Słyszałem etatowych muzyków (używane płyty cz. 1)
Kilka moich ostatnich pomysłów dotyczących koncertów zostało przyjętych jako, powiedzmy, dość radykalne. Może i słusznie, ale spójrzmy na bardziej jeszcze radykalny obrazek: lata 70., zespół Novi Singers pracuje na etacie w Polskim Radiu (w zamian za nagrywanie dla radia 120 minut muzyki rocznie – jak czytam w książeczce płyty). Pracują ze swobodą, mają praktycznie nieograniczony dostęp do studia, i wydają na koniec płytę, która jest nie tylko wybitną pozycją w ich dyskografii, ale i wybitną w dyskografii polskiej muzyki tamtej epoki. Dziś parę słów o Five, Four, Three, bo niedawno ukazała się nakładem GAD Records (wreszcie) kompaktowa reedycja. A w najbliższych dniach na tym blogu nieco rozluźnione, wakacyjne tempo. Z góry też ostrzegam, że czasem trzeba będzie dłużej poczekać na moderację komentarzy. No i program na najbliższe tygodnie wypełnią głównie płyty mocno używane, płyty z pewną historią, a nie najnowsze premiery.
Jeszcze zanim się dowiedziałem, co oznacza słowo „break” w hip-hopie (dla niewtajemniczonych: krótki, zapętlany później motyw instrumentalny, zwykle perkusyjny, wyjęty ze starego nagrania), znałem to słowo z katalogu dystrybutorni, która 20 lat temu handlowała rockiem progresywnym i jazzem. Pojawiające się przy płytach określenie plenty of breaks odnosiło się do tego, że perkusista uparcie przełamywał rytm, funkując i często wykorzystując hi-hat, co było zarówno pożądaną cechą dobrego prog-rocka z okolic np. sceny Canterbury, jak i jazz-rocka. I doprowadziło mnie ostatnio do pewnego olśnienia podczas słuchania tej właśnie płyty Novi Singers. Znałem nieźle pierwszy okres ich działalności, pamiętam dobrze ich Chopina, ale Five, Four, Three, wydane oryginalnie w roku 1977, jakoś nie miało szczęścia do wznowień – poza pierwszym na płycie, szlagierowym utworem Off Season, który dał nawet tytuł jednej z ciekawych kompilacji starego polskiego funku. Bill Cobham, James Brown, a nawet funkowy Miles Davis – te skojarzenia będą wracać na albumie. Włącznie ze skojarzeniem z grupą Magma, bo przecież gdyby zamiast tych wszystkich wokaliz w stylu jazzowego scatu znaleźć zespołowi tekściarza z wyobraźnią Christiana Vandera, toby tę muzykę wysłał w kosmos, pisząc po prostu teksty w nieistniejącym języku. Choć oczywiście rozumiem ucieczkę w scat, gdy angielski akcent bywa jedynym drobnym mankamentem całości. Gra sekcji rytmicznej na tej płycie jest powalająca (nawet jeśli w Ameryce nagraliby tę sekcję pewnie nieco lepiej), wybitna jest też funkowa rytmika partii Wojciecha Karolaka grającego tu na organach i pianinie Fendera (to właśnie ten Davisowski wątek).
Five, Four, Three – w tytule odnosząca się do topniejącego składu wokalnej legendy PRL, bo zespół z pięciu osób zszedł do czterech, a tu nawet do rozmiarów tria – to płyta świetnie zbudowana i uwodząca paletą innych skojarzeń. On the Road rozpoczynający się pianem w stylu Korzyńskiego to w dalszej części poziom nagrań Isaaca Hayesa, to również moja ulubiona kompozycja na albumie, wielowątkowa, rzeczywiście konstruowana chyba wyjątkowo długo i pieczołowicie. Pas startowy to świetny temat z filmu („Na niebie i na ziemi”), Z tobą wciąż imponuje gitarowymi partiami z wah-wah. Chwilami pojawiają się melodyczne motywy przypominające mój ulubiony Soft Machine. Część z tych utworów to bonusy, właśnie z tych sesji dla Polskiego Radia, część albumowych kompozycji została tu zawarta w pełnych wersjach (na oryginalnym LP były skrócone).
Jak na trio Novi byli tu zespołem totalnym i kompletnym – choć oczywiście rzecz polega na tym, że zaangażowani są tu i orkiestra Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, i duży orkiestrowy zespół pod dyr. Andrzeja Trzaskowskiego, oba też stale pracujące dla radia i telewizji. Na perkusji gra nieoceniony Czesław Bartkowski. Dzięki nim wszystkim słychać, owszem, wpływy, ale kompleksów ani trochę. Etat nikomu tu nie przeszkodził.
NOVI SINGERS Five, Four, Three, Polskie Nagrani 1977/GAD 2015, 9/10