Lista przebojów lutego, cz. 2

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Ilu trzeba użyć kabli, żeby nie było słychać, że kable były w użyciu? Jak nowoczesną technologię wykorzystać, żeby się wyswobodzić z ograniczeń technologicznych? Cyzelować w komputerze, obrabiać sample, czy może wykonać na żywo utwory na bazie partii zaprogramowanych wcześniej w sekwencerze? Czy jest sens pisać w tradycyjny sposób utwory elektroniczne, czy powstaną jako efekt zastosowania metody prób i błędów, względnie – miesięcy edycji? A może po prostu wszystkie z powyższych? Jeszcze trzy lutowe premiery, które pokazują, że nie ma jednej muzyki elektronicznej.

1. Meeting By Chance Koi z płyty Inside Out
Utwór, który brzmi jak zagubiona kompozycja z najwcześniejszych sesji Skalpela, a jednocześnie ma lekkość charakterystyczną dla całej najnowszej płyty Marcina Cichego nagrywającego jako Meeting By Chance. Album ukazał się bez wielkiego szumu medialnego w połowie lutego i przynosi bardzo spójną całość muzyczną, która – gdyby była smakiem – miałaby cechy umami, czyli piątego smaku, odkrytego dzięki uporowi Japończyków. Na to skojarzenie mogą mieć wpływ głosy dwóch Japonek, Ayuko i Mayuko, które zostały tu wplecione w postaci bardzo delikatnych wokaliz, szeptów, ech (trzeci głos to polska wokalistka Magda). Ale umami byłoby tu przede wszystkim odpowiednikiem muzyki ładnej, miłej w odbiorze, pełnej delikatnych barw. Marzycielskie melodie rozpływają się w pogłosach na lekkich, przejrzyście konstruowanych i niezbyt szybkich rytmach. A elegancka powściągliwość chroni to wydawnictwo przed wpadnięciem w koleiny nujazzowego banału, więc obecności umami nie należy przekładać na nadmiar glutaminianu sodu.
MEETING BY CHANCE Inside Out, Plug Audio 2016, 7/10

2. Lower Entrance Butterlies z płyty Butterlies
Potężne, ale rytmicznie cięte akordy tego utworu mogłyby trafić na którąś z zachodnich płyt z nowej sceny tanecznej. Kontrasty i dynamika tego jednego utworu pomogłyby zresztą niejednej zagranicznej płycie. Tutaj też służą, choć wyznaczają poziom, do którego nie dosięga reszta – mimo urozmaiconych pomysłów rytmicznych i jeszcze jednej bardzo dobrej cechy, którą jest w wypadku LE oszczędność, brak przesady. Miniatura Doesn’t Matter zanurzona w starych brzmieniach syntezatorowych ma w sobie tajemnicę i ilustracyjny potencjał, który natychmiast bym wykorzystał, gdybym był producentem nowej edycji programu Sonda. Intryguje tu też kilka innych momentów. Dorobek polskiego, ale mieszkającego w Irlandii producenta powiększa się powoli, ale sukcesywnie – i właściwie bez niecelnych strzałów. Z tego niespiesznego tempa wnioskuję nadmiar innych zajęć albo perfekcjonizm – i ten ostatni sprawia chyba, że choć słucham i EP-ek, i tego debiutanckiego LP z dużym zainteresowaniem, to Lower Entrance pozostaje dla mnie w pierwszej kolejności dostarczycielem kapitalnych pojedynczych nagrań.
LOWER ENTRANCE Butterlies, U Know Me 2016, 7/10

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

3. Venetian Snares Magnificent Stumble v2 z płyty Traditional Synthesizer Music
To też właściwie utwór zapowiadający album, ale całość płyty weterana już Aarona Funka mocno mnie zaskoczyła pod każdym względem. Energią, którą nie tak łatwo już wykrzesać z dość wyświechtanej formuły pokomplikowanego rytmicznie i złożonego melodycznie nurtu IDM, a bardziej jeszcze precyzyjnie – stylu nakreślonego przez Aphex Twina w latach 90. Po drugie, jakością brzmienia – choć tu pomogła dyscyplina w gospodarowaniu środkami, Venetian Snares w tej odsłonie to tylko syntezator modularny. Po trzecie, stopniem dopracowania albumu, co moim zdaniem wypływa z przyjęcia tradycyjnej metody: utwory są komponowane, a następnie wykonane na systemie modularnym, na żywo, bez edycji komputerowej. Oczywiście z pomocą sekwencerów, ale to w końcu nie pianistyka, tylko rzemiosło syntezatorowe. Mówiąc najkrócej, poszczególne nagrania powstawały w głowie Funka jako koncepcje, a nie jako finalny efekt procesu cięć i wyklejanek w edytorze komputerowym. Z jednej strony mamy więc album zdumiewająco kompletny, przyjemny, a nawet świeży, z drugiej – dość staroświecki, żeby nie powiedzieć: tradycyjny. Bo to już Kanadyjczyk zasadniczo powiedział – w tytule.
VENETIAN SNARES Traditional Synthesizer Music, Timesig 2016, 8/10

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj