Gra o dron
O teurgii niby nie mówi się dużo na co dzień (nawet red. Terlikowski taki np. cud w Legnicy próbuje uzasadniać naukowo), ale wystarczy sobie włączyć najnowszą serię Grę o tron i od razu robi się jakby jaśniej. W fantasy w realiach wczesnego średniowiecza mamy też wierzenia w stanie z podobnych czasów, więc i religijnych cudów wywoływanych magią coraz więcej. I o ile jeszcze przed premierą serialu ktoś mi polecał prozę George’a R. R. Martina jako rodzaj fantasy, w której nie można sobie za pomocą magii pomagać na każdym kroku, to mam wrażenie, że dziś scenarzyści tą magią wyjętą z jego książek szpachlują każdą wyrwę w scenariuszu, a tych wyrw jest już niemało. W każdym razie teurgia to jest to, co uprawiają wyznawcy przynajmniej kilku religii ze świata GOT pasjami, kiedy trzeba komuś odebrać lub zwrócić wzrok, uśmiercić czy wskrzesić. A to – jak wiadomo – podstawowe działania podejmowane na co dzień przez bohaterów. I zarazem rytuały magiczne odprawiane w imię jakiegoś boga.
Nie to, żebym posądzał Annę Zaradny o jakieś szczególne zainteresowanie Grą o tron, ale tytuł płyty Go Go Theurgy ma nawet całkiem odpowiednie inicjały, żeby zainteresować tę serialową społeczność. Zdjęcia Magdy Wunsche, które dokumentują performance towarzyszący albumowi, jakiś rodzaj rytuału sugerują, ale raczej nie taki jak w świecie Westeros. A sama muzyka – choć momentami mogłaby zastąpić nie najwybitniejszą ścieżkę dźwiękową do serii HBO – wychodzi już w ogóle w rejony bardzo dalekie i bardzo nowoczesne. Więcej skojarzeń trudno tu wytropić.
Dwuczęściowa kompozycja składająca się na tę nową, pierwszą od wielu lat pełnowymiarową płytę Zaradny, zaskoczy na pewno jej słuchaczy pulsującą rytmiką, która rzeczywiście dość konsekwentnie odmierza tempo jakiegoś nerwowego współczesnego rytuału. Współczesnego, bo całość oparta jest na pewnym ścieraniu się brzmień cyfrowych i analogowych syntezatorów. I te pierwsze, ze swoją dynamiką, brutalnością i sekwencyjną regularnością wydają się tu mocniej tworzyć właśnie siatkę rytmiczną (niejako odmierzają czas) podczas gdy te drugie kreują potężne struktury (czyli kreślą pozostałe trzy wymiary, pokazując rozmiar – skojarzenia z architekturą przywołuje autor słowa wstępnego Daniel Brożek). Czy dokładnie taki zamiar towarzyszył autorce? Nie mam pojęcia, to tylko moja interpretacja bardzo intensywnego rytmicznie i brzmieniowo utworu o ładnej kompozycji, z dość naturalnymi przejściami w poszczególne segmenty, bo choć na długie minuty wpadamy tu w klastry dźwięku o bardzo skomplikowanej, wolno zmieniającej się fakturze albo wręcz rytualne drony, to ani pierwsza, ani druga część Teurgii nie zostawia nas w takiej statycznej sytuacji na długo. Przeciwnie – brzmieniowo prowadzą przez kolejne rytualne obrzędy, bardziej związane z naturą (pierwsze minuty Theurgy One), hipnotyczne o charakterze dronowym (środkowa część Theurgy Two), czy kosmiczne (finał).
Wszystko się tu w każdym razie zgadza pod względem formalnym i jak na dźwiękową opowieść o m.in. koncepcjach buntu i władzy (cytuje słowo wstępne), ale też oczyszczeniu i wyzwoleniu, i jeszcze paru rzeczach jednocześnie, pozostaje wyjątkowo klarowne. Co nie zawsze odnajdywałem w muzyce Zaradny przed tą, najlepszą jak dotąd w jej dyskografii, propozycją. W czym mija się zresztą ta polska artystka z coraz bardziej chaotycznymi scenariuszami opowieści o Westeros. Ja wiem, że porównując muzykę eksperymentalną i performance z widowiskiem masowym ryzykuję – podobnie jak jedząc czosnek i cebulę przed wyjściem do opery – ale jestem na tyle prostym słuchaczem, żeby szukać w muzyce i przyjemności obcowania z dźwiękiem, i jeszcze pewnej klarowności w myśleniu. A tutaj jedno i drugie znalazłem.
Płytę można kupić w jednej z dwóch limitowanych edycji winylowych – obie na wyczerpaniu. Wersja cyfrowa też jest do nabycia, choć biorąc pod uwagę cenę, autorka raczej próbuje odstraszyć słuchaczy od obcowania z jej muzyką w ten sposób.
ANNA ZARADNY Go Go Theurgy, Bocian/Musica Genera 2016, 8/10