Sacrum, Kristen i Profanum (TMP, cz. 5)

Od jutra w Krakowie festiwal Sacrum Profanum, który zawsze miał ciekawe położenie – gdzieś pomiędzy Warszawską Jesienią a Unsoundem. Teraz to położenie nieco się zmieniło, bo pod nową opieką kuratorską festiwal przesunął się zarazem nieco w stronę Warszawskiej Jesieni i w stronę Unsoundu, czyli chyba coraz szczelniej wypełnia tę dość szeroką przestrzeń. W tym roku robi to za pomocą koncertu na 10-lecie islandzkiej wytwórni Bedroom Community, środowiska tak szerokiego, że jego poszczególni przedstawiciele mogą spokojnie grać nie tylko na WJ czy U, ale też na Off Festivalu. To niezły środek ciężkości dla dobrze – od początku historii imprezy – ustawionego profilu, z ideami sacrum i profanum w muzyce. O tym napisałem swoje w książce programowej, w dobrym autorskim towarzystwie, posługując się tam figurą „wieleryba”. Wczoraj wieczorem było nieco więcej na ten temat w radiowej Dwójce. Ale do całego programu mogę się odnieść tutaj.

sacrum_profanum_2016

Swoistym łącznikiem z Warszawską Jesienią będzie w tym roku na pewno koncert Hommage a Pierre Boulez i wątki operowe (element zaskoczenia może się wiązać z Operą o Polsce Artura Zagajewskiego i Piotra Stasika). A swoistym pomostem z Unsoundem stanie się wystawa Anny Zaradny w Bunkrze Sztuki. Przestrzeń niewyeksploatowaną do końca przez żadną z tych imprez wypełnią za to improwizacje i wykonania muzyki XX wieku przez Mike’a Pattona, kameralistyczny noise grupy Zeitkratzer, ze szczególnym uwzględnieniem ich wykonania kompozycji Zbigniewa Karkowskiego, no i wreszcie John Zorn jako kameralista. To wszystko powoduje, że w dalszym ciągu, jak w latach poprzednich – mimo programowego przesunięcia – Sacrum należy do tej festiwalowej trójki. Zazdroszczę Krakowowi, że ma 2/3 tych imprez.

Marzy mi się na którymś z tych festiwali koncert Kristen, którzy dziś wydają nową płytę. Owszem, jest w tym roku na Unsoundzie Lotto z repertuarem z sensacyjnego albumu Elite Feline, ale wejście na scenę Kristen byłoby czymś takim, jak pojawienie się utworu Karkowskiego. Wykonaniem gestu, który dawno już się należał. Bo o ile recenzentom zasób komplementów dotyczących wychodzącej z post-rocka, ale nie więdnącej jak cały gatunek, muzyki Kristen wyczerpał się gdzieś w okolicach debiutu, to zespołowi starczyło pary, żeby się zmieniać przez kolejnych 16 lat. Bez względu na to, czy ktoś te płyty kupował, czy ktoś to wszystko odczytywał dobrze, czy źle, bez względu na to, że akurat ten odcinek między sacrum a profanum należy do najbardziej zaniedbanych. Co jest, jak dla mnie, całkiem dobrą definicją sztuki.

Sam użyłem już najcięższej artylerii, pisząc o poprzednim albumie Kristen dwa lata temu, że to Najlepsza płyta najlepszej polskiej grupy. I muszę powiedzieć, że spotkało się to wtedy z niejakim zainteresowaniem, ale zdaję sobie sprawę, że przebić tamto hasło trudno. Musiałbym dać w nagłówku „Znamy prawdziwe powody rozwodu Brada Pitta i Angeliny Jolie”, albo napisać, że Jeszcze lepsza płyta jeszcze lepszej polskiej grupy, czego nie zaryzykuję, bo nie uważam, żeby Kristen mieli coś do poprawienia między The Secret Map a płytą Las. Cieszę się więc przede wszystkim z tego, że – jak zwykle zresztą – coś w swojej muzyce zmienili, jak zwykle nie oszukując słuchaczy.

Las jest więc płytą kontroli. Nie wiem, czy to Maciek Bączyk (od tego albumu stały członek grupy) wniósł ten porządek i równowagę (choć zmiana z 3 na 4 w wielu układach równowagę polepsza z natury), ale nie brakuje tej płycie niczego i niczego nie ma w nadmiarze. Las jest też płytą rytmu. Momentami przez długie minuty (choćby w otwierającym całość utworze Salto) cały zespół jest jedną wielką sekcją rytmiczną. Słyszę w tym wszystkim jakiś rodzaj wirusa z poszukiwań Lotto. Słyszę też reklamowane tu i ówdzie niemieckie wpływy (Amra), choć unikałbym pojęcia krautrock. Pojęcie „piosenka” też dawno się już nie sprawdza w stosunku do twórczości Kristen, mimo że w końcowym utworze tytułowym mamy nawet krótki tekst, i to w języku polskim. Dobrze by się ten zespół pewnie opisywało pojęciami muzyki poważnej: ostinata, muzyka repetytywna, dron (tu na przykład należałoby sklasyfikować Wyspę, z potężną, intensywną i różnorodną ścianą dźwięku zbudowaną z brzmień instrumentów i nagrań terenowych), może by się tu nawet przydała koncepcja wiecznej muzyki wzięta od La Monte Younga. Bo każda z pięciu kompozycji przedstawionych na albumie Las mogłaby trwać w nieskończoność, bez początku i bez końca. Z rocka jest tu więc tylko tyle, że chłopaki na koniec dają się ponieść emocjom – i kończą.

W pewnym sensie muzyka Kristen oczywiście dawno już brzmi na Warszawskiej Jesieni, dźwięczy na Sacrum Profanum i pulsuje na Unsoundzie. W jakimś momencie imprezy te po prostu się włączą. Ja mogę zdradzić, że specjalnie z okazji premiery Kristen uruchomiłem już cały projekt „Tygodnia Mocnych Płyt”. I w pewnym sensie obrócił się on przeciwko mnie, bo po godzinach pracy kończę właśnie ostatni, niezbędny wpis, który opublikowany zostanie następnego dnia rano. Choć jedynym momentem w ciągu całego mocnego tygodnia, by to zrobić, okazał się ten, gdy w warszawskiej siedzibie NInA odbywa się premierowy koncert Kristen. Mam nadzieję, że trwał długo – i dziękuję niniejszym za uwagę w tym dość owocnym dla mnie blogowym tygodniu.

KRISTEN Las, Instant Classic 2016, 9/10