Najlepsza płyta najlepszej polskiej grupy
Lubię i szanuję Roberta Brylewskiego. I wiem, że wiele osób bardzo przejęło się jego niedawnym fejsbukowym wyznaniem na temat tego, że po latach grania nie ma jedzenie. Nie będę jednak ściemniał – bardziej solidaryzuję się z bohaterem wywiadu, który parę dni później przeczytałem w „M/I” (już właściwie sygnalizowałem ten temat), Michałem Bielą z Kristen, który opowiada, jak próbuje godzić granie w zespole z pracą od poniedziałku do piątku. I że nie jest nawet zarejestrowany w ZAiKS-ie. Skądinąd – jak pamiętam – wydaną w kwietniu płytę solową nagrał za pożyczone pieniądze, teraz opublikował z kolegami nowy, świetny (o tym za chwilę) album Kristen. Sprawa ma kilka poziomów, więc po kolei.
Po pierwsze, sprawa ZAiKS-u to wstyd i kompromitacja dla całej sfery ochrony praw autorskich w Polsce. Gdybym był przewodniczącym zarządu tej nobliwej organizacji i trafił na nowy numer „M/I” (co już samo w sobie wydaje się absurdalne), zapadłbym się pod ziemię, dowiedziawszy się, że jeden z najwybitniejszych twórców pokolenia nie ma nawet kontaktu z prowadzonym przez niego stowarzyszeniem (UPDATE: nie jest zarejestrowany, ale zamierza się zgłosić – patrz komentarze). Uznałbym to zapewne jako symbol rozmijania się z całą generacyjną grupą (umów z ZAiKS-em nie ma większość znanych mi artystów z okolic Lado ABC, którzy zarazem reprezentują kraj na arenie międzynarodowej), efekt braku należytej przejrzystości i kampanii informacyjnej. Poprosiłbym o raport pieniędzy zgromadzonych przez organizację z tytułu emisji utworów Kristen (sam parokrotnie grałem i wypełniałem kwity do ZAiKS-u, więc wiem, że coś powinno się zebrać) i zrobiłbym wszystko, żeby trafiły do adresatów zamiast po 10 latach wylądować na koncie organizacji. Potraktowałbym to jako okazję do uczynienia gestu dobrej woli. I tak, wiem, że nie obędzie się i bez woli zespołu, ale docieranie do takich środowisk to powinien być priorytet organizacji. Miałem okazję rozmawiać z minister Małgorzatą Omilanowską (wywiad w środowej „Polityce”) i pytać ją również o tę kwestię – wiem, że zmiany związane z transparentnością praw autorskich to jeden z priorytetów, a sfera, w której działa Kristen – alternatywne obrzeże rocka, najczęściej abstrakcyjne, bo instrumentalne i w dodatku odwołujące się do rzadko kojarzonej z rockiem improwizacji – to bodaj najbardziej zaniedbany rejon, jeśli chodzi o publiczne wsparcie dla kultury. Znam starszych ode mnie wybitnych publicystów, którzy ciągle uważają, że w zasadzie to nie jest sfera kultury.
Po drugie, sprawa Kristen to symbol płytkiej kultury muzycznej w Polsce i – niestety – niemocy mediów. To nie jest zespół nowy – zdobywa słuchaczy od bodaj 17 lat. Już pierwsze płyty prasa (albo to, co z niej zostało) przyjmowała entuzjastycznie. Miałem okazję pisać o zespole jako o debiutantach jeszcze w śp. „Machinie”, a pamiętam, że przy okazji „Please Send Me a Card” (rok 2003, płyta nr 3) byłem już przekonany o tym, że ta misja skazana jest w dużym stopniu na porażkę, że opinie prasy i gusta szerszej publiczności się rozmijają. Zresztą co tam będę się opierał na własnej pamięci, mogę zacytować z pamięci komputera fragment ówczesnej recenzji z „Przekroju”:
Gdyby wszystkie ciepłe słowa, jakie napisali o nich dziennikarze, zamieniły się w wyniki sprzedaży, to ta niepozorna szczecińska grupa zdeklasowałaby Ich Troje. Jest to jednak równie niemożliwe, co przyłączenie do Polski miasta Chicago, którego gitarowo-improwizująca scena wydaje się dla Kristen główną inspiracją. Grają bowiem na wskroś inteligencki rock i w dodatku śpiewają po angielsku.
Niewiele się pod tym względem zmieniło od tamtej pory – a zarazem bardzo dużo. Dalej jest po angielsku (we wzmiankowanym wywiadzie Biela wyjaśnia dlaczego), więc polskie przepisy promujące w radiach miejscową twórczość te utwory ignorują. Masowa publiczność zapewne również się na nich nie pozna. W zespole dalej grają ci sami ludzie, tj. poza Michałem są Łukasz i Mateusz Rychliccy (odpowiednio: gitary i perkusja). Ba, na nowej płycie jest nawiązanie do „Please Send Me a Card”, bo znów pojawia się gość z okolic niezapomnianego Robotobiboka – Maciej Bączyk (który zresztą wtapia się w zespół idealnie). Media dalej będą pisać (już nawet są pierwsze recenzje), że album „The Secret Map”, którego premiera miała miejsce w zeszłym tygodniu, jest rewelacyjny. A odbiorcami tych recenzji będą inni dziennikarze, grono fanów, których wiedza o współczesnej scenie gitarowej tak naprawdę przerasta wiedzę krytyków, a do tego jeszcze paru młodych muzyków wpatrzonych w Kristen jak w obrazek. Dla niektórych mają status dinozaurów, bo nie pamiętają, jak to było, gdy nie istniało Kristen. I nawet ci, którzy uważają się za lepszych, zgodzą się pewnie z tym, że nowy album to wydarzenie.
Prawda jest taka, że w tych partyzanckich warunkach całe trio utrzymało wysoką artystyczną formę nie krócej niż taki Robert Brylewski (znów z atencją dla Brylewskiego, którego wpływ – jako osobowości – wykracza po prostu poza muzykę). Co więcej, „The Secret Map” jest najlepiej nagraną i najlepiej brzmiącą ich płytą w ogóle. Brzmieniowo są niby ciągle z głową w czasach post-rocka, ale za to w dziedzinie płyt z elementami post-rocka nagrali najlepszy album od lat, w kategorii obejmującej też zagranicę. Przy okazji demontując dawny gatunek z podobną swadą co przed czterema laty na „Western Lands”, tylko lepiej. Bo takich „naj” jest więcej – na płycie zamkniętej klamrą dwóch powalających utworów instrumentalnych, ze świetnym wyczuciem czasu i budowania napięcia mamy też dwie najlepsze piosenki w dorobku zespołu. Bardzo przy okazji kontrastowe: funkujące „Music Will Soothe Me” i tytułowe „The Secret Map” – wyrafinowane, art-popowe, z odniesieniami do psychodelii, a nawet symfo-rocka, przy czym narastające sprzężenie gitarowe świetnie przełamuje rozmarzoną melodię partii wokalnej. Symbolicznie to traktując: przesuwamy się z okolic Sonic Youth w rejony bliższe The Flaming Lips, przez moment słyszałem nawet w jednej z fraz tej piosenki mikrocytat z popowego „(I’ve Had) The Time of My Life”. Ale te trzy nuty to wszystko, co łączy świat warszawskiej (w tej chwili) grupy z rejonami list przebojów, znów nieosiągalnymi, choć nadająca się na osobną długą analizę „The Secret Map” to jedna z najlepszych polskich piosenek, jakie w tym roku słyszałem.
Dla Kristen od dawna nie ma miejsca w ideowo rozumianym undergroundzie, nie ma miejsca wśród debiutantów, ani wśród modnych nowych nazw. Powinni pewnie zajmować bezpieczne pozycje wśród wielkich artystów scen polskich zbierających końcówki z niedoręczonych innym funduszy z tytułu opłat zaiksowych. To dość idealistyczna, piękna wizja świata, w której jednak nie byłoby pewnie miejsca na nową, nagraną po latach płytę zespołu, który ciągle musi się dobijać o uwagę, ciągle musi kombinować i doskonalić. Więc jeśli miałoby nie być dziś „The Secret Map” w tak dopracowanej i doskonałej formie, tak błyskotliwej i satysfakcjonującej, to może chrzanić te idealne wizje?
KRISTEN „The Secret Map”
Endless Happiness 2014
Trzeba posłuchać: Nawet kupić trzeba. Ten zespół tyle już polskiej publiczności udowodnił, że teraz to raczej my mamy coś do udowodnienia.
Komentarze
Ja bardzo przepraszam panie Bartku, ale chciałbym dokonać pewnego sprostowania. Mimo tego, że nie jestem zarejestrowany w Zaiksie, to Zaiks i tak zbiera jakieś tam kwoty dla Kristen i dla mnie za publiczne wykonywanie naszych utworów. I może nawet w tym roku w końcu wpadniemy do ZAIKSu je wspólnie odebrać. Ale są to kwoty na tyle drobne (bo prawie nikt tego nie puszczał, przynajmniej do niedawna), że nigdy nie opłacało się nam przedstawiać Zaiksowi notacji muzycznej tych utworów (trzeba by komuś za to zapłacić), co jak rozumiem daje członkostwo w ZAIKSie i pełną ochronę etc. Nigdy nie widzieliśmy tutaj żadnego problemu, po prostu tyle pieniędzy się nam należy. Jeśli chodzi o „publiczne wsparcie dla kultury”, to moim zdaniem i tak jest już za duże. Mimo tego, że niekiedy i my korzystamy z publicznych pieniędzy (na przykład dzięki nim mogliśmy pojechać na festiwal Incubate do Holandii i inne koncerty za granicą), to moim zdaniem lepiej polegać tylko na sobie, bo inaczej człowiek zaczyna się uzależniać od dotacji, programów ułożonych przez urzędników i kończy się to motywami z Chopina na Offie, Czesławem Miłoszem u Czesława Śpiewa, czyli groteską.
@Michał Biela –> Dziękuję i proszę o wyrozumiałość – opierałem się na tym kategorycznie brzmiącym zdaniu z wywiadu („W ZAiKS-ie nie jestem zarejestrowany”). I mam podziw dla tego rodzaju postawy, choć wydaje mi się, że pozostaje tak czy owak świadectwem „odczepienia się” całego pokolenia ważnych twórców od systemu dystrybucji funduszy z organizacji zbiorowego zarządzania. Właściwie głównie dlatego, że robią w tzw. rozrywce. Bo gdyby odpowiednie instytucje mierzyły Kristen miarką Pendereckiego, a nie Osieckiej, ta dystrybucja miałaby nieco inny charakter. No ale ja mam do tematu podejście pozytywistyczne, parokrotnie spierałem się z bardziej niechętnymi instytucjonalnej kulturze kolegami 🙂
A że ZAiKS zbiera kwoty dla poszczególnych wykonawców – ma taki obowiązek. A że powinno się je odbierać – uważam, że się powinno.
Co do wyciągania funduszy na Chopina, Kolberga czy kogo tam – fakt, skutki zwykle są mizerne, ale same próby są efektem tego, że nie ma innych bardziej naturalnych ścieżek.
Tak już na marginesie: Wystarczyło poruszyć temat, żeby obok na tym blogu pojawiły się reklamy Wielkiego Brata Google: „Muzyka bez opłat dla Zaiks, Zpav, Stoart, Sawp. 11 kanałów do wyboru!”. Do tego wątku akurat odniosę się kiedy indziej.
Trochę tego nie rozumiem, i proszę o wyjaśnienie. Skoro jakiś artysta nie zarejestrował się do ZAIKS i nie uiszcza jakichś składek (a chyba takowe tam występują), to dlaczego ZAIKS ma obowiązek pobieranie pieniędzy za publikowanie dorobku danego wykonawcy, a następnie przekazywania tych pieniędzy danemu autorowi?
@Rafał KOCHAN –> Może ktoś to wyjaśni dokładniej ode mnie, ale pokrótce: radia, tv i inne instytucje prezentujące publicznie muzykę i tak mają obowiązek uiszczania stosownych opłat, które i tak do ZAiKS-u trafiają, a ten musi przez pewien czas je trzymać na wypadek, gdy dany artysta zdecyduje się po nie zgłosić. Słowem: pieniądze są zbierane nawet w imieniu tych artystów, którzy nigdy się do żadnej organizacji zbiorowego zarządzania nie zapisali (regularnie dopytuję naszych radiowych gości, kto to robił, i większość odpowiada, że nie jest zrzeszona).
Bartek, to tak na logikę, po co się tam zrzeszać, skoro i tak można odzyskać pieniądze za publiczne publikowanie danego dorobku?
Jest to pytanie retoryczne, no chyba że znasz poniekąd czyjeś motywacje i chciałbyś się nimi tutaj podzielić 🙂
Wielkie dzięki za ten wpis! Debiutancka płyta Kristen – odkurzona (z przebojowym – przecież, na Boga!!!! – Cowardem), nowy album we FLAC właśnie wędruje na mój dysk z Bandcamp.com.
Ad. Rafał: Skoro ZAIKS pobiera pieniądze, to dlaczego nie miałby przekazać ich autorowi? Zarabiają media, zarabia ZAIKS, a artysta ma nie zarabiać? Siła ZAIKSu wynika ze słabości środowiska muzyków. Już dawno informacje o tym – w jakim radiu, jaki utwór, ile razy był grany – powinny być jawne nie tylko dla muzyków, ale publicznie. W czasach Internetu nie jest to żaden problem. Myślę, że gdyby słuchacze zobaczyli, co jest grane, to może szefowie redakcji muzycznych bardziej by zadbali o różnorodność w tzw. „oprawie muzycznej” i częściej zwracaliby uwagę radiowcom, żeby nie przeginali, w swoich audycjach autorskich, z kilkunastotygodniowymi prezentacjami utworów z tej samej płyty, szczególnie gdy jest ona wydana przez jedną z największych wytwórni fonograficznych.
Dziękuję za poruszenie tematu!
@Kupiec Wolski.
„Ad. Rafał: Skoro ZAIKS pobiera pieniądze, to dlaczego nie miałby przekazać ich autorowi? Zarabiają media, zarabia ZAIKS, a artysta ma nie zarabiać?”
======================================
Nalegam o czytanie ze zrozumieniem. Czy ja gdzieś napisałem, że autor ma nie zarabiać?
Wyraziłem jedynie zdziwienie, że skoro autor zarabia, bo ZAIKS odkłada dla niego pieniądze za prezentowanie publiczne np. muzyki, to po co ma się tenże artysta rejestrować w tym stowarzyszeniu?
Zrzeszenie się w ZAiKSie wiąże się, jak wspomniał Pan Biela, z koniecznością zarejestrowania fortepianówek ze swoimi utworami. W efekcie uzyskuje się ochronę praw (przeciw-plagiatową, na podstawie zapisu nutowego) oraz prawo do pobierania tantiem z innych pól eksploatacji niż odtworzenia telewizyjne i radiowe. Te pola to np. składki odprowadzone z koncertów (niektóre festiwale się w to „bawią) czy odtworzeń publicznych lub wykonań „cudzych”. W przypadku tego typu wykonawców – zdecydowana większość środków jednak pochodzi z pól, co do których zrzeszać się nie trzeba, by środki otrzymać. Co do wysokości tych tantiem – zależą od ilości odtworzeń. Strona http://www.odsluchane.eu spisuje te odtworzenia (choć nie wszystkie!), więc wpisując Kristen zobaczymy, że na razie zespół się za to nie naje. A szkoda1
Ja tylko dodam, że głodny nie chodzę, może odrobinkę przemęczony, bo pracuję nie od „poniedziałku do piątku”, ale raczej w systemie poniedziałek-niedziela bez urlopów. Już w wieku 20 lat wiedziałem, że nie można się utrzymać z „muzyki alternatywnej”, bo to z założenia jest niszowe i niedochodowe. Ale nie jest źle: ludzie przychodzą na koncerty, w radiu czasem coś puszczą, Bartkowi Chacińskiemu się podoba… Czuję się doceniony, koledzy z zespołu pewnie też się cieszą. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za przychylność i zainteresowanie.
Zaiks jest spowity mgłą niedomówień i zabobonów, a wśród kolegów muzyków powielane są mity na temat jego funkcjonowania. Jawi się Zaiks w tych opowieściach jako twierdza nie do zdobycia. Jak to zwykle bywa – najwięcej mówią Ci, którzy nigdy nawet nie spróbowali zrozumieć jak to działa i co faktycznie trzeba zrobić aby dostać należne sobie pieniądze.
Każdy aktywnie działający zespół, co najmniej raz na kilka miesięcy gra w stolicy. Polecam więc przy okazji takiej wizyty, między soundcheck’iem a koncertem, przejść się do centrali tej organizacji i sprawdzić jak się kręci biznes :-). Ja zostałem tam zaciągnięty w tym roku przez kolegę i bardzo zdziwiłem się sumą, którą odebrałem. Tzn. byłem zaskoczony na plus. Ok, może nie będę za to żył przez rok (to na pewno!), ale starczyło na zakup kilku instrumentów (niezbyt drogich). No, a skoro ja tam miałem coś do odebrania, to znaczy, że każdy średnio aktywny twórca, też raczej coś tam znajdzie. Panie (ja spotkałem same panie), które tam pracują, były bardzo miłe i wcale nie gryzły. Co więcej – są odporne na pracę z artystami analfabetami i nie ma się co wstydzić zadawać nawet najgłupsze pytania. Polecam taką wizytę i polecam wpisywanie na okładkach płyt, pod download’ami, etc. autorstwa utworów. To pomoże osobom pracującym w radiostacjach, telewizjach i innych mediach prawidłowo wypełniać kwitki Zaiks’owe.
Być może powinien istnieć jakiś inny system ochrony praw autorskich, ale ten już jest i można go użyć do własnych celów.
P.S. Przy okazji gratuluję płyty! Podoba się bardzo!
Jezeli nie moze wyzyc z muzyki, to moze zrobic swoj festiwal, z autorskim programem. Zna przeciez wielu organizatorow. Magia nazwiska przyciagnie wiele osob. Gdy za kierownictwo artystyczne zaplaca mu jedno Euro za kazdego uczestnika, a przyjedzie ich na przyklad ze 20 tysiecy, to na chleb wystarczy. Imprez jest wciaz malo, szczegolnie na tzw. prowincji. Sam zarobi i da zarobic ludziom z innych zespolow, nie tylko polskich. Jezeli festiwal bedzie dobry to przyjada nawet z innych krajow. Takie rozwiazanie doradzilbym wszystkim, ktorzy zbudowali sobie choc troche legendy.
Dziękuję, faktycznie nie pomyśleliśmy o tych wpisach z autorstwem. Na przyszłość będziemy pamiętać. Pozdrowienia!
Szanowni Drodzy Muzycy /ew.koneserzy M./ W Polsce mamy prawny węzeł gordyjski (??) Monopolista w egzekwowaniu praw autorskich -ZAiKS legitymizowany jest przez pPaństwo na kompletnie niejasnych zasadach /chodzi o tzw „przełożenie” w dławieniu jakichkolwiek możliwości tworzenia instytucji konkurencyjnej.To są wpływy w przeróżnych gremiach-typu ministerstwo kultury ,niekompeteni posłowie ,lobby takieowakie czerpiące i dzielące się 😉 groszem w istniejącym stanie./ ZAiKS pobiera około25% haracz(na tzw swoją działalność) od każdego wpływu czyli kwoty należnej Artyście za wykonanie RTV,płyty itd .Artysta ma prawo ów HARACZ narzucony przez monopolistę z nadania pPaństwa potraktowć jako kolejny podatek. ——Obliczmy . Wydało się książkę ,płytę -owoc pracy kilku lat/trzeba było inwestować ,wkładać w to czas nie „po pracy”itd .Zagraliśmy koncert z tym materiałem obłożony od 2 lat podatkiem VAT 25%”,który z reguły obniża stawkę zespołu/czyli poszczególnego członka/ o te 25% na zasadzie -stwierdzenie Organizatora- „sorry mamy tyle pieniędzy co w tamtym roku ale doszedł VAT in minus” -Następnie Organizator wysyła stosowne formularze i finanse na konto ZAiKS. Przychodzi miła kwota 1000…pln .Płacimy podatek doch. 19%(powyżejpewnej kwoty) ZAiKS pobiera 25%.No i co ????? W sumie Artysta zapłacił w różnej formie okolo 70% podatku!!!!! .Cotojest docholery Kulturkampf? na jaki język mamy zmienić polski? na eng,de,fr?instrumental? Może zostawmy dotacje ,a na początek zajmijmy się podatkami ,którymi ostrzeliwuje kulturę państwo podpierając się populistycznie zarobkami TVcelebrytów. p.s. Paradoksem jest ,że ów monopolista ZAiKS i tak wychodzi w tej dżungli na jedynego skutecznego obrońcę artystów.
@ Rafał Kochan – ZAIKS dba nawet o niezrezszonych twórców, bo na podstawie ustawy oochronie praw autorskich ma taki obowiązek. Natomiast podpisując z nimi umowę i przynosząc im zapisy nutowe dostaje się większą część wpływów (bo oczywiście oni biorą haracz ‚za obsługę’) plus lepszą ochronę w przypadku ewentualnych plagiatów (choć pewnie to i tak bardziej dotyczy segmentu popowego niż ‚niezależnego’).
Bartku, dzięki za artykuł. Dodam tylko, że nie trzeba być zarejestrowanym z ZAIKSIE by odbierać pieniądze. A jeśli chodzi o sprawozdanie z tego skąd, gdzie, jakie pieniądze na nasze nazwisko do ZAIKSU trafiły, tak jak kiedyś było to zadaniem żmudnym, od 3 lat jest system internetowy, w którym po zalogowaniu można sprawdzić skąd (czy to radio, czy występ etc) pieniądze pochodzą.
O, przepraszam, widzę, że koledzy już o wszystkim wspomnieli (najpierw czytaj, potem pisz, Gaba). Pozdrawiam.
Kilka słów ode mnie na temat nowej płyty Kristen na nowo powstałej stronie IrateMusic.pl: http://iratemusic.pl/publicystyka/artykul/przestrzen-czyli-gitarowy-drenaz
Słucham Kristena od pierwszej płyty, skupuję materiał etc., w związku z czym mam pojęcie, dlaczego przechodzą niezauważeni. Antidotum wydaje się być większa liczba koncertów, na życzliwość recenzentów, poza tzw. pasjonatami muzyki, nie ma co liczyć. Mnie sytuacja niszowości pasuje, oby i muzykom. Robert Brylewski miał czas, by żyć z muzyki, nie mnie osądzać, z czym/kim przegrał. Pewnie z samym sobą, jak sporo z nas.
W Polsce zbyt wielu ludzi zajmuje sie recenzowaniem, a zbyt malo osob zajmuje sie promowaniem. Gdyby promocja byla lepsza, to i wieksza liczba muzykow moglaby zyc z muzykowania. Nie tylko zreszta muzykow. Ludzie od dziweku, swiatel, kierowcy, ksiegowe, etc.. Przeciez wszystko jest: sale, benzyna, sprzet, a nawet jakies tam zlotowki w kieszeniach publicznosci, wystarczy zakasac rekawy.
@ Robert:
„Gdy za kierownictwo artystyczne zaplaca mu jedno Euro za kazdego uczestnika, a przyjedzie ich na przyklad ze 20 tysiecy, to na chleb wystarczy. Imprez jest wciaz malo, szczegolnie na tzw. prowincji.”
„20 tys.” na festiwalu organizowanym „na prowincji”? W Polsce w tej chwili festiwale walczą o przetrwanie (ograniczenia budżetowe fanów muzyki vs. liczba festiwali i koncertów), a tu pomysł: „Eureka! Nie możesz wyżyć z muzyki? Zrób kolejny festiwal na 20 tys. widzów, najlepiej na prowincji!” Zwijają się kluby muzyczne lub zamieniają w dyskoteki z tańcem na rurze, co jakiś czas szefostwo znanego festiwalu informuje o kłopotach budżetowych (duże alternatywne festiwale również bywają dotowane). Kiedyś w wyborach prezydenckich startował facet, który zajmował się produkcją wkładek do butów. Podał nawet liczbę wkładek, którą musiałby sprzedać, by można było tym przychodem spłacić polskie zadłużenie zagraniczne. Kierował się tą samą logiką: „wystarczy, że x osób kupi, by…”
„Takie rozwiazanie doradzilbym wszystkim, ktorzy zbudowali sobie choc troche legendy.” ROTFL
@ CiotkaKlotka
Konkurencja dla festiwalu nie jest inny festiwal ( czasem sie to zdarza, ale nieczesto ) tylko: alkohol i inne uzywki, hazard, media masowe, etc.. Wszystko na co ludzie wydaja pieniadze zeby sie rozerwac.
……………………………………..
Konkretny przyklad. Region ma 600 tysiecy i dosc duze miasto za stolice. Zalozmy ze kazdy mieszkaniec ma do wydania na muzyke „na zywo” tylko 5 zlotych tygodniowo. Jak duzy jest rynek koncertowy w tym regionie? Odpowiedz – 3 miliony zlotych tygodniowo. Czyli tygodniowo – pi razy drzwi – milion dolarow. Okolo 50 milionow dolarow rocznie. Czyli ze 150 milionow zlotych rocznie.
………
Co do calej reszty – jedni sobie poradza, inni nie. Obowiazku nie ma.
nie ma też niestety wyrobionego nawyku angażowania się widza w kulturę, szczególnie mam tu na myśli kupowanie płyt. Kristen sprzedawał swoją płytę po koncercie za cenę niewiele wyższą niż cena dwóch piw… Żenujące jest trochę, że stać ludzi (teoretycznie będących „fanami”), by wypić podczas koncertu trzy czy cztery piwa, a nie stać na kupno płyty…
@Loop.
9 października o godz. 9:50
Ale po co oni mają kupować płytę, skoro muzyki moga posłuchać z jutuba? Piwa nie wypiją z jutuba… Dla ciebie ważniejszy kontakt z kulturą jest wtedy, gdy ktoś musi coś kupić-sprzedać, czy gdy może się z tym czymś zapoznać bez zbędnych problemów?
Rafał Kochan – Jeśli to nie było ironicznie, to ja może wyjaśnię dlaczego warto zapłacić za płytę takiego zespołu jak Kristen, chociaz nikogo do tego nie zmuszam (można odsłuchać za darmo na bandcampie a za chwilę na youtubie). Po prostu to bardzo nam pomaga, gdyż żeby nagrać taki materiał, najpierw my wydajemy sporo na salę, inzyniera dźwięku, miksy, mastering, tłoczenie, druk okładek, etc. Staramy się te wydatki zmniejszyć do minimum (np. nagrywając w studio przez dwa dni, a potem w domu), ale i tak wychodzi tego sporo. Jeśli więc ktoś uważa, że to co robimy jest wartościowe, to kupując płytę pomaga nam spłacić chociaż część tych wydatków i pozwala myśleć o wydaniu kolejnej płyty. Dlatego kupowanie muzyki na CD czy w jakiejkolwiek innej formie jest dla nas ważne. Każda suma na bandcampie, i każda sprzedana płyta to duża radość, i poczucie że ktoś ceni naszą muzykę na tyle, że jest w stanie za nią zapłacić, chociaż nie musi.
Mogą, albo i nie mogą. W większości przypadków pewnie mogą. Dziwny może jestem, ale dla mnie kupiona po koncercie płyta to nie tylko jakiś tam przedmiot na półkę, który raz na jakiś czas wezmę do ręki, ale i wyraz pewnego szacunku do muzyków..
A płyta Kristen – wspaniała, gratulacje!
@Michał Biela.
Wiec ja zadam ci pytanie.
„gdyż żeby nagrać taki materiał, najpierw my wydajemy sporo na salę, inzyniera dźwięku, miksy, mastering, tłoczenie, druk okładek, etc.”
Robicie to z przyjemności i pasji, czy z myślą o zarobku (nawet w wymiarze zwrotu kosztów)?
Wyprzedzając twoją odpowiedź, napisze, jak jest u mnie. U mnie jest tak, że moją pasją jest szeroko pojęta muzyka industrialna/awangardowa/ekesperymantalna. Uwielbiam ją poznawać, słuchać i kupowac płyty/kasety, nawet, jeśli posiadam juz ich nieoryginalne kopie. Inna moją pasją jest futuryzm i kupuję wszystko, co zostało opublikowane na jego temat. Zarówno w Polsce, jak i zagranicą. Kupowałbym pewnie też i obrazy, ale jeszcze taki bogaty nie jestem…
W żadnym z tych przypadków, wydając niemałe pieniądze na moje pasje, nie myśle o tym, aby jakoś zniwelować wydatki finansowe poniesione w zwiazku z tymi pasjami. To samo dotyczy mojej niezależnej oficyny wydawniczej, którą prowadzę.
Jaki jest morał z tego?
Jeśli chcesz zarabiać na życie (patrz: dążenie, by neutralizować wydatki poniesione w celu realizacji swoich pasji), zmień profesję, bo twoja motywacja bycia artystą z czasem będzie co raz bardziej ci doskwierać. Jeśli chcesz być artystą, skup się tylko na tym – nawet, jeśli będziesz musiał ponosić tego wysokie koszty finansowe.
Wiem, moje poglądy nijak się mają z dominującym etosem bycia artystą we współczesnym konsumpcyjno-kapitalistycznym systemie zaklętego układu wytwórca-produkt-klient oraz zrównoważonego bilansu przychodu oraz rozchodu.
Warto jednak dotrzeć mentalnie do tego, czym jest sztuka i co chcemy zrealizować dzięki niej. Ten paradygmat jest niezbędny do tego, pozostać zadowolonym z tego,. co się robi i jakim kosztem.
@Rafał Kochan. Mam dokładnie takie samo zdanie. Nie oczekuję żadnej innej pomocy niż to, żeby ktoś komu się podoba nasz muzyka, kupił naszą płytę, jeśli mu się podoba (i jeśli go/ją na to stać). Każdy taki gest jest dla nas bardzo ważny i doceniamy to. Mówię niekiedy o tych przyziemnych rzeczach , bo mam wrażenie, że nie każdy zdaje sobie sprawę z realiów funkcjonowania w świecie ‚undergroundu’. Myślałem, że to pan, panie Rafale, jest taką osobą, ale jak rozumiem, jesteśmy po tej samej stronie barykady, i niczego nie muszę tłumaczyć. Nigdy nie osiągnęliśmy „zrównoważonego bilansu przychodu oraz rozchodu”, ale dzięki temu, że ludzie ulegają „konsumpcyjno-kapitalistycznym systemowi zaklętego układu wytwórca-produkt-klient”, jesteśmy w stanie wydawać kolejne płyty, dopłacając niekiedy parę tysięcy do każdego tytułu. Gdybyśmy kiedykolwiek uzależniali granie od zwrotów poniesionych nakładów, to pogralibyśme pewnie parę lat na studiach, kiedy pomagali nam rodzice, a nie bite 17 lat. A co do zmiany profesji: nie muszę zmieniać, bo od poniedziałku do niedzieli pracuję cały Boży dzień jako tłumacz tekstów naukowych i tak w pocie czoła próbuję utrzymać rodzinę (podobnie jak koledzy z zespołu: o tym jest właśnie jest piosenka w linku). Pozdrowienia i powodzenia w działalności wydawniczej i rozwijaniu pasji!