bierze, jak biją to ucieka 😉 Po kilkunastu sekundach zastanowienia (czy to jakiś darmowy bonus!?) cofnąłem się do gościa i pytam: ile za to? W odpowiedzi usłyszałem 20 euro. Ukłoniłem się grzecznie i oddałem gościowi płytę z powrotem. Potem chodząc po sklepie widziałem, że co druga osoba szła z tym wydawnictwem do kasy. Nie dlatego, że U2 to najpopularniejszy irlandzki zespół. Odpowiedź brzmi: owczy pęd. Choroba, która zżera ludzkość od początku jej istnienia. Jaki procent tych ludzi kupiłoby tę piosenkę (20 euro!!!) gdyby nie była wytłoczona „specjalnie na RSD?” Wielu z jej nabywców z pewnością nawet jej nie lubi… Biznes, biznes… plus głupota i brak refleksji mas ludzkich, taka jest przykra prawda. Przekopywałem półki około trzech godzin, z moich obserwacji wychodzi, że przeciętna obniżka wyglądała 22.99 zniżone do 16.99 euro. Moim zdaniem to jest zwykłe złodziejstwo w biały dzień. Wielu ludzi już po pięciu minutach miało pod ręką po pięć czy siedem wydawnictw, z którymi śmigali za chwilę do kasy (tu też kolejka oczywiście). Jeśli płyty kosztowałyby 17.99 czy 18.99 euro i w RSD obniżone byłyby do 11.99 czy 12.99 to wtedy możnaby mówić o święcie muzyki i ich nabywcach!! Sam chetnie kupiłbym kilka płyt więcej, bo to rozsądna cena „po obniżce”. Niestety, zauważyłem tylko jedną płytę The Doors i jedną PJ Harvey za 12.99 euro, oraz „Giant Steps” Coltrane’a za… 9.99 euro! Ja, po mozolnym przekopywaniu półek, kupiłem tylko dwa tytuły. Z reguły kupuję płyty w second handach lub na obwoźnych ryneczkach, gdzie ostatnio wykosiłem w niezłej kondycji np. ‚Hell Awaits” Slayera za… 3 euro 🙂 Moda, zdzierstwo z naiwniaków, owczy pęd… Record Store Day Panie i Panowie 🙂
SzyJa
24 kwietnia o godz. 16:10 1154702
No właśnie, twoja relacja zawiera, jak w soczewce, całe to dziadostwo, które toczy świat muzyki (i nie tylko jej, bo sztuki w ogóle). Od sprostytuowanych wykonawców (tu U2), przez sklepowych naciągaczy, po tępych odbiorców z trwale wmontowanym i nieusuwalnym stadnym instynktem w najgorszej odmianie.
Należy jednak każdą głupotę uszanować i pozwolić ludziom być dymanym. I to jest, póki co najciekawszy aspekt naszego życia (uszanowanie czyjegoś prawa do bycia dymanym).
Amen 🙂
Dobry wieczor,
@SzyJa
jakze obcy klimat dublinski do mojej soboty podczas RSD – u mnie (Göteborg) wspaniala atmosfera i bardzo na luzie. Dopisala rowniez pogoda. Wielu kupujacych i piekny przestrzenny sklep plytowy Bengans (bodajze najwiekszy w Szwecji?). Nikt tu nikogo nie pilnuje, sprzedawcy uprzejmi – klientowei sami dostarcza plyte. W lokalu kawiarnia i scena.
W sumie Record Store Day, jak w poprzednie lata, udany.
To rozdawanie singli na wejściu coś mi przypomina wciskanie którejś płyty zespołu na itunes (czy ajfon, jakoś tak).