Nick Cave się obnaża

Dokładnie tak zaczyna się film One More Time With Feeling, który wczoraj pokazano w 1000 kin na świecie. Nick Cave, przywiązany do swojego garnituru niczym Leonard Cohen, pokazany zostaje w chwili, gdy się ubiera. Reżyser Andrew Dominik każe mu powtórzyć scenę, bo są problemy z kamerą, która kręci czarno-biały dokument w 3D (pokazywany w tej formie nie wszędzie – u nas w 2D). Wtedy Cave żartuje, że ma zrobić to samo „jeszcze raz, ale z uczuciem” (to tytuł filmu i fraza z jednej z piosenek z nowej płyty). Uśmiecha się w tych wczesnych partiach filmu częściej niż kiedykolwiek dotąd. Ale jednocześnie plącze mu się język i wygląda na starszego co najmniej o 10 lat niż w poprzednim filmie 20 000 dni na Ziemi, który wszedł na ekrany przed dwoma laty. Idąc wczoraj do kina, miałem obawy, że zobaczę kolejną kreację Cave’a, ale widziałem przejmująco prywatny portret, w pewnym sensie przeciwieństwo kreacji z 20 000 dni. Podobnie jest z nową płytą.

Film mówi o pracy nad płytą Skeleton Tree w studiu w Brighton. Ale zarazem opowiada o stanie ducha Cave’a i jego żony Susan, którzy stracili 15-letniego syna Arthura – spadł z klifu latem ubiegłego roku. W scenach początkowych Cave mówi jednak o innej utracie – jak stracił zapał do snucia opowieści w tekstach piosenek. To ważne wyznanie, bo przez lata – cały „środkowy”, balladowy okres jego twórczości – snuta w tekście historia była fundamentem stylu tego autora. Teraz taką linearną narrację zastępują wieloplanowa: nakładające się na siebie obrazy – chwila zamknięta w symbolach. Wydaje się, że ma to wymiar głębszy, bo Cave w filmie sporo filozofuje na temat czasu i świadomości, daje wyraz zdecydowanie bardziej egzystencjalnego punktu widzenia niż to, co dotąd z nim kojarzyłem, pozostaje to nawet w pewnej sprzeczności z jego dotychczasowym podejściem do religii, z różańcem trzymanym w rękach w jednej ze scen. Widzimy człowieka samotnego w cierpieniu. Sam śpiewał, że wierzy w Boga, który nie interweniuje w ziemskie sprawy. Teraz Cave wykorzystuje w tekstach symbolikę religijną, ale pomocy próbuje szukać w samym sobie. Choć może ten dość ekshibicjonistyczny film i płyta są zawoalowaną metodą, by zwrócić się po wsparcie do innych, do zewnętrznego świata?

Ta wzmianka o narracji jest ważna, bo opisuje też dobrze to, jak zbudowany jest film Dominika. Otóż Nick Cave z offu prawie cały czas albo komentuje sceny, albo dorzuca swoje trzy grosze na inne tematy, albo snuje ciąg dalszy opowieści o procesie twórczym, który – poza traumą utraty dziecka – jest tu głównym wątkiem. Dowiadujemy się dzięki temu, że wybory dokonywane na płycie Skeleton Tree są bardziej intuicyjne, wynikają z improwizacji, są też w jakimś sensie mniej dopracowane (ważna wydaje się uwaga o tym, że Cave wcześniej wyrzucał wszystkie swoje teksty, z których nie był zadowolony w stu procentach), wydaje się – także po brzmieniu albumu – że jeszcze mocniej oddają pole do działania Warrenowi Ellisowi, który te szkice wypełnia – jak pierwszą na płycie, znaną już piosenkę Jesus Alone – swoimi drobnymi ingerencjami aranżacyjnymi. Użyciem efektów, wejściem smyczków, wykorzystaniem chórku. Choć nie wiemy do końca, kto jest za co odpowiedzialny, dowiadujemy się z filmu, że Cave chciał być tym razem prowadzony, że nie wiedział, co usłyszy, wielokrotnie po prostu podążał za muzycznym partnerem.

Cave na Skeleton Tree bywa tak neurotyczny, jaki nie był od lat 80. Tyle że jest zarazem starszy, więc i ta neurotyczność inaczej się wyraża – jak w I Need You, drżeniem głosu, jakimś rozpaczliwym, przejmującym – jak cały ten album i cały film – tonem. Rytmicznie ten i inne utwory płyną – i jest to ewidentnie zasługa Ellisa, który zrobił coś w rodzaju zerwania muzyki Cave’a z prostej podziałki czasowej. Rozmawiają w filmie o wchodzeniu na „raz” i o tym, gdzie jest to „raz”. Otóż w partiach Ellisa często „raz” jest zupełnie gdzie indziej (posłuchajcie właśnie I Need You, udostępnionego jako drugi singiel), niż u reszty zespołu, co pogłębia wrażenie zagubienia – nawet dźwiękowo mamy rozbity świat. Z kolei nerwowa rytmika świetnego Anthrocene kojarzy się raczej z neurozą Radiohead niż eleganckim mrokiem muzyki Cave’a. Moja ulubiona Girl in Amber ściska gardło i jest niebywałą piosenką o depresji, którą Cave opisuje na tyle obrazowo, że można mu uwierzyć na słowo. Distant Sky z partią wokalną Else Torp (z grupy Ars Nova Copenhagen) niby już zbliża nas do bardziej tradycyjnych cave’owskich klasyków, ale i tu aranżacja subtelnie rozmywa rytm. Można dzięki temu uwierzyć w improwizacyjny charakter płyty. Dopiero końcowe Skeleton Tree stanowi wyjście z tego zwichrowanego świata, jest klasyczną kodą albumu wyprowadzającą nas ze świata, w którym tkwiliśmy przez trzydzieści kilka minut (to również bardzo krótka jak na Cave’a płyta). Wyprowadzającą na stronę teoretycznie jaśniejszą stronę (co podkreśla widowiskowa scena z filmu – na krawędzi kiczu, nie jest to źle wymyślone), z końcowym It’s all right now powtarzanym jak mantra. Warto było to zobaczyć w kinie. Po części na pewno będzie w jakiejś postaci dostępne – najwyraźniej pomysł na dokument był zarazem pomysłem na serię klipów, zapewne znaczną część filmu zobaczymy w odcinkach – ale czy nie zniknie już ten wgląd w intymne życie Cave’a, który na dużym ekranie wykonania piosenek z płyty uzupełniał?

Cave nigdy nie był moim bohaterem numerem jeden, przynajmniej nie w sensie identyfikacji z nim jako ulubioną postacią na ludzkim planie – ceniłem go, niekiedy bardzo entuzjastycznie przyjmowałem jego muzykę, chodziłem na koncerty, kupowałem regularnie płyty, lubiłem za wizerunek, trzymając jednak stosowny dystans. Nawet przy okazji tej płyty chciałem początkowo w nim widzieć kogoś takiego jak bohater Wszystkich odlotów Cheyenne’a Sorentino, czyli emerytowanego gota w żałobie, widok smutny, ale zarazem trochę przerysowany, jak z kreskówki, więc przy tym odrobinę zabawny. Ale to nie tragikomedia, Skeleton Tree taki odbiór ucina, a widok Cave’a w służbowym garniturze pewnie już nie będzie taki sam jak przedtem. Trudno się oczywiście do tej płyty zdystansować w ciągu kilkunastu godzin i uznać, czy wielka, czy nie. Chyba wystarczająco udana i szczera, żeby się nią zainteresować. Ale jedno mogę powiedzieć na pewno: Wiele lat śledzę muzykę Nicka Cave’a i nigdy nie miałem do niego tak blisko.

NICK CAVE & THE BAD SEEDS Skeleton Tree, Bad Seed Ltd. 2016, 9/10