Czego dowiedziałem się wczoraj o polszczyźnie [brzydkie wyrazy]

Wczoraj w Pałacu Prezydenckim odbyła się doroczna gala Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego, a podczas niej – pokazowa lekcja o języku ojczystym, której bohaterami byli mniej popularny poeta Wojciech Wencel (laureat nagrody Zasłużony dla Polszczyzny – przy votum separatum wybitnych językoznawców*) i bardziej popularny raper Tadek, występujący tu jako Tadeusz Polkowski. Pierwszy bronił rymów, romantyzmu i świętego ducha, za to drugi, proszę Państwa, bronił polszczyzny przed skrótami, młodzieżowym slangiem („masakra”), dziennikarzami, „znaczkami zrobionymi z kropek i nawiasów” zamiast pięknych listów. Apelował o kulturę języka i dobrą edukację polonistyczną. Liczyłem nieśmiało na to, że prowadzący tę lekcję, wystraszony trochę dziennikarz Krzysztof Ziemiec rzuci przykład z tekstu grupy Firma, na czele której kilka lat temu Tadek zarabiał na życie. I wiecie, jak to jest, gdy człowiek chce bardzo suflować tekst prowadzącemu, ale z drugiej strony trochę wstyd byłoby mu w takim dniu wykrzyczeć zwrotkę Tadka z Mam wyjebane:

Chujże z nimi, oni mają tak padakę
Własnym chujem się wyjebią w końcu we własną srakę
Jednak wielu dobrych ludzi jest dalej z nami
Na koncertach widzę, że nie jesteśmy sami!

[suflowałem tak cicho, że z powyższym tekstem sami sobie, drodzy Państwo, musicie pomóc]

Proszę tylko nie sprowadzać sprawy na tory polityczne (dla symetryzmu dodam, że poprzedni prezydent organizował głębsze językowe dyskusje, ale sam się za to na nich zwykle nie pojawiał). Hipokryzja kogoś, który wypowiada frazesy i wielkie słowa na temat tożsamości językowej na kanapie u prezydenta (puentując to później zwrotką o tym, że kocha żonę, a jedyną konkurentką jest Polska; kamera nie pokazała niestety reakcji wypełniających salę licealistek), a nazwisko zrobił sobie na ładowaniu młodym ludziom do głowy konfrontacyjnych haseł językiem, który ich najbardziej podnieca, nie zna barw. Nauczyłem się więc wczoraj, że jest pewna granica bezwstydu, za którą nie ma granic. Wolę już Popka – co prawda jego roztropnie nie wpuścił na koncert (ze względów wizerunkowych) Uniwersytet Jagielloński, ale Popek wydaje mi się w tym, co robi, przynajmniej bardziej konsekwentny. Tyle mogę powiedzieć, żeby było oszczędnie, bo dzień wcześniej, podczas spotkania poświęconego polszczyźnie w Poznaniu, gdzie dla odmiany dyskutowali członkowie Rady Języka Polskiego, prof. Jerzy Bralczyk radził tak: – Jeżeli język będzie mówił wszystko, co pomyśli głowa, to szybko znajdziemy się w jednym z dwóch zakładów zamkniętych. Musimy się nauczyć panować nad naszym językiem. Dość ważne słowa.

Na szczęście dowiedziałem się ostatnio także bardziej krzepiących rzeczy. Na przykład że radiowa Trójka może nadać jako słuchowisko odświeżoną płytę Wampir projektu Gazawat, której słuchałem na początku roku, dochodząc do wniosku, że filmu Jestem mordercą już po tym nie będę musiał oglądać, bo w mroczne drony pachnące wręcz rdzą i naftaliną autor wkleja tu obszerne fragmenty ścieżki dialogowej z filmu (i jeszcze Anny i wampira Janusza Kidawy). Sprawę Marchwickiego znam nieźle jeszcze z peerelowskiej prasy, dla której długo była sensacyjną pożywką. O emocjach, jakie wywołuje do dziś niech świadczy fakt, że po publikacji w „Polityce” rozmowy z Maciejem Pieprzycą dwukrotnie dzwonił do mnie oskarżyciel w procesie Marchwickiego, który starał się udowodnić wyższość swoich racji nad wyrażonymi w filmie (i w wywiadzie) intuicjami reżysera.

Fakt, że Michał Turowski zajął się dźwiękowo właśnie tą historią, dziwił mnie może przez chwilę. Po pierwsze, mieści się to idealnie w sferze zainteresowań Gazawat. Po drugie, fascynacja takimi postaciami (i sceneriami: mroki PRL, brud Zagłębia itd.) jest wręcz wpisana w charakter muzyki ciągnącej za sobą ogon kolażu dźwiękowego, dark ambientu, industrialu… Miałby się zająć z tym swoim warsztatem brzmieniowym ilustrowaniem muzyką Nad Niemnem? Rzecz jest dość długa, brzmieniowo najciekawsza dla mnie w trzeciej i czwartej części, nie najłatwiejsza do słuchania raz za razem – pod każdym względem, także skupienia, którego wymagają wciśnięte tu dialogi – każdy wie, jak brzmią w polskich filmach, choć kilka z nich nieźle siedzi w dronowym miksie. Ale intuicja mi podpowiadała, że ze względu na te narracyjne walory rzecz ktoś w końcu zauważy i miło, że zauważyła akurat antena publicznego radia.

GAZAWAT Wampir, BDTA 2017, 7/10

Muzycznym naświetlaniem na długim czasie zajmuje się tym bardziej psychodeliczno-rockowa formacja ARRM, która po raz kolejny proponuje formę splitu, czyli dzieli płytę z innymi artystami. Na temat 20 minut utworu Brightblack Journey formacji gitarzysty Artura Rumińskiego dużo mieliby do powiedzenia fani Earth, bo styl nagrań tej grupy rozwija w bardzo ładny, elegancki wręcz sposób, z kulminacją już w połowie, a potem odbudowywaniem klimatu w sposób nieco bardziej misterny, na pewno bez prymitywnego przywalania całą mocą w gitary. Ta dojrzała powściągliwość bardzo mi się u ARRM podoba. I właściwie pod względem koncepcji i produkcji strona A przebija stronę B. Tyle że utwór Lonker See ze strony B (trzyczęściowy New Motive Power), mimo pewnego nieokrzesania brzmieniowego, ma w sobie z kolei więcej świeżości i ten dodatkowy element w postaci saksofonowych partii Tomasza Gadeckiego. W porównaniu z eleganckim minimalizmem ARRM Lonker See to raczej nasza wersja rozwichrzonej i rozimprowizowanej psychodelii Bardo Pond, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Tu z kolei możemy się spodziewać w finale eksplozji, a kiedy Lonker See idą na całość i się zapominają, to te drobiazgi brzmieniowe, które zawadzają na początku, tracą na ważności. Końcówka – z kropką nad „i” w postaci ostatniego H gitary basowej – jest bezbłędna.

ARRM / LONKER SEE split, Instant Classic 2017, 7/10

Na kolejnym zestawie – wydanym na kasecie i w wersji cyfrowej wspólnym katowickim koncercie dwóch duetów: Arszyn/Duda i Paper Cuts – też mamy w pewnym momencie wykorzystywanie gotowego materiału. W utworze Pan Radio towarzyszą nam strzępki radiowych informacji na temat sytuacji uchodźców w trakcie zeszłorocznego kryzysu, reakcji papieża Franciszka itd. Nie wiem, czy akurat w tym fragmencie mają wesprzeć dramaturgię tego, co słychać w grze czwórki muzyków, ale utwory są długie i uderzają od pierwszych minut brzmieniową rozmaitością. Powyższy utwór wydaje mi się prowadzony wyraźniej partią saksofonu Tomasza Dudy (którą ten próbuje momentami wydostać z saksofonowych rejestrów), ten pierwszy (i najlepszy) 12 To 16 napędzają głównie obaj perkusiści: Krzysztof Topolski i Wojtek Kurek. Grający na syntezatorze modularnym Łukasz Kacperczyk przede wszystkim zręcznie wypełnia przestrzeń dźwiękową, która – przy dobrej realizacji Michała Paducha – jest zaletą nagrania, które mimo ewidentnie improwizowanego charakteru i sporej instrumentalnej siły uderza lekkością. Syntezator wychodzi na plan pierwszy w trzecim i ostatnim utworze Bo Diddley, co tylko potęguje harmonię całej tej scenicznej pracy tych dwóch składów, trzech ścieżek i czwórki muzyków.

I tak bez konkluzji typu „kto najlepszy”, zgodnie zresztą z tytułem omawianej na końcu kasety, to zostawmy. Autorom There is No Conclusion chodziło zapewne o to, że nie nauczyliśmy się wyciągać wniosków z tego, co za nami. Ale z drugiej strony – na wczorajszej gali uhonorowano poetę, który uważa, że sztuka służy bardziej temu, by odpowiadać, niż temu, by pytać, a dziś trwa kolejna gorąca dyskusja o spektaklu, którego nikt z dyskutantów nie widział. Chwilowo cierpimy więc raczej na nadmiar konkluzji, których nikt nie poprzedził zadaniem pytań.

ARSZYN / DUDA & PAPERCUTS There Is No Conclusion, Pawlacz Perski 2017, 7/10

* Treść owego votum separatum można znaleźć tutaj.