Wyziewy znad parkietu

Wykorzystując jeszcze opary popularności wpisów dotykających jakże ważkiego społecznie problemu eurowizyjnej wojny kultur, spieszę uzupełnić płyty. Tym bardziej, że po kolejnych eksplozjach, do jakich w muzyce tanecznej dochodziło w latach 80. i 90. (wiadomo, temat z brodą) też zostały opary – mam więc prosty motyw przewodni dla kilku ciekawych wydawnictw opublikowanych w ostatnich tygodniach. Dokładniej trzech: wszystkie warte uwagi, ale posegreguję je dla porządku od najmniej do najbardziej udanego.

Kluczowa dla oparów muzyki tanecznej – opakowanych w postać dubstepu – była ostatnio wytwórnia Hyperdub. W kwietniu – jeśli liczyć datę ukazania się pierwszej płyty – świętowała 10 lat. Nową dekadę otwiera albumem „Asiatisch” modnej Fatimy Al Qadiri – artystki wizualnej i muzycznej, którą polska publiczność zna z Off Festivalu. Autorka – jako osoba urodzona w Afryce, dorastająca w Azji, mieszkająca w Ameryce, a płytę publikująca w Europie – nadaje się na globalną ikonę awangardy. Choć tu prezentuje się raczej w wersji soft. Albo inaczej jeszcze: dość mało emocjonalnej, chłodnej programowo. Album nie ma basowej siły uderzeniowej dubstepu, ale odnosi się – poprzez mocne wykorzystanie echa – do dubowych korzeni tej muzyki, próbując jednak przesadzić całość na grunt – zgadliście – azjatycki. A właściwie dalekowschodni, z Chinami jako głównym punktem odniesienia. Punktem odniesienia jest też modna estetyka vaporwave, którą opiszę w trzech słowach, zanim ktoś ucieknie: opary z oparów. Czyli echa najbardziej wytartych i przetrawionych kierunków takich jak New Age, Muzak czy muzyka z reklam. Dużo filozofowania, właściwie programowo niezapamiętywalne, z produkcjami Jamesa Ferraro i innymi pozycjami z ostatnich rocznych list „The Wire” (nie mogłem sobie odmówić) na czele. Może ktoś ze speców od waporów doda coś do tej definicji.
Al Qadiri zaczyna od „Shanzhai”, które jest niczym innym jak tylko „Nothing Compares 2U”, tyle że śpiewanym po mandaryńsku (przez Helen Fung), na swój sposób „spiratowanym” – tu prawdę mówiąc bardziej niż sam eteryczny cover interesuje mnie, czy popłynęły tantiemy z Hyperdubu do Prince’a. Dalej idą instrumentalne wapory oparte na ułożonych w edytorze komputerowym mozaikach prostych motywów, mniej lub bardziej kojarzących się z chińszczyzną. Taniość tej formuły zapewne jest zamierzona, więc trudno się nad nią pastwić, zresztą ta wizja FAQ (ładne inicjały, śmiem zauważyć) i tak wciąga mnie znacznie mocniej niż produkcje Ferraro.

FATIMA AL QADIRI „Asiatisch”
Hyperdub 2014
Trzeba posłuchać: „Shanzhai”, „Shanghai Freeway”.

Hyperdub mógłby z powodzeniem firmować nowe wydawnictwo RSS Boys zawierające remiksy nagrań Kucharczyka, Tien L’ai i Zamilskiej, a także jeden nowy utwór własny. Gdyby firmował, byłoby to wcale nie gorsze poszerzenie formuły, bo przesterowane, przebasowane i brudne techno widmowego duetu to jedna z ciekawszych rzeczy, jakie się ostatnio pojawiły w Polsce. Na początku byłem pod szczególnym wrażeniem remiksu Zamilskiej, ale i pozostała trójka utworów robi wrażenie z gatunku potwornych. Ja wiem, że wszystkie te beat-maszyny są dość podobne z wyglądu, a to, co z nich wychodzi, to tylko kwestia ustawień, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że automaty wykorzystywane przez RSS Boys projektował zmarły właśnie HR Giger. To, co mi się podoba u RSS to fakt, że ciemną, duszną atmosferę budują bardziej przez odwołania do szamańskiej przeszłości niż do stechnicyzowanej przyszłości, pokazując przy okazji, że techno to już estetyka retro. I gdy tak gdzieś w tle mrocznej i plemiennej muzyki RSS-ów słyszę język polski, to coś mi nie gra. Po pierwsze, bo tego typu wynalazki muzyczne są zwykle bardzo nietutejsze, o drugie natomiast – bo apokalipsa zombie, do której całość byłaby wspaniałą ilustracją, ma, jak wiemy z komiksów i filmów, w pierwszej kolejności ogarnąć obszar anglosaski, nieprawdaż?

RSS Boys „00 Fly”
Mik.Musik 2014
Trzeba posłuchać: Na początek proponowałbym numer 2 i 4. Całość tylko w wersji cyfrowej, za 10 zł tutaj.

Co do Bartosza Kruczyńskiego, bardziej znanego jako The Phatom, nie ma potrzeby szukać mu zagranicznej wytwórni. Już proste guglowanie daje pojęcie o tym, że za granicą o jego muzyce pisze się szerzej i więcej niż w kraju. Pierwszy, długo wyczekiwany longplay zatytułowany „LP1” (wcześniej była kaseta dla Sangoplasmo) wydała właśnie belgijska oficyna Silverback Records. Warszawski producent swoją muzykę buduje z kolei na wzorcach house’u, czasem deep house’u, ale spogląda na ten styl też przez pryzmat lat 80. i związanego z nimi kiczu, ale – inaczej trochę niż opisywana wcześniej Fatima – wpisany w gatunek hedonizm pozwala mu te kiczowate wątki wykorzystać bardzo twórczo. W trochę inny sposób pokazał to jego świetny set didżejski z Unsoundu (dzięki magazynowi „Glissando” można go znaleźć tutaj), który – choć złożony w większości z rzeczy dość znanych – pamiętam dobrze do dziś. Na „LP1” mamy delikatnie wykorzystywane delaye, dość lekką jak na house rytmikę, śmiałe ucieczki w długie, marzycielskie motywy pozbawione twardego pulsu czy utrzymane w wolniejszym tempie – to wszystko czyni z Phantoma postać dającą się dopisać do nowej europejskiej generacji Toddów Terje czy Lindstromów. Nie słyszę tylko u niego zacięcia krautrockowego, nie ma niemieckiej motoryki, ale już repetytywne motywy kojarzące się z Reichem (a może bardziej z Laraajim czy Tangerine Dream) tu się pojawiają. Z oparów wyświechtanych nurtów tanecznych trudno dziś wykrzesać coś rewolucyjnego, ale przy dużej wyobraźni i inteligencji można wycisnąć jeszcze niemało przyjemności.

THE PHANTOM „LP1”
Silverback Records 2014
Trzeba posłuchać: „Artefacts form Vistula River”, „Late Night Sex”, „Gothic”.