Prawie wszystko to robiłem 17 lat temu
17 lat temu robiłem na przykład wywiad z Terrym Pratchettem i przy bolesnej dla wielu miłośników tego pisarza okazji postanowiłem tę skromnych rozmiarów rozmowę opublikować w sieci. Dyskusja na temat śmieszności i powagi, którą wtedy prowadziliśmy, nie jest może dla odbioru Pratchetta kluczowa, ale z perspektywy rozmowę wspominam bardzo miło. Mimo że trwała krótko i udało mi się wpaść na nią do warszawskiego Holiday Inn (Pratchett promował wtedy u nas bodaj wydanie „Nomów księgi wyjścia”) w ostatniej chwili. Gazeta, która ów wywiad wówczas wydrukowała, czyli „Express Wieczorny”, już nie istnieje, więc niech przynajmniej komuś się przyda ta dykteryjka o smalcu, o ile Pratchett nie opowiedział później komuś tego samego:
Jadłem raz coś, co przedstawiono mi jako „typowy polski posiłek”. I na przystawkę dostałem danie, które składało się tylko z tłuszczu. Wielki kawał tłuszczu. Po prostu tłuszcz! Drobne kawałki mięsa pływające w tłuszczu, przyprawione jeszcze odrobiną tłuszczu. Myślę, że to niezły pomysł do „Świata Dysku”.
Siedemnaście lat. Na piątkowej stypie wytwórni cat|sun (gdzie słuchałem paru sympatycznych koncertów i spotkałem jeszcze więcej sympatycznych osób) udało mi się nawet uścisnąć rękę korespondencyjnemu znajomemu sprzed bardzo wielu lat (dziś publikuje fajne płyty w wytwórni Zoharum). Wspomnieliśmy właśnie o siedemnastu, co i tak wydało się absurdalne. Ale potem zdałem sobie sprawę, że bliższe prawdy byłoby 20 lat. W tej samej, ale zupełnie wówczas inaczej wyglądającej sali Laboratorium warszawskiego CSW też odbywały się wówczas koncerty (Column One, Za Siódmą Górą itd.) dla publiczności podobnych rozmiarów. Tylko polskich labeli od awangardy było znacznie mniej.
Siedemnaście lat temu, skoro już zeszło na takie wspomnienia, robiłem też przy komiksie w wydawnictwie Egmont i współpracowałem z „Nową Fantastyką”. I tu dopadnie mnie przeszłość: dziś w radiowej Dwójce przyjdzie mi o 18.00 prowadzić dyskusję wokół świetnej, znakomitej naprawdę książki „Zrozumieć komiks” Scotta McClouda (ta wyszła w oryginale aż 21 lat temu). A jednym z gości będzie ówczesny szef „NF” Maciej Parowski, którego „Fantastyka – Komiks” drukowała jedne z pierwszych w Polsce teoretycznych tekstów o komiksie.
A dziś ukazuje się nowa płyta Wilhelma Brasa „Visionaries & Vagabonds” (Mik.Musik), którą trudno mi porównać z czymkolwiek, co ukazywało się siedemnaście lat temu. I piszę to nie tylko jako komplement, ale przede wszystkim jako pewną konstatację: o ile pewne wątki tego albumu – takie jak pulsacja techno, budowanie gęstych motywów syntezatorowych poprzez ich rytmiczne bramkowanie i jednoczesne modelowanie charakterystycznym nie tylko dla tego nurtu filtrem VCF – były częścią muzyki tamtego okresu, płyta ta brzmi zupełnie inaczej. Być może dlatego, że ostre, natarczywe barwy, które w swojej tętniącej życiem, polirytmicznej muzyce wykorzystuje polski muzyk, nie przypominają barw ówczesnych maszyn. Bardziej już kojarzyć się mogą z próbą zaprzęgnięcia do tworzenia techno najstarszych syntezatorów modularnych. I nie piszę tego, żeby skomplementować Brasa jako konstruktora i innowatora w tej dziedzinie, ale przede wszystkim jako konstatację.
„Visionaries & Vagabonds” pozostaje zresztą płytą dość odporną na tanie komplementy. Rozwija się powoli, brzmiąc z początku jak przyspieszona i zniekształcona wersja któregoś z klasycznych nagrań grupy Cybotron albo jakiejś innej pre-technowej formacji. Dość ponuro, chłodno, ale zaczyna się rozwijać w tym miejscu, gdzie oryginał dawno by już stanął w miejscu. Bras porzuca minimalizm techno, nie odrzucając jego chłodu. Sięga do narzędzi muzyki eksperymentalnej, ale nie odrzuca techno. Jego muzyka bywa odpychająco gęsta, ale nie przestaje byś ani na moment fascynująco wyjątkowa – słychać to było zresztą wielokrotnie również w setach koncertowych Brasa. Na płycie dostajemy jednak ekstrakt, o wiele bardziej satysfakcjonujący i możemy z nim obcować na wyrywki albo na repeacie. Jedna i druga forma słuchania odpłaci nam wyjątkowymi wrażeniami, które – co rzadkie w dzisiejszej muzyce – nie mają wiele wspólnego z nostalgią i retromanią. Dziś w nocy w HCH fragment tej płyty, a poniżej jeden z atrakcyjniejszych utworów.
Siedemnaście lat temu – z tego, co pamiętam – istniała już wytwórnia Mik.Musik. I była pewnie tak samo wyjątkowa jak dziś, ale prawdę mówiąc nie spodziewałbym się, że po latach będzie publikowała takie albumy. I piszę to nie tylko jako suchą konstatację, ale też jako komplement.
WILHELM BRAS „Visionaries & Vagabonds”
Mik.Musik 2015
Trzeba posłuchać: 5, 6, 7.