Skoro mówią i piszą „epickie”, oto definicja
Gdyby Kamasi Washington grywał po kościołach, częściej bym tam zaglądał. To ten rodzaj jazzowego uduchowienia, rodem z końcówki lat 60., po który poszedłbym zresztą w ogień. Gdybym dziś usłyszał, że ten potężny, trzypłytowy album z momentami nawet 30-osobowym składem i – jak sądzę – wysokim budżetem sfinansowali scjentolodzy albo iluminaci, też nie przestałby mnie fascynować. […]