A gdyby tak polski Daft Punk?
Taka myśl przyszła mi do głowy w miniony czwartek, gdy w Nokturnie gościliśmy Andrzeja Korzyńskiego i przypominaliśmy jego płyty wydawane w tej chwili za granicą przez wytwórnię Finders Keepers. Temat nagrań Korzyńskiego pojawiał się już na tym blogu parokrotnie, najszerzej dwa lata temu, przy okazji wznowienia muzyki z „Opętania” Żuławskiego. W „Polityce” napisałem swego czasu duży tekst o tym powrocie. Tam również odnotowałem ostatnio osobno wydaną muzykę do „Człowieka z marmuru”, wcześniej praktycznie nieobecną na polskim rynku, a zaskakującą pod wieloma względami – m.in. za sprawą mocnej, rozrywkowej konwencji disco-funkowej, co w wypadku kina dotykającego polskiej najnowszej historii typowe nie jest. Ale gdy teraz siedzieliśmy w radiu i słuchaliśmy starych nagrań filmowych autora muzyki do „Akademii Pana Kleksa”, przyszło mi do głowy, że poza samym Korzyńskim i jego maszynami – o których dyskutowaliśmy także poza anteną (zbliża się zagraniczna premiera nagrań syntezatorowej formacji Arp Life w Finders Keepers) – niesamowitą rolę w tym wszystkim odegrali sidemani.
Dzisiaj kolejne ogłoszenia Off Festivalu. Tym razem po polsku. Mocnym punktem będzie na pewno występ Artura Rojka z repertuarem z solowej płyty. Pokaże się też lubiany w kręgu festiwalowiczów Noon, Kobiety z repertuarem z pierwszej płyty oraz ciekawy projekt dziecięcy Jerz Igor (Rogiewicz, Nikiforow). Do tego z pewnością mocne starcie Doroty Masłowskiej (Mister D) z masową festiwalową publicznością oraz solowy Król i L.A.S. Jacka Lachowicza. Przy okazji błądzenia w starym repertuarze polskim ucieszyłem się jednak szczególnie z dwóch koncertów. Po pierwsze, Tribute to Jerzy Milian, czyli próby odtworzenia klimatu zespołów Miliana przez grupę pod wodzą Bernarda Maseli. Po drugie, występu WOR-u, czyli Warszawskiej Orkiestry Rozrywkowej z zestawem piosenek Becka „Song Reader”, który ta formacja zaaranżowała w ubiegłym roku. W roku jubileuszu Lado ABC grono warszawskich instrumentalistów po raz kolejny nawiąże do starego dobrego etosu polskich orkiestr – jednego z najjaśniejszych elementów naszej tradycji rozrywkowej, do których odnosić się warto.
Wróćmy do tego Daft Punku. Wyobraziłem sobie, co by było, gdyby ktoś chciał dziś nagrać w Polsce rodzimą wersję „Random Access Memories” i wzorem francuskiego duetu zaprosić do udziału muzyków z lat 70. i 80. Czyli zrobić coś dokładnie odwrotnego do misji Mitch & Mitch Orchestra grających na nowo płytę Wodeckiego siłami z grubsza tej samej co powyżej młodej warszawskiej grupy instrumentalistów. Co zatem musiałby zrobić ten ktoś?
Ano przede wszystkim wyciągnąć choćby spod ziemi Arkadiusza Żaka. Przysłuchując się dorobkowi Korzyńskiego po raz kolejny, zauważyłem, że to ten muzyk – najpierw pracujący w Orkiestrze Polskiego radia i TV, a potem jako rozchwytywany sideman – był odpowiedzialny za większość potężnych basowych groove’ów wypełniających jego soundtracki z końca lat 70. i początku lat 80. (włącznie z „Akademią…” i na przykład odświeżanym ostatnio przez młodszych słuchaczy „Pożegnaniem z bajką” Zdzisławy Sośnickiej, która też doczekała się ostatnio cyklu reedycji). Ponadto pojawiał się w wielu dobrze brzmiących pod względem rytmicznym szlagierach epoki („Jesteś lekiem na całe zło” Krystyny Prońko). To z grubsza to, co pamiętam z polskiej muzyki wczesnych lat 80. – włącznie z płytą Franka Kimono. Obok mooga na tej ostatniej są właśnie niesamowicie charakterystyczne, gęste i zapuszczające się w wysokie rejestry partie gitary basowej Żaka. Co się z tym muzykiem dzieje dziś? Ktoś wie? Ktoś pamięta?
Druga osoba – też regularnie grywająca na sesjach u Andrzeja Korzyńskiego i czasem niewyszczególniana na okładkach (o ile w ogóle były okładki – muzykę filmową traktowano wtedy po macoszemu i – jak przypomina Korzyński – wyrzucano po wykorzystaniu w filmie i wycenie) – to Winicjusz Chróst, którego wziąłbym na sesję Daft Punk jako polski odpowiednik Nile’a Rodgersa. Może nie do końca ta sama stylistyka, ale a płytach z przełomu lat 70. i 80. Chróst grał rewelacyjne funkowe partie rytmiczne, które dziś (posłuchajcie właśnie „Człowieka z marmuru”!) mogą się kojarzyć – czy w tym wypadku raczej zapowiadać floydowski funk z „Another Brick In the Wall”. Tyle że oczywiście przez ostatnie lata to raczej Chróst nagrywał, jako założyciel słynnego studia, niż jego nagrywali.
Podobnie dobrym posunięciem byłoby wytropienie sekcji dętej słynnego ALEX BANDU. Na razie zrobiła to – ale tylko w wersji reedycji płytowej – firma GAD Records, publikując dwa wznowienia pierwszych nagrań tego zespołu: „Zderzenie myśli” i „The Eccentric”. Gdybym miał do sesji polskiego „Random…” ściągnąć jednego ze znakomitej grupy muzyków (których słuchacze znają nieźle choćby z akompaniowania gwiazdom w czasie krajowych festiwali) bandu Aleksandra Maliszewskiego, to pewnie byłby to trębacz i flecista Marian Napieralski, grający znakomite sola na obu albumach.
Mocne, funkowe i zwarte „Zderzenie…” może się kojarzyć z muzyką Earth, Wind & Fire, ale też soundtrackami Lalo Schifrina czy innych kompozytorów piszących ścieżki dźwiękowe do filmów kryminalnych
Alex Band. Dużo słabiej znana druga płyta (oryginalnie wydana przez Helicon, a nagrana w studiu Polskiego Radia w Lublinie) przynosi sporo zaskoczeń – przede wszystkim aranżacje nieco mocniej przypominające styl fusion, dłuższe formy zaskakujące zmianami tempa i nastroju, przynoszące też w dalszym ciągu przepiękną pracę dęciaków („Kropelka goryczy”), choć też kilka zbyt rzewnych lub oczywistych fragmentów („Hiszpańskie łzy”). Mimo pewnych zastrzeżeń ta bigbandowa muzyka mogłaby służyć za przykład słowiańskiej odpowiedzi na instrumentalne szaleństwa innych lokalnych mutacji funku, choćby i afro beatu. Oba albumy to prawdziwe kopalnie groove’ów do potencjalnego samplingu dla didżejów czy producentów hiphopowych. Podobnie zresztą jak inne nagrania wznawiane przez GAD Records, która ma na koncie choćby długą serię archiwów Jerzego Miliana, żeby tak raz jeszcze nawiązać do tych ogłoszeń Off Festivalu.
ALEX BAND „Zderzenie myśli”
Tonpress 1979/GAD 2014
Trzeba posłuchać: „Zderzenie myśli”, „Łzy miłości”.
ALEX BAND „The Eccentric”
Helicon 1981/GAD 2014
Trzeba posłuchać: „Sam na Manhattanie”, „Kropelka goryczy”.
Komentarze
By nagrać w Polsce rodzimą wersję „Random Access Memories” byśmy musieli mieć najpierw rodzimych wizjonerów na miarę Daft Punk. Póki co mamy polski punk, polskie reggae i polską Primaverę 😉
Może tu się rodzi polski Daft Punk?
https://soundcloud.com/tajsa-2/protest-song
tutaj pełen link:
http://tajsaarchiwum.weebly.com/blog/pawe-kulczyski-protest-song-instalacja-dwikowa-1-maja-czwartek-g1700
Jeśli gdzieś powstanie „polski Daft Punk” to będzie na wyspach lub w Skandynawii. A jeśli polscy robotnicy tam grający będą mieli trochę oleju w głowie o tym, że jest „polski” dowiemy się później. No chyba, że duch chtoniczny porwie ich na wyczesany festiwal, który kosi wakacyjne koncerty a w zamian daje dwa tysie brutto…
Jeśli chodzi a Arkadiusza Żaka, to trafiłem na jego zdjęcia ze spotkania basistów w studiu Błażeja Domańskiego :
http://3.bp.blogspot.com/-cLm6sv2zTqY/U3knU5ZuBbI/AAAAAAAAFIQ/um7bi2jrOhA/s1600/Bassturbacja+42.JPG
Biały bas z tyłu to ten od kultowych nagrań.
Tutaj całość relacji, trzeb tylko trochę poprzewijać w dół :
http://bass-driver.blogspot.com/2014/05/weekend-eventualny-1-bassturbacja-2014.html
—————————————
Przy okazji świetna strona z recenzjami. Straciłem wiarę w krytyków muzycznych, często nie mających świadomości czego słuchają i o czym piszą. A wynika to z braku wiedzy na temat podstawowych choćby pojęć muzycznych czy producenckich, co zastępuje się górnolotnymi, rozmydlonymi stwierdzeniami (np. recenzje w Teraz Rock). Tutaj jakoś inaczej i lepiej.
Dzięki! Swoją drogą – „bassturbacja”, ciekawe hasło 🙂
No tak. Tego typu spotkania polegają m.in. na podniecaniu się sprzętem 😀 ,w sensie pozytywnym jak najbardziej 🙂
Dobry wieczór 🙂
1. Bassturbacja to nazwa wymyślona przez mojego brata – „sprzedałem” ją Błażejowi vel Alfikowi i przyjęła się.
2. Arek Żak po likwidacji orkiestr radiowych niestety zarzucił zarobkowe granie i założył firmę zajmującą się… tekstyliami. Ale – jak widać – nie pozbył się instrumentów i nadal coś sobie pogrywa. A robi to tak, że my, tzw. młode pokolenie (choć w moim 36-letnim przypadku chyba trudno mówić o młodości), może mu co najwyżej struny zmieniać. Historie, które opowiadał, były fascynujące. Tak samo, jak i fascynująca jest sama postać. Fantastycznie, że został tu wymieniony – widać nie tylko my, basiści, potrafimy docenić kolegów po fachu, których nazwiska nie są powszechnie znane. To podnosi na duchu 🙂
3. U Winka Chrósta miałem raz zaszczyt nagrywać. Niezwykle sympatyczny człowiek. I świetne studio. Przy okazji miałem ogromną przyjemność poznać Włodka Kowalczyka – człowieka odpowiedzialnego m.in. za brzmienie „Nowej Aleksandrii” Siekiery. Też postać wielkiego kalibru.