20 lat temu o tej porze (listopad 1991)

Po raz kolejny sięgnąłem w artykuły o muzyce z przeszłości i spotkało mnie zaskoczenie tygodnia. Nie uwierzycie, ale poznałem zupełnie innego Marcina Kydryńskiego.

Skądinąd ciekawe, czy Tymon Tymański 20 lat temu czytał „Politykę”? Sięgnąłem bowiem po rocznik tygodnika, w którym pracuję, i znalazłem tam kompetentny i rzeczowy tekst o jazzie, w którym (prasowy mainstream, przypominam!) autor rozpisywał się o ruchu AACM z Chicago, powstałym – cytuję – „ze znużenia skonwencjonalizowaniem i skostnieniem jazzowej formy”. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że tym rycerzem walczącym ze skostnieniem był dzisiejszy redaktor radiowej Siesty i ambasador muzyki Stinga w Polsce (bez urazy – w końcu to fakt, a nie komentarz). Mieliśmy w „Polityce” jego zapowiedź i bardzo zgrabną relację z rzeczywiście wyjątkowego Jazz Jamboree 1991 (McCoy Tyner, Wayne Shorter, Herbie Hancock, Freddie Hubbard, Stephane Grapelli i inni). Kydryński, który parę lat później sam stanie w gronie organizatorów JJ, pisze tu m.in. o Lesterze Bowiem, który z kolei za chwilę stanie się bohaterem dla grona antykydryńskiego, które jeszcze za parę kolejnych lat wykona publicznie ten utwór na płycie „P.O.L.O.V.I.R.U.S”.

Nie zrozumcie mnie źle, w całej tej awanturze zawsze było mi bliżej Tymańskiego niż Kydryńskiego, ale wypada docenić to, co MK robił 20 lat temu o tej porze. Jeszcze brawurowy cytacik otwierający bardzo porządną sylwetkę Milesa Davisa napisaną (październik 1991) po śmierci trębacza, przez tego samego autora: „To już nie jest rozpacz. Raczej pragnienie, żeby śmierć miała pysk, w który można byłoby uderzyć”.

W listopadowym „Tylko Rocku” widać, kto tak naprawdę rozpalał wyobraźnię polskiej publiczności w roku 1991: metal w wersji mniej lub bardziej popowej. Pół numeru wypełniają teksty o Metallice, Slayerze i Acid Drinkers, jest materiał „Gorączka złota” o Skid Row, Great White i White Lion (kto ich dziś pamięta?) i sylwetka wizerunkowego metalowca Alice’a Coopera. A najważniejsza recenzja w nowościach płytowych? Cytat dla ułatwienia zagadki: „Dziś wiemy, że sceptycy nie mieli racji. Wiemy, że warto było czekać. (…) to nie tylko najdłuższy album w historii rocka, ale też jeden z najwspanialszych”. Tak, tak. Nie chodzi o „Achtung Baby” ani „Nevermind”, ani nawet „Ten”. Wtedy takie emocje wzbudzała grupa Guns N’Roses i jej „Use Your Illusion”, na który z dzisiejszego, bezpiecznego dystansu, możemy sobie patrzeć jako na nudnawego średniaka (ja tak mam), ale wtedy oczekiwano tego albumu jak świętego Graala.

Niespodzianką działu recenzji (przynajmniej dla mnie, bo ten epizod historii polskiej muzyki zapomniałem) jest nota o kasecie Tubylców Betonu „Acid Party”. Czyli Anja Orthodox w roli współtwórczyni polskiej sceny rave (na bazie znanych kompozycji z zagranicy – m.in. „Love Will Tear Us Apart” czy „Nothing Compares To You”). Nic dziwnego, że scena rave nigdy u nas nie rozkwitła.
O Tubylcach pisze Grzegorz Kalinowski, którego dziś kojarzę z dziennikarstwem sportowym – poprawcie mnie, jeśli to nie ten sam, ale wtedy był filarem działu recenzji „TR”.

Mnie oczywiście najbardziej interesowały znowu teksty Jerzego Rzewuskiego, w tym chyba najważniejszy materiał numeru, choć schowany pod sam koniec – „Z ciasnych toalet w szeroki świat”. Rzecz o scenie shoegaze, ale jeszcze bez używania tego terminu. W leadzie czytamy: „Gdyby wyznaczyć obszar, na jakim działają nowe brytyjskie grupy, najlepiej wyobrazić sobie sześciokąt, którego wierzchołki oznaczone są nazwami Siouxsie And The Banshees, The Cure, Cocteau Twins, Sonic Youth, The Jesus And Mary Chain i My Bloody Valentine…”. Przy okazji The Cure – jest wkładka „Tylko The Cure”, w której Rzewuski zrecenzował płyty zespołu. I jest, jak zauważyłem, bardzo blisko moich odczuć, punktując na przykład „Kiss Me Kiss Me Kiss me” znacznie wyżej niż przeceniane moim zdaniem „Disintegration”. JR pisze o autorze piosenek The Cure jako o kimś na kształt współczesnego Doriana Graya, który zapragnął zatrzymać czas – pod każdym względem, także gdy chodzi o powtarzany na nowo pomysł na muzykę. „Obawiam się, że już niedługo portret ukryty na strychu wystawi mu rachunek” – czytamy. Cała wkładka przygotowana przez Rzewuskiego to najlepsza rzecz w tym numerze sprzed dwóch dekad.

W części muzycznej powrócę do wydarzeń sprzed lat ponad 20. Ściślej do kompilacji „Fac. Dance” firmy Strut. Gigantyczne logo Factory Records na czerwonym tle zapowiada zestaw historycznych nagrań z wytwórni Tony’ego Wilsona. Ale dobrane są kluczem nie największych hitów, tylko rewolucji tanecznej, jaką – na początku trochę wbrew samemu Wilsonowi – zaczęli przeprowadzać muzycy New Order, A Certain Ratio i innych nagrywających dla niego zespołów. Główna zaleta składanki to fakt, że prezentuje długie rytmiczne utwory Section 25, 52nd Street, Quando Quango i innych manchesterskich wykonawców skupionych na przetwarzaniu amerykańskiego disco i funku. A zebrał je – i opisał w książeczce – jak zwykle niezawodny Bill Brewster, współautor książki „Last Night a DJ Saved My Life”, jednego z lepszych opracowań muzycznych, jakie czytałem.

„Fac. Dance” wychodzi w dwóch wersjach. Zestaw winylowy (2LP) – choć pięknie, dość minimalistycznie opracowany pod względem graficznym – jest nieco uboższy. Wersja 2CD przynosi dłuższą tracklistę – co ważne będzie szczególnie dla tych, którzy nie znają „Confusion” New Order w oryginalnej, przesiąkniętej electro 8-minutowej wersji Arthura Bakera. To w repertuarze New Order – i całej Factory – utwór nie mniej kanoniczny niż sam „Blue Monday”. Do tego dochodzi kilka niepublikowanych dotąd w Europie albo tylko w Wielkiej Brytanii nagrań (np. Shark Vegas). Bez względu na nośnik, trzeba poznać tę płytę.

RÓŻNI WYKONAWCY „Fac. Dance”
Strut 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„Looking from a Hilltop” Section 25, „Wild Party” A Certain Ratio, „Confusion” New Order (tylko wersja CD)

A Certain Ratio- Wild Party (from Fac. Dance) by Strut

Fac. Dance Bill Brewster Factory Records Mini-Mix by Strut